Mój brat w pewnym momencie stał się według sondaży chyba najbardziej popularnym członkiem rządu i to spowodowało działania medialne oraz wywołało próby ataku na niego i jego rodzinę – mówi w rozmowie z PAP brat ministra zdrowia Marcin Szumowski.
Marcin Szumowski: W tym sektorze działam od wielu lat. Początkowo, po powrocie z USA pracowałem w instytucie naukowym PAN, a od 2004 roku zacząłem angażować się w projekty komercyjne. W latach 2005-11 współtworzyłem swoją pierwszą firmę giełdową, jako CEO i prezes zarządu, później przechodząc do jej rady nadzorczej. Zyski z udziałów w tym przedsięwzięciu pozwoliły mi na kolejne inwestycje m.in. w OncoArendi Therapeutics SA. To były lata 2012-2014, czyli na długo przed tym, nim Łukasz wszedł do sektora publicznego.
PAP: Ale z Ministerstwem Nauki był związany już od 2011 roku..
M.Sz.: Ale jako naukowiec. Wielu naukowców jest ekspertami w NCBR, w Ministerstwie Nauki w różnych komisjach. Wtedy to nie była funkcja publiczna.
PAP: To jak pan odpowie na moje pytanie?
M.Sz.: Zdecydowanie bardziej przeszkadza.
PAP: Jeżeli spróbowalibyśmy zbilansować kontrakty, jakie miały pana firmy przed rokiem 2016 i po, gdy brat wszedł do rządu, to kiedy tych kontraktów było więcej?
M.Sz.: Spółka działa nieprzerwanie w ten sam sposób od 2012 r. Do początku obecnego zamieszania medialnego w ogóle nie dokonywaliśmy tego rodzaju rozróżnień – do niczego nie były potrzebne. Ale ostatnio zostaliśmy zmuszeni do zrobienia takich podsumowań. Pokazują one wyraźnie, że wartość wszystkich uzyskanych przez nas dotacji była wyższa przed listopadem 2016 roku. W tym okresie uzyskaliśmy dotację dla naszych projektów w sumie na kwotę około 107 mln zł. W tym drugim okresie mieliśmy w sumie ok. 75 mln zł. Tego rodzaju dotacje w biotechnologię, w rozwój innowacyjnych leków nie powinny dziwić, a politycznie stały się polem spekulacji. Wtedy zatrudnialiśmy ok. 30 osób, a teraz zatrudniamy prawie 90 i jesteśmy notowani na GPW. Wszyscy ci ludzie ciężko pracują, aby przyczynić się do rozwoju medycyny, na czym powinno zależeć nam wszystkim.
PAP: Mówi pan o OncoArendi Therapeutics, nie o Szumowski Investments?
M.Sz.: Tak, o OncoArendi.
PAP: Jednak pojawiły się zarzuty o konflikt interesów między publicznym zaangażowaniem pana brata, a pana działalnością. Były przypadki, że brat w resorcie nauki nadzorował NCBR, a pan ubiegał się o grant i go uzyskiwał.
M.Sz.: Spółka uzyskuje dofinansowanie publiczne w sposób przejrzysty, jawny i zgodny z obowiązującymi procedurami, tak samo jak kilkaset innych podmiotów pozyskujących środki unijne lub krajowe za pośrednictwem NCBR. Nie było nigdy żadnej sytuacji konfliktu interesów w zakresie przyznawania dotacji. Zgodnie z publicznymi deklaracjami składanymi przez oba resorty i mojego brata, on nigdy w Ministerstwie Nauki nie nadzorował NCBR.
PAP: Ale jest ten przypadek funduszu Life Science Innovations, o którym mówią posłowie opozycji. Projekt, w którym pana brat był wskazany jako osoba kluczowa najpierw otrzymał odmowę grantu, a potem, gdy pana brat został wiceministrem nauki, otrzymał jednak ten grant. I decyzja zapadła akurat w okresie, gdy pana brat chwilowo nadzorował jako wiceminister nauki NCBR.
M.Sz.: To jest bardzo daleko posunięte doszukiwanie się zbieżności dat i brak zrozumienia procedur administracyjnych. On rzeczywiście, zanim został wiceministrem był kandydatem na członka zespołu kluczowego w potencjalnym projekcie LSI. Potem, po otrzymaniu powołania, natychmiast wycofał się z tego przedsięwzięcia, złożył stosowne pismo do funduszu. Funduszu, którego ja nigdy nie prowadziłem, byłem jedynie jednym z inwestorów.
PAP: I sądzi pan, że to nie miało znaczenia, iż jako osoba kluczowa w projekcie figurował jeden z wiceministrów nauki?
M.Sz.: Jeżeli pyta pan, co ja myślę, to myślę że ma to dokładnie odwrotny skutek. Wszyscy się boją podpisać taką umowę, właśnie obawiając się czegoś takiego, co się dzieje teraz. Zresztą my – w OncoArendi Therapeutics, tego doświadczyliśmy, bo między listopadem 2017 r., a listopadem 2019 r. mieliśmy dwuletnią przerwę w grantach. I to była pierwsza taka przerwa w historii spółki. Przez dwa lata nie dostaliśmy żadnej dotacji. Nasza działalność w tym okresie się nie zmieniła, osiągaliśmy sukcesy, u państwa w PAP mieliśmy konferencję prasową w 2017 roku, gdy jako trzecia firma w historii Polski wprowadziliśmy lek innowacyjny do badań klinicznych. Składaliśmy jednak wnioski o kolejne granty i nic. Czy te fakty Pana nie zastanawiają?
PAP: Sugeruje pan, że obecność pana brata w rządzie – najpierw jako wiceministra nauki, a potem ministra zdrowia – miała tu znaczenie negatywne?
M.Sz.: Nie chciałbym iść tak daleko, żeby sugerować cokolwiek, natomiast jest zbieżność szeregu decyzji odmownych finansowania naszej działalności badawczej z tym okresem. To jedyny taki czas w naszej działalności, gdzie dostawaliśmy negatywne opinie do wszystkich czterech złożonych wniosków oraz odwołań.
PAP: Były jednak też przypadki, że pan zasiadał w komisji w ramach NCBR, która przyznawała granty, a jednocześnie pana firma się o nie ubiegała. Kontrola przeprowadzona przez Ministerstwo Nauki w NCBR w 2018 roku wykazała w tej sprawie nieprawidłowości.
M.Sz.: Nie byłem wyjątkiem, praktycznie dotyczyło to wszystkich osób, które oceniały wtedy projekty. Takie były procedury. Akurat o mnie się teraz mówi dlatego, że mam takie samo nazwisko, jak mój brat. Staliśmy się obiektem większej gry politycznej. NCBR przyjął wtedy taką strategię, jaką ja obserwowałem w innych państwach, czy to w krajach UE, czy w Stanach Zjednoczonych, że do oceny projektów angażowane są osoby z przemysłu. W Polsce przemysł biotechnologiczny jest na wczesnym etapie rozwoju. Siłą rzeczy tych spółek jest mniej i osób, których w nich pracują też jest dużo mniej. NCBR przyjął strategię, żeby rekrutować ekspertów z doświadczeniem w rozwoju tego typu projektów. Dlatego była stosunkowo mała grupa tych, którzy oceniali te wnioski.
PAP: Chodzi o to, że nie można było uciec od sytuacji, gdy oceniało się własne wnioski?
M.Sz.: Ja z całą pewnością mogę oświadczyć, że nigdy nie oceniałem własnego wniosku i nigdy nie miałem dostępu do procesu oceny swojego wniosku. Natomiast sam zamiar składania wniosków do tego programu przez naszą spółkę zgłosiłem ówczesnemu wicedyrektorowi NCBR, który był za niego odpowiedzialny. To zostało sprawdzone przez prawników NCBR. Dostałem odpowiedź, że konflikt interesów nie występuje i że będzie to zarządzane przez NCBiR w taki sposób, że eksperci oceniający będą wykluczani z paneli, na których będą oceniane ich wnioski. Jeżeli były jakiekolwiek nieprawidłowości proceduralne, których kontrola się dopatrzyła, to jest to pytanie do NCBR, co tam nie zagrało. Myślę, że to było dobrze pilnowane.
PAP: Pojawił się zarzut o krzyżowej ocenie – że pan oceniał projekt kolegi, a on pański…
M.Sz.: No i znów przychodzi mi prostować półprawdy, które niektórzy chętnie powielają. To nie było tak, że ktoś sobie krzyżowo oceniał wnioski i przyznawał granty. Jeśli miałem jakiekolwiek powiązania z podmiotami, które składały wnioski, zawsze informowałem NCBR i zawsze byłem wyłączony z oceny tych wniosków. Można oczywiście mieć zastrzeżenia do samej koncepcji, że osoby które składają wnioski uczestniczą w procesie oceny innych wniosków. W tej chwili podejście NCBR jest takie, że to nie jest możliwe. To jest jednak kwestia decyzji strategicznej, czy chcemy mieć wnioski przedsiębiorców oceniane przez samych naukowców, czy chcemy angażować do oceny przedsiębiorców, którzy lepiej rozumieją proces biznesowy.
PAP: W takim modelu, z udziałem przedsiębiorców, gwarantuje się lepsze wybory?
M.Sz.: W mojej opinii te wybory były bardziej trafne. Tym bardziej, że to jest praktykowane na świecie. Wydaje mi się, że w tamtym czasie NCBR starał się najlepiej jak mógł tym zarządzać. To się potem zmieniło, ja się zresztą wycofałem na koniec 2015 roku z oceniania wniosków. Nabór projektów z grudnia 2015 r. był ostatnim, w którego ocenie uczestniczyłem.
PAP: Według doniesień prasowych OncoArendi otrzymała przez wszystkie lata dotację na kwotę około 180 mln zł. Czy zaowocowało to jakimiś sukcesami w biotechnologii, bo rozumiem, że zajmowała się badaniami w tej dziedzinie?
M.Sz.: Spółka prowadzi badania nad rozwojem nowych leków w tych obszarach terapeutycznych, w których nie ma skutecznych leków lub zatwierdzonych terapii. To bardzo ważna działalność. Szukamy szans leczenia dla ludzi, którzy dziś nie mają nadziei. Na pewno możemy się pochwalić tym, że te projekty idą do przodu. Zakończyliśmy właśnie pierwszą fazę badań klinicznych nad związkiem OATD-01, który planujemy najpierw rozwijać w leczeniu sarkoidozy. To jest przecieranie szlaków w polskiej biotechnologii. Odwołam się do przykładu, o którym mówiłem w jednym z wywiadów. W Polsce panuje przeświadczenie, że jeżeli spółka nie generuje przychodu albo nie ma produktu na rynku, który sprzedaje jako gotowy, to znaczy że nie tworzy wartości i granty na jej rzecz to wyrzucone pieniądze. Tymczasem np. firma Galapagos, która działa w naszym obszarze terapeutycznym istnieje od 21 lat, nie wprowadziła jeszcze na rynek żadnego leku. A jest w tej chwili wyceniana na ponad 13 mld dolarów, czyli dwa razy więcej niż Orlen. Nie wycenia się tych firm po tym, co sprzedają i jaki mają aktualny zysk netto, tylko po tym, jaki mają potencjał na leczenie ludzi w przyszłości. Bo sprzedają nie gotowe leki, tylko produkt w rozwoju, skumulowane wyniki badań czy patentów. A to jest ogromna wartość. Jako OncoArendi możemy pochwalić się ponad dwudziestoma przyznanymi międzynarodowymi patentami i ponad 60 zgłoszeniami patentowymi. To jest więcej niż większość uniwersytetów w Polsce. Generujemy wiedzę, która zostanie skomercjalizowana. Wrócę jeszcze do tych rzekomych 180 mln zł. Dotację działają tak, że najpierw trzeba wydać swoje prywatne pieniądze, a potem instytucja taka jak NCBR refunduje część wydatków, po ich szczegółowym zweryfikowaniu. Ale to wszystko do tej gry politycznej już nie pasuje. Więc o tym się nie mówi. Zapomina się przy tym, że pracujemy z kilkudziesięcioma naukowcami, w tym autorytetami polskiej i światowej nauki.
PAP: Czyli to nie jest tak, że dostajecie na coś pieniądze z góry?
M.Sz.: W zdecydowanej większości przypadków – nie. NCBR zawsze może powiedzieć, że coś nie jest zgodne z zapisami umowy i zrefundować mniej lub w ogóle odmówić refundacji, jeśli uzna, że projekt nie posuwa się do przodu. Pieniądze z grantów to są pieniądze obiecane warunkowo, a nie przelane do spółki. Pieniądze publiczne, które otrzymaliśmy od początku istnienia spółki do dziś to 77 mln zł. Środki pozyskujemy nie jest tylko z NCBR, ale także z Narodowego Instytutu Leków w USA, z Komisji Europejskiej. Te 180 milionów to są wszystkie nasze obiecane pieniądze (w tym już te wypłacone) do roku 2023. Pod warunkiem, że nasze programy będą rozwijać zgodnie z planem. Doświadczenie i statystyka mówią, że nigdy tak nie jest. Natomiast środków prywatnych od inwestorów, które fizycznie wpłynęły na konto spółki było 91 mln zł, czyli na dziś więcej niż środków publicznych.
PAP: To jest jednak branża medyczna, a pana brat jest ministrem zdrowia. Sądzi pan, że to nie ma znaczenia w różnych sytuacjach, gdy ubiegacie się o pieniądze i rywalizujecie z innymi spółkami?
M.Sz.: To jest branża biotechnologiczna, czyli koncentrująca się na badaniach, w odróżnieniu od medycznej i farmaceutycznej, które sprzedają gotowe produkty i usługi. Zupełnie inny obszar. I tylko ze spółkami z tej branży się porównujemy.
PAP: W mediach pojawiała się kwestia grantów od NCBR, nadzorowanego przez resort nauki. Ale jest jeszcze coś takiego jak Agencja Badań Medycznych, podległa Ministerstwu Zdrowia. Czy OncoArendi lub jakakolwiek inna spółka, w której ma pan udziały, bierze udział w jakichkolwiek przetargach, organizowanych przez ABM?
M.Sz.: My jako OncoArendi nie startowaliśmy, nie startujemy i nie planujemy startować w konkursach organizowanych przez ABM, ponieważ po pierwsze na obecną chwilę finansowanie ABM nie jest przeznaczone dla OncoArendi (regulacje ABM uniemożliwiają takim spółkom jak OncoArendi ubieganie się o dofinansowanie), a po drugie w tej sprawie rzeczywiście mógłby wystąpić konflikt interesów. Mój brat, z tego co wiem, formalnie nadzoruje Agencję Badań Medycznych. W mediach pojawiały się artykuły, że jedna ze spółek portfelowych funduszu Life Science Innovations, w który zainwestowałem, rzeczywiście złożyła wniosek do ABM, natomiast mimo świetnego projektu, który zdobywa nagrody na najbardziej prestiżowych konkursach, nie dostała żadnych środków. Spółka ta wykorzystuje sztuczną inteligencję do diagnostyki obrazowej, głównie mózgu, ale także płuc. W dobie Covid19 postanowili złożyć wniosek, żeby móc rozwinąć szybką, nieinwazyjną diagnostykę. To jest bardzo potrzebne i mogłoby bardzo pomóc, a w przyszłości stać się wielkim sukcesem polskiej nauki.
PAP: Dlatego, że pan jest udziałowcem, a pana brat ministrem?
M.Sz.: Nie chciałbym stawiać takich jednoznacznych tez, natomiast trudno nie zauważyć związku. Obawiamy się, że w efekcie obecnego politycznego zamieszania podobne trudności w zdobywaniu dofinansowań będą miały inne spółki, w które zainwestował fundusz, a które zatrudniają łącznie prawie 100 osób i pracują nad różnymi przełomowymi innowacjami w branży life science. Byłoby szkoda, gdyby polityczne ataki na jednego z inwestorów funduszu, któremu kiedyś ci naukowcy i wynalazcy zaufali, doprowadziły do tego, że spółki mające po kilka patentów, a nawet już certyfikatów CE dla swoich produktów nie mogły nigdzie aplikować o dofinansowanie. Bo natychmiast pojawiają się artykuły, że dostają dotacje tylko dlatego, że jeden z pośrednich udziałowców ma brata na stanowisku w rządzie. To zasadniczo jest też brak szacunku dla odwagi i osiągnięć badawczych polskich naukowców, którzy zdecydowali się rozwijać swoje kariery w innowacyjnych sektorach polskiej gospodarki. Mam nadzieję, że nie zmienią zdania i nie wyjadą za granicę po zakończeniu tego zamieszania.
PAP: Mówiąc żartobliwie, dla dobra tych spółek powinien się pan z nich wycofać?
M.Sz.: Tylko trochę trudno jest się wycofać, będąc tak głęboko zaangażowanym w pracę i mając przekonanie, że tworzy się coś ważnego, potrzebnego. Gdybym to wszystko wiedział wtedy, to bym się zastanowił, czy warto inwestować w nowe pomysły i w naukę, a środki zarobione na sprzedaży akcji poprzedniej mojej firmy wydał na kilka mieszkań na wynajem. Mam dosyć unikalną wiedzę i m.in. dlatego te startupy przychodziły do funduszu LSI z propozycją współpracy i w poszukiwaniu nie tylko kapitału ale też wiedzy i doświadczenia. Jestem traktowany jako ktoś, kto zna się na branży i wie, jak rozwinąć biznes od pomysłu do rynku. Teraz niestety jest drobna przeszkoda w postaci narracji, jaka się pojawiła w mediach.
PAP: Ale kapitalizacja Szumowski Investments mocno się w ostatnich latach rozwinęła…
M.Sz.: W tych zestawieniach, które się pojawiają, porównuje się zupełnie niezwiązane ze sobą liczby, czyli wartość nominalną udziałów, która jest zwykle niska i wartość z wyceny wszystkich zgromadzonych tam aktywów, która może być wysoka, w zależności od tego, jakie aktywa tam są. Ta różnica w kwotach wynika z faktu, że do SI Assets sp. z o.o. były wniesione aportem akcje różnych spółek i różne inne aktywa, m.in. OncoArendi. W momencie wyceny aktywów na potrzeby wniesienia aportem trzeba było patrzeć na ich wartość rynkową. Wtedy właśnie wartość OncoArendi była na wysokim poziomie i pakiet, który posiadał Szumowski Investments był warty ileś milionów. Ale to nie są realne pieniądze, bo dziś pakiet jest wart jedną trzecią, a w przyszłości może nawet być wart zero. Do Szumowski Investments nie wpłynął ani grosz dotacji przez OncoArendi.
PAP: Nie sądzi pan, że cała afera by nie wybuchła, gdyby nie niefortunna sprawa z maseczkami, kupionymi od Łukasza G.?
M.Sz.: Sytuacja ta nie miałaby miejsca, gdyby nie kontekst polityczny jaki mamy. Mój brat w pewnym momencie stał się według sondaży chyba najbardziej popularnym członkiem rządu i to spowodowało działania medialne i wywołało próby ataku na niego i jego rodzinę.
PAP: Sugeruje pan, że stoją za tym jacyś potencjalni rywale brata?
M.Sz.: Nic nie sugeruje, bo nie wiem. Nigdy się nie angażowałem w żaden sposób w politykę i do niedawna byłem pod tym względem ignorantem. Ale trudno nie zauważyć, że wszystko to, co pojawia się w mediach ma tło polityczne. To bardzo przykre i bardzo utrudniające prowadzenie biznesu. Ale trzeba to przetrwać.
PAP: W wywiadzie dla „DGP” mówił pan, że żałuje pan zaangażowania w pośrednictwo w sprzedaż maseczek?
M.Sz.: Żałuję, bo w dobrej wierze przekazałem numer telefonu do osoby w Ministerstwie Zdrowia. Na tym moja rola się skończyła, ale stało się to pretekstem do nadania całej sprawie pewnej narracji, która została politycznie wykorzystana. Ja polityką nigdy się nie zajmowałem. Trzymałem się od niej jak najdalej, ale niestety pomimo woli stałem się obiektem większej gry, której nie do końca rozumiem.
PAP: Może jednak zdecyduje się pan teraz na udział w polityce, skoro już pana do niej wepchnięto?
M.Sz.: Nigdy w życiu, pod żadnym pozorem. Lubię rozwijać przedsięwzięcia, które mogą pomagać ludziom. Traktuję to jako misję.
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)