Lwów: pomnik nie wiadomo kogo

Tadeusz M. Płużański7 lipca, 20206 min

Niemal bez echa przeszła rocznica zamordowania 4 lipca 1941 r. na Wzgórzach Wuleckich polskich profesorów. 22 polskich naukowców z trzech uczelni: Uniwersytetu Jana Kazimierza, Politechniki Lwowskiej, Akademii Medycyny Weterynaryjnej, oraz ich rodziny zgładzili Niemcy. Na podstawie list proskrypcyjnych, przygotowanych przez Ukraińców. Bez sądu, z premedytacją.

W 2011 r. niemal bez echa przeszła uroczystość odsłonięcia we Lwowie pomnika poświęconego temu tragicznemu wydarzeniu. Monument postawili Ukraińcy. I można by powiedzieć: piękny gest, bo Ukraińcy oddali hołd nie swoim przecież uczonym. Prawdziwe pojednanie między skłóconymi od lat narodami.

Było jednak (i pozostało) jedno zasadnicze „ale”. Na granitowych płytach okazałego monumentu czytamy przykazanie: „Nie zabijaj”. Nie wiadomo tylko – kogo? Bo zabrakło tablicy, kim byli lwowscy profesorowie. Polakami? Żydami? Ormianami? Ukraińcami? Przecież wszystkie te narodowości wzbogacały przedwojenny Lwów.

To tak, jakby odsłonić bez tablic Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Wtedy byłby miejscem symbolicznego spoczynku nie żołnierza polskiego, ale żołnierza uniwersalnego, walczącego gdziekolwiek i w dowolnym czasie.

Jakże przypomina to rosyjską tablicę smoleńską, która pozbawiona informacji o celu wizyty polskiej delegacji z prezydentem RP na czele, mogła sugerować, że 96 osób zginęło podczas prywatnej ekskursji turystycznej. To tak, jakby powiedzieć, że przed miesiącem obchodziliśmy 100-lecie harcerstwa – wszechświatowego, a nie polskiego, założonego we Lwowie przez Andrzeja Małkowskiego (jakiś manipulator mógłby wciskać nam kit, że słynne hasło twórcy polskiego skautingu „harcerstwo to skauting plus niepodległość” dotyczyło jakiegokolwiek okupowanego kraju). Albo że ludobójstwo wołyńskie – wymordowanie kilkudziesięciu tysięcy Polaków – była dziełem anonimowych oprawców. Oj, cieszyliby się nacjonaliści spod znaku OUN-UPA.

Ale kto odpowiadał za skandal z tablicą? Oficjalnie nie zdążono jej przygotować – zabrakło kilku dni. Jeśli tak, może lepiej było wstrzymać uroczystość? Powód był oczywiście inny. Tkwił w jednym krótkim słowie: „polscy”, które nie podoba się władzom Ukrainy. I nieważne, czy byliby to polscy naukowcy, poeci, dowódcy czy… piwowarzy. Będąc swego czasu we Lwowie, chciałem kupić piwo 1715 (tysiąc siedemset piętnaście). Sprzedawczyni odparła: „Takiego nie mamy. Jest 1715 (siedemnaście piętnaście)”. Bo 1715 to rok powstania Browaru Lwowskiego – nie ukraińskiego, lecz polskiego.

Ale wróćmy do profesorów, których za narodowo nieokreślonych uznali inicjatorzy pomnika: mer Lwowa i prezydent Wrocławia. Na takie „pojednanie” nie zgodziła się wówczas polska Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Nie przeszkodziło to merowi Lwowa Anrijowi Sadowemu opowiadać, że „profesorowie zginęli dlatego, że byli inteligencją”. Tylko jaką inteligencją? – trzeba spytać. Ukraińską?

Mer Lwowa z dumą zapowiadał, że przy drodze prowadzącej do pomnika powstanie tablica z trójjęzycznym tekstem: polskim, ukraińskim i angielskim. O terminie, a przede wszystkim treści wówczas nie wspomniał. Dlaczego? Wkrótce przypuszczenia się potwierdziły. Bo trójjęzyczny napis na tablicy brzmi: „Pomnik profesorów lwowskich zamordowanych przez nazistów w 1941 roku” (z dopiskiem, że pomnik powstał dzięki władzom Lwowa i Wrocławia oraz ofiarności społecznej).

Podczas uroczystości odsłonięcia pomnika wszystkich przebił jednak Rafał Dutkiewicz, dla którego profesorowie to „wybitni naukowcy publikujący głównie w języku polskim”. I dalej: „Stoimy tu, by pokazać Polsce, Ukrainie i Europie, że należy pamiętać o takich wydarzeniach”. Ale właściwie, co pokazać? Do dziś we Lwowie stoi pomnik nie wiadomo kogo.

Tadeusz Płużański

 

Udostępnij:

Tadeusz M. Płużański

Leave a Reply

Koszyk