Historia katów Warszawy pokazuje, jak (nie) działał niemiecki system sprawiedliwości

Karol Kwiatkowski1 sierpnia, 20209 min

Brak rozliczenia wielu zbrodni niemieckich popełnionych w czasie II wojny światowej jest dla Polski podwójną traumą – mówi PAP szefowa Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska. Historia katów Warszawy pokazuje, jak (nie) działał niemiecki system sprawiedliwości – dodaje.

Za zbrodnie podczas tłumienia Powstania Warszawskiego zostały skazane zaledwie cztery osoby: dwóch żołnierzy dostało w NRD bardzo niskie kary więzienia i dwóch oficerów skazano na początku lat 80. za wydanie rozkazu rozstrzelania więźniów na Rakowieckiej na 9 i 4 lata więzienia – zwraca uwagę Radziejowska.

Głównodowodzący wojsk tłumiących Powstanie, gen. SS Erich von dem Bach, został skazany, ale za morderstwa popełnione w latach 30. Dzieje jego podwładnego, Heinza Reinefartha, zwanego katem Woli, są symbolem braku sprawiedliwości w stosunkach polsko-niemieckich – uważa badaczka.

Ten generał SS, który 4 sierpnia wchodzi do Warszawy i realizuje rozkaz Heinricha Himmlera mordowania wszystkich mieszkańców miasta, po wojnie robi karierę po raz drugi – mówi Radziejowska. Trafia do „niemieckiego Saint-Tropez” na wyspie Sylt na Morzu Północnym, gdzie w latach 50. i 60. jest burmistrzem, potem zostaje posłem do Landtagu i do końca życia jest szanowanym obywatelem – wyjaśnia.

Kierowniczka berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego opowiada, że w 1961 roku, pod wpływem procesu Adolfa Eichmanna w Izraelu, wszczęto śledztwo także wobec Reinefartha. Mimo że postępowanie trwało kilka lat i przesłuchano 1200 świadków, głównie członków oddziałów, które między 5 a 7 sierpnia 1944 roku mordowały 10-15 tys. osób dziennie, zostało ono umorzone.

Przyczyny tego stanu rzeczy Radziejowska tłumaczy tym, że pomimo oczywistej potrzeby zachodnioniemiecki kodeksu karny nie zawierał zapisów o zbrodniach wojennych czy zbrodniach przeciwko ludzkości – w związku z czym wszystkich sądzono z paragrafu 211, dotyczącego morderstwa lub współudziału w morderstwie. Jeśli nie dało się udowodnić, że Reinefarth wydał rozkaz zabijania cywilów, należało dowieść, że chwycił za broń i kogoś zastrzelił, „co przy zbrodni ludobójczej praktycznie nigdy nie jest możliwe” – podkreśla.

„Reinefarth był prawnikiem, bardzo sprawnie się bronił, twierdząc, że nie wydał żadnego rozkazu o mordowaniu, a chociaż sztab miał 200 metrów od miejsca, gdzie zabijano tysiące osób, on sam nic nie słyszał” – historyczka przywołuje zeznania zbrodniarza.

Oprócz tego, nawet jeśli w czasie postępowania ktoś pamiętał, że wydano rozkaz zabijania wszystkich, lub opowiadał szczegółowo o zbrodniach, prokuratorzy odrzucali takie zeznania, np. dlatego że – jak cytuje akta Radziejowska – „widać w tym ostrożnym i zawiłym zeznaniu starszego pana, że pamięć została tu wystawiona na absolutnie zbyt ciężką próbę”.

Brak sprawiedliwości w Niemczech wobec zbrodniarzy był możliwy także – co podkreśla szefowa filii Instytutu – dzięki przychylnemu traktowaniu oskarżonych przez wielu sędziów i prokuratorów powojennego RFN, nierzadko zaangażowanych członków NSDAP w Trzeciej Rzeszy.

Radziejowska wskazuje tutaj na zmiany w praktyce sądowniczej w Niemczech od 2011 roku, widoczne w procesach byłych strażników w obozach koncentracyjnych – Iwana Demianiuka z Sobiboru czy Bruna Deya ze Stutthofu – których sądy mogły skazać za współudział w morderstwach. W przeszłości niemieccy żołnierze, biorący udział w rzezi Woli, zeznawali jako świadkowie, a nie oskarżeni.

To właśnie niedawny proces Deya, skazanego na dwa lata w zawieszeniu, komentowany był w mediach niemieckich jako dowód tego, że „rozliczania powojenne nie udały się” – zauważa badaczka, zaznaczając, że z perspektywy polskiej były one „wyjątkowo nieudane”, bo oprócz Powstania, winni zbrodni w mniejszych miastach nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności, a wiedza o nich nie przedostała się do powszechnej świadomości w Niemczech.

„Zbrodnie popełnione na terenie Polski – niezwiązane z Zagładą Żydów – praktycznie nie były przedmiotem zainteresowania niemieckich śledczych i prokuratorów” – mówi Radziejowska.

Z kolei Polacy po wojnie rozliczali nie tylko ważniejszych zbrodniarzy niemieckich schwytanych w Polsce (lub Polsce przekazanych), ale pomimo komunistycznego reżimu, w wielu procesach skazano na wieloletnie więzienie folksdojczów, szmalcowników czy donosicieli. „Jest to absolutnie nieporównywalne z tym, co stało się w Niemczech, państwie, którego aparat i setki tysięcy urzędników i wojskowych było odpowiedzialnych za zbrodniczą okupację i ludobójstwo, a którzy nigdy nie stanęli przed sądem” – twierdzi rozmówczyni PAP.

Berliński oddział Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego, którego głównym celem jest upowszechnianie świadectw i zeznań polskich ofiar, pragnie również przedstawić historię nazistowskich katów. We wrześniu premierę będzie miała przeznaczona dla niemieckiego odbiorcy gra komputerowa, która umożliwia wczucie się w rolę niemieckiego prokuratora z lat 60., ścigającego zbrodniarzy i rozwiązującego historyczne zagadki.

„Ma ona pewne uproszczenia, ale wszystko oparte jest na dokumentach i archiwach, a dotychczasowe próby potwierdzają, że jest wciągająca” – mówi Radziejowska. „Pozwala ona pokazać, jak ważnym elementem budowania demokracji i rozliczania historii jest sprawiedliwość” – dodaje.

Udostępnij:

Karol Kwiatkowski

Wiceprezes Zarządu Fundacji "Będziem Polakami" - wydawcy Naszej Polski. Dziennikarz, działacz społeczny i polityczny.

Leave a Reply

Koszyk