Rozlewająca się po Polsce fala protestów związanych z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł o niezgodności z konstytucją przepisów przyzwalających na tzw. aborcję eugeniczną przybiera na sile. Przybiera akurat wtedy, kiedy ze względów epidemicznych należy zachowywać dystans społeczny, o który apeluje władza.
Dlaczego zatem ta władza sama sobie „robi pod górkę” wiedząc, że wzruszenie kompromisu aborcyjnego wywoła natychmiastową reakcję, która ujście znajdzie na ulicach, a nawet – jak widzimy – w kościołach? Po co władzy konflikt, który równolegle do zdeterminowanych rolników, nauczycieli, lekarzy i przedsiębiorców, wprowadza emocje społeczne w stan dawno nie oglądanego pożaru?
Otóż jedną z technik praktykowanych w pożarnictwie jest gaszenie ognia… ogniem. Nazywa się to „przeciwogniem” i stosuje w przypadku zahamowania rozległych pożarów lasów lub łąk. Polega to na kontrolowanym wypaleniu pewnej przestrzeni, tak aby z chwilą dojścia do niej pożaru nie było na miejscu materiału palnego. Wiadomo, spalonego ogień już nie spali. Jest to metoda rzadka, acz czasami jedyna możliwa, by opanować żywioł.
Okazuje się, że metodę tę można doskonale wykorzystać w polityce. Takim „przeciwogniem” jest orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w kwestii aborcji. Kiedy przez Polskę przetacza się ściana pożarów związanych z pandemią, wnerwionymi rolnikami, dramatyczną sytuacją w szpitalach czy niemożliwym już do ukrycia krachem finansów publicznych, decyzja naczelnego strażaka mogła być jedna – „przeciwogień”.
Tyle że zastosowanie „przeciwognia” wymaga roztropności, bo może on przynieść więcej szkód niż korzyści. Fachowcy wiedzą, że sięgając po tę broń należy uwzględnić wiele czynników, m.in. siłę i kierunek wiatru. Tego w przypadku wyroku Trybunału Konstytucyjnego nie uwzględniono. Zamiast zduszenia lokalnych ognisk, wywołano jeden wielki pożar, który w tej chwili zdaje się ogarniać wszystko.
Wdziera się do kościołów, podgrzewa język debaty, paląc tych, którzy nawołują do rozsądku. Na murach pojawia się „Viva la Revolution”, a kadzie społecznych emocji zaczynają bulgotać, chluszcząc dookoła wrzącą breją. Zamiast narodowego spokoju, mamy narodową rewolucję. Zamiast potrzebnego dystansu, mamy zwarcie. Za chwilę pod respiratorami, będą leżeć ci z koronawirusem i ci z nożem w piersi. Obok siebie. Na chwilę, bo trzeba będzie robić miejsce następnym.
Szaleństwo? Oczywiście. Ale w każdym szaleństwie jest metoda. A w naszym, polskim, zwłaszcza. Wystarczy pogrzebać w historii.
Maciej Eckardt
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.