Gdzie ci „geje” z dawnych lat…

Maciej Eckardt8 września, 20205 min

Przyznam, że sprawa osobnika nazywanego „Margot”, który przebojem wdarł się w przestrzeń medialną, nieszczególnie mnie bulwersuje. Od dawna jestem uodporniony na różnego rodzaju wrzutki i prowokacje. Ponadto uważam, że sprawa dotyczy środowiska LGBT, a nie „heteryków”.

Pan „Margot” nie wyróżnia się niczym szczególnym, poza tzw. transpłciowością, która z punku widzenia społecznego ma marginalne znaczenie. Ale że żyjemy w czasach racjonalnie nienormatywnych, to wszelkie odstępstwa od normy, zarówno społecznej jak i biologicznej, zyskują dodatkowy splendor, ku uciesze mediów i gawiedzi.

Nie inaczej jest z panem „Margotem”, który wyczuł swoje pięć minut i jako człowiek doskonale rozumiejący, na czym polega robienie publicity, bezbłędnie wstrzelił się w czas i zapotrzebowanie na transpłciową story. Dzięki durnej władzy otrzymał dodatkowy prezent w postaci tymczasowego aresztowania, co pozwoli mu teraz obnosić się z glejtem męczennika i ofiary „reżimu”.

Dzięki powstałemu zamieszaniu stał się twarzą środowiska LGBT, co specjalnie mnie nie smuci, choć dziwi. Dziwi dlatego, że znam osoby homoseksualne, które nijak się mają do anturażu pana „Margota”, a już tym bardziej nie mieszczą się w skromnych horyzontach intelektualnych rozbłysłej gwiazdy. Powiem więcej, są totalnym zaprzeczeniem zjawiska pt. „Margot”.

Nie mają zaburzonej tożsamości płciowej, niektórzy/niektóre z nich są intelektualnie wysmakowani, nie są w żaden sposób przerysowani, a ich stylistyka nie zdradza, poza małymi wyjątkami, jakiej są orientacji. Przez grzeczność nie pytam ich o stosunek do pana „Margota”, ale mogę sobie doskonale wyobrazić, co o nim sądzą.

Tak jak mogę sobie wyobrazić, co ja bym myślał, gdyby twarzą środowiska „H” (heteryckiego) stał się nagle jakiś niepanujący nad swoją chucią rajfur o aparycji PRL-wskiego cinkciarza. Byłby mnie trafił szlag i pierwszy darłbym papę, że jest to prowokator albo wariat. Wiem, heterykom jest łatwiej, bo nie siedzą w przysłowiowej szafie w obawie przed reakcją otoczenia.

Nie zmienia to jednak faktu, że reakcja – przepraszam, może to zabrzmieć jak oksymoron – „normalnych gejów i lesbijek” jest żadna, co skłania do wniosku, że godzą się na wrzucanie ich do jednego worka z „Margotami”, „Rafaelami” czy innymi Conchitami Wurst. Dziwi, że nikt nie protestuje, kiedy mający ewidentne problemy młody człowiek, wpycha wszystkich homoseksualistów do galerii osobliwości.

Czytałem kiedyś wspomnienia Jerzego Waldorffa, który był homoseksualistą. Tym „normalnym”, rzec można. Nie czynił ze swoich skłonności przedmiotu publicznego zgorszenia, co najwyżej dawał do zrozumienia, jak jest. Sądzę, że gdyby żył, broniłby się przed naporem tęczowej bolszewii z charakterystyczną dla siebie ironią i sarkazmem.

Grzmiałby, że ten cały kontredans, jaki uskuteczniają dzisiaj oficerowie polityczni LGBT, jest niczym innym jak rewolucją chuci, która na końcu pożre własne dzieci. Rewolucji, która pędząc, musi przekraczać kolejne granice, jakich „normalni geje” przekraczać nie chcą.

No tak, ale gdzie dzisiaj szukać Waldorffów?

Maciej Eckardt

Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji. 

Udostępnij:

Leave a Reply

Koszyk