Na śmierć 2 stycznia 1953 r. mjr Bolesława Kontryma „Żmudzina”, oficera policji państwowej II RP, cichociemnego, powstańca warszawskiego, pracował cały sztab komunistów. Sędziowie, prokuratorzy, „oficerowie” śledczy – wśród tych ostatnich bandytów: Edmund Kwasek i żyjący do dziś Jerzy Kędziora.
Z dokumentów wynika, że postanowienie o wszczęciu śledztwa przeciwko Bolesławowi Kontrymowi wydał 30 października 1948 r. (17 dni od aresztowania) śledczy kapitan, później major Edmund Kwasek. Celem śledztwa było „przyznanie się” „Żmudzina” do rzekomych przestępstw popełnionych w latach 1923–1944. Bezpieka chciała przede wszystkim, aby wydał polskich wywiadowców działających w Komunistycznej Partii Polski do 1939 r. Odnośnie okupacji niemieckiej miał obciążyć m.in. członków „Startu” (ekspozytury Urzędu Śledczego Państwowego Komitetu Bezpieczeństwa) i inne osoby, wobec których UB prowadziło wówczas śledztwo. Ubek Kwasek prowadził przesłuchania przez prawie rok – do 8 września 1949 r.
Zdolny oficer śledczy
Stefan Skwarek (wartownik w UB na Kielecczyźnie, potem „naukowiec” Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR) w książce „Na wysuniętych posterunkach” (Książka i Wiedza, 1977 r.) poświęcił oprawcy „Żmudzina” notę biograficzną: „Płk Edmund Kwasek, członek PPR i AL, uczestnik wielu akcji zbrojnych przeciwko siłom okupanta i polskiej reakcji. Po wyzwoleniu w styczniu 1945 r. jako naczelnik Wydziału Śledczego WUBP w Kielcach uczestniczył w wielu akcjach i walkach z bandami. W latach pięćdziesiątych przeszedł do pracy w cywilu”.
Kwasek nie tylko katował osadzonych, ale występował przed sądem w roli ich „sędziego”. Jemu również powierzono prowadzenie śledztwa w sprawie „pogromu”, a tak naprawdę prowokacji kieleckiej. Z Kielc, przez WUBP w Gdańsku, awansował do Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, którego szef Jacek Różański (Józef Goldberg) napisał w opinii służbowej: „Mjr Kwasek. Zdolny oficer śledczy. Może trochę zarozumiały, z tendencją efekciarstwa”.
Kwasek przesłuchiwał w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej w Warszawie i tajnym areszcie MBP w Miedzeszynie (kryptonim „Spacer”).
Tortury fizyczne i psychiczne
Więźniowie Mokotowa zaliczali Kwaska do najgorszych oprawców. Jeden z nich, zrehabilitowany w 1957 r., wspominał: „W godzinach wieczornych zostałem wezwany do Światły [Józef Światło, właściwie Izaak Fleichfarb, ubecki i NKWD-owski oprawca, wicedyrektor X Departamentu MBP], który w obecności Kwaska powiedział, że jeśli nie przyznam się do współpracy z Niemcami, to aresztowana zostanie moja żona, wobec której zastosowane będą te same metody i będzie tak długo bita, aż ujawni szczegóły mojej współpracy. Dziecko natomiast zostanie zabrane i ślad po nim zaginie. Wobec takiej groźby, począłem podawać zmyślone fakty… W czasie jednego z następnych przesłuchań Kwasek, kopiąc mnie leżącego na podłodze, kopnął tak silnie w okolice serca, że miałem naruszony mięsień serca i odczuwałem dotkliwe bóle przez trzy lata. Ponadto Kwasek i oddziałowi stosowali jeszcze inne formy udręczeń, jak ciągłe przysiady, klęczenie z rękami do góry, trzymanie krzesła przez wiele godzin przy wyciągniętych rękach w pozycji przysiadu, polewanie zimną wodą w karcu (…). Tego rodzaju metody doprowadziły mnie do kompletnego załamania fizycznego i psychicznego”.
I dalej: „Mając jeszcze w pewnym stopniu zachowane poczucie rzeczywistości i opory psychiczne, nie chciałem przyznać się do stawianego mi zarzutu współpracy z Niemcami, jak też nie chciałem obciążać współpracą innych osób, gdyż w rzeczywistości z Niemcami nie współpracowałem. Różański odparł na to, w obecności Kwaska i Światły, że jeśli nie potwierdzę tych faktów, zostanę zabity i tak pogrzebany, że śladu po mnie nie będzie. Mimo, że od tego dnia byłem ciągle i bez przerwy bity, przy czym zaczęto bić mnie kablem w pięty i stopy, zadając mi w ten sposób potworne cierpienia przez kilka następnych dni, nie chciałem przyznać się do stawianych mi zarzutów, godząc się nawet na pozbawienie mnie życia, by w ten sposób ujść dalszym torturom. (…) W czasie przesłuchań, jak też w czasie przerwy pomiędzy jednym przesłuchaniem a drugim, byłem ciągle bity przez Kwaska i oddziałowych kablem, kijem, nahajką plecioną ze skóry. (…). W czasie jednego z przesłuchań Kwasek w czasie pastwienia się nade mną wybił mi pięścią 10 zębów w górnej szczęce i 6 zębów w szczęce dolnej”.
Zapewne w ten sam sposób śledczy Kwasek znęcał się nad Bolesławem Kontrymem „Żmudzinem”. W 1996 r. został skazany w tzw. procesie Humera (od nazwiska głównego oskarżonego, b. wicedyrektora Departamentu Śledczego MBP), razem z 11 innymi śledczymi bezpieki na karę kilkuletniego więzienia. Z więzienia na Rakowieckiej – tego samego, w którym katował pół wieku wcześniej polskich niepodległościowców – wyszedł jednak szybko „ze względu na zły stan zdrowia”. Kwasek żył jeszcze sześć lat na wolności.
Mieszka na Bródnie
Jerzy Kędziora zapewne opłakiwał śmierć kolegi. W latach 50. też pracował w Miedzeszynie i przesłuchiwał Bolesława Kontryma. W latach 2000 Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych pozbawił Kędziorę uprawnień, będących przecież uhonorowaniem szczególnych zasług dla Polski.
Śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej w sprawie Kędziory umorzono w lutym 2005 r. ze względu na śmierć jego ofiar, ale zgłosił się Wacław Sikorski: „ja przecież żyję”. Ten były AK-owiec (skazany przez bezpiekę na karę śmierci, następnie ułaskawiony przez Bieruta na dożywocie, z więzienia wyszedł w 1956 r.), dobrze zapamiętał zwyrodniałego śledczego: – Do dziś mam uszkodzone lewe ucho i przegrodę nosa. Straszono mnie, że jeśli nie podpiszę dokumentu kończącego śledztwo, znów będę miał do czynienia z Kędziorą.
W latach 50. Kędziora zeznawał jako świadek w sprawie odpowiedzialności Różańskiego i Romkowskiego (właściwie: Natan Grinszpan-Kikiel), wiceszefa bezpieki, nadzorującego tajną willę „Spacer”, gdzie torturowany był Bolesław Kontrym „Żmudzin”: „Podczas przesłuchań używano takich metod jak: klęczenie na stołku, karcer czy wkładanie ołówka między palce. Pierwszy wypadek z ołówkiem zastosował Światło. (…) W 1949 roku były rozkazy karne na temat bicia, ale równocześnie Romkowski i Różański sami bili więźniów. (…) W początkowym okresie nie było gum, a któryś z oficerów śledczych, nie pamiętam nazwiska, bił podejrzanego kijem. Ponieważ bicie kijem było niewygodne, wartownicy znaleźli kawałek kabla grubości wiecznego pióra, ogumionego, z cienkim drutem wewnątrz. Tą gumą posługiwało się kilku oficerów, a później każdy zaopatrzył się w kawałek kabla. Te gumy nazywano »małymi konstytucjami« (faszystowskimi) w odróżnieniu od »dużej konstytucji«, którą zrobił oficer śledczy Laszkiewicz przy pomocy wartowników. Była ona zrobiona z kilku drutów izolowanych”.
Ostatecznie brutalny śledczy Jerzy Kędziora został skazany przez sąd III RP na cztery lata więzienia (bez zawieszenia), trafił na Białołękę, ale przedwcześnie – tłumacząc się słabym zdrowiem – wyszedł na wolność. Prawdopodobnie mieszka do dziś na warszawskim Bródnie.
Ostatnie chwile życia
Postanowiony na szczytach władzy wyrok śmierci wobec mjr Bolesława Kontryma „Żmudzina” formalnie wydał 26 czerwca 1952 r. Sąd Wojewódzki dla m.st. Warszawy. Oskarżał wiceprokurator Prokuratury Generalnej Beniamin Wajsblech, który dwa miesiące wcześniej żądał kary śmierci dla gen. Emila Fieldorfa „Nila”.
Podczas procesu Kontrymowi zarzucono „działanie na szkodę narodu polskiego w okresie od roku 1925 do września 1939 r. przez przyczynianie się do rozbijania ruchu robotniczego i dręczenie działaczy komunistycznych, oraz że w okresie od września 1942 r. do sierpnia 1944 r., idąc na rękę władzy hitlerowskiego państwa niemieckiego, działał na szkodę narodu polskiego”. Wyrok wydano na podstawie wymuszonych torturami zeznań świadków.
Po procesie sześć miesięcy spędził w celi śmierci. Nawet wtedy się nie załamał. Listy z tego okresu do matki i syna pełne są miłości i troski o najbliższych, ale również optymizmu i wiary, że zostanie ułaskawiony.
9 października 1952 r. Sąd Najwyższy zatwierdził wyrok śmierci na Bolesławie Kontrymie „Żmudzinie”. Sporządzony w więzieniu protokół wykonania kary podaje, że zgon nastąpił 2 stycznia 1953 r. przez powieszenie. Taką datę podano w akcie zgonu w Urzędzie Stanu Cywilnego.
Piotr Szewczyk, ps. Czer – cichociemny, przyjaciel „Żmudzina”, który siedział w sąsiedniej celi na Mokotowie, opowiadał, że słyszał przez ścianę jęki i krzyki „Żmudzina”, gdy oprawcy więzienni tłukli go pończochami wypełnionymi piaskiem. Być może były to ostatnie chwile jego życia.
Szczątki mjr Bolesława Kontryma „Żmudzina” zostały zidentyfikowane po wydobyciu z bezimiennego dołu na „Łączce” Powązek Wojskowych w Warszawie w 2014 r.
Tadeusz Płużański
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.