Siedziałam na parapecie okna na drugim piętrze narożnej kamienicy w Strzelinie kilka lat po wojnie. Miałam około trzech lat. Byłam sama w domu. Z okna patrzyłam na otaczający mnie świat. Naprzeciwko stały resztki również narożnej dwupiętrowej kamienicy, której ściany frontowe i wewnętrzne legły w gruzach.
Zachowała się tylko ściana boczna ze skrawkiem podłogi, na której stała kuchnia węglowa, a na niej średniej wielkości garnek. Kuchnia węglowa przylegała do ściany niczym jaskółcze gniazdo do skały. Dziwiło mnie, że kuchnia stoi tak dziwnie zawieszona w przestrzeni między niebem, a ziemia i że garnek wciąż stoi na swoim miejscu nieprzewrócony. Ciekawiło mnie co może być w garnku? Może zupa? Może ugotowane mleko, a może obrane ziemniaki jeszcze nie w pełni ugotowane? Na zachowanej bocznej ścianie wisiał obrazek w ciemnych ramkach. Nie widziałam co przedstawia. Obrazek wisiał porządnie, nieprzekrzywiony. W prawo od węglowej kuchni na środku ściany wisiał średniej wielkości krzyż bez figury Pana Jezusa. Krzyż też był nieprzekrzywiony.
Garnek, obrazek, krzyż i deseń na ścianie reprezentowały miniony poniemiecki porządek. Reszta legła w gruzach, które szybko zaczęły porastać chwastami i krzakami pełniąc role miejskiej toalety.
Mijały lata i minęło ich siedemdziesiąt pięć. Nieoczekiwanie od dwudziestego czwartego lutego na ekranach telewizorów widzieliśmy codziennie płonące i walące się w gruzy domy mieszkalne w ukraińskich miastach. W którejś filmowej relacji z Charkowa w wyrwanej pociskiem Iskander jamie w ciągu mieszkań w wieżowcu stal z boku stół a na nim średniej wielkości garnek.
Co po siedemdziesięciu pięciu latach będą pamiętać dzisiejsi ukraińscy trzylatkowie?
Autor: Barbara Gasior-Chrzan
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.