Krętacze w samołówce

Stanisław Michalkiewicz10 czerwca, 2020113 min

W związku z walką o praworządność w naszym bantustanie, pogrąża się on coraz głębiej w kretynizm prawniczy, objawiający się między innymi w coraz to bardziej skomplikowanych i wielopiętrowych krętactwach, z których – jestem tego pewien – już niedługo zasłyną na całym świecie nasze niezawisłe sądy. Co prawda jeszcze im daleko do zuchwałości sądów u Naszego Najważniejszego Sojusznika, które z kolei prawie dorównują  niezawisłym sądom w Związku Radzieckim za panowania tam Józefa Stalina. Jak wiadomo, tamte niezawisłe sądy potrafiły osądzić dosłownie wszystko – o ile  oczywiście przyszedł taki „prikaz z rajkoma”. W tym właśnie duchu pouczał generał pułkownika Kosołapkina, pełniącego w Polsce „obowiązki Polaka”: to ty nie wiesz, za co sądzić twojego oficera? Jak rozkażę sądzić, to masz sądzić! Teraz oczywiscie jesteśmy na innym etapie, ale tamte priwyczki nie poszły w las i niezawisłym sądom nie trzeba już nawet żadnych prikazów z rajkoma, bo panująca tam świadoma dyscyplina sama podpowiada im salomonowe wyroki. Tak zresztą było i przedtem, o czym świadczy, prawdziwa zresztą, anegdota o księdzu Stefanie Pawlickim, profesorze filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był on wielkim smakoszem i razu pewnego zaproszony był na kolację do domu słynącego z dobrej kuchni, a tymczasem posiedzenie uczelnianego Senatu, w którym uczestniczył, dlaczegoś się przeciągało. Ksiądz Pawlicki kręcił się coraz bardziej niespokojnie, aż wreszcie wstał, wyekskuzował się jakoś, a na odchodne powiedział, że bez względu na to, jaką decyzję prześwietny Senat podejmie, to uzasadnienie znajdą już panowie koledzy w wydziału prawnego.

Ale to by jeszcze nie był problem, bo  niezwiśli sędziowie nie są bynajmniej jedyną grupą uprawiającą krętactwo. Jak wiadomo, najbardziej brną w nie nasi Umiłowani Przywódcy i nie ma takiego krętactwa, jakiego by się nie uczepili, by uciułać trochę wyborczych głosów. Dzięki temu nie tylko będą mogli umoczyć pysk w melasie, ale i korzystać z immunitetu, zapewniającego ich łajdactwom całkowitą bezkarność. Taki sam immunitet mają też niezawiśli sędziowie, toteż zazdrośnie strzegą tej zdobyczy i wszelką próbę zamachu na ten radosny przywilej solidarnie odpierają, bez względu na to, czy należą do partii sędziów „starych”, co to samego jeszcze znali Stalina, czy też sędziów „młodych”, którzy Stalina już nie znali. Tym bowiem różni się jedna partia od drugiej, bo jakoś muszą „pięknie się różnić”, więc niby dlaczego nie tak – ale w sprawie immunitetu wszelkie podziały natychmiast znikają. Mogliśmy się o tym przekonać w dniach ostatnich, kiedy to przez Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego miał stawić się niezawisły sędzia Igor Tuleya za to, że nawet na tle innych swawolników rozdokazywał się politycznie na całego. Miał się stawić, ale podobno się  nie stawił, ponieważ nie uważa Izby Dyscyplinarnej za „sąd”. Najwyraźniej musi tedy uważać ją za bandę przebierańców, którym ktoś te „śmieszne, średniowieczne łachy” powkładał na grzbiety, niby gwoli dodania im powagi. Wszystko to oczywiście być może, ale w takim razie, skąd wiemy, że pan Igor Tuleya nie jest przebierańcem? Argument, że mianował go prezydent nie ma tu najmniejszego znaczenia, bo członków Izby Dyscyplinarnej SN też mianował prezydent. W takim razie nie ma pewności, czy przysługuje mu immunitet, pozwalający mu, podobnie jak i innym niezawisłym sędziom, dokazywać. Ale „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie  wygody mają myszy na statku”, toteż niezawiśli sędziowie solidarnie przeszli nad tymi wątpliwościami do porządku i w obronie bezcennego immunitetu, stanęli murem za sędzią Igorem Tuleyą i  podobno, a rozkaz z rajkoma, to znaczy – ze stowarzyszenia „Iniuria” – z tego powodu nawet przerwali rozprawy. Największą jednak niespodziankę zrobili sędziowie-przebierańcy z Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, bo odmówili uchylenia sędziemu Tulei jego immunitetu. Okazuje się że suprema lex naszego bantustanu stanowi zasada: „róbmy sobie na rękę”, więc nic dziwnego, że jest ona skrupulatnie przestrzegana przede wszystkim przez niezawisłe sądy, stojące na pierwszej linii frontu walki o praworządność.

Jednak dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie. Kiedy niezawisłe sądy sypały piękne wyroki zaoczne przeciwko wrogom ludu, takim, jak na przykład ja, na którego w dodatku zagięli parol biznesmeni z przemysłu molestowania, to wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku i stado autorytetów oraz wrażliwców moralnych przyjęło to z pełną zrozumienia aprobatą. Najwyraźniej rozzuchwaliło to niezawisłych sędziów, bo podobnie zaoczny wyrok przysolili pani Weronice Rosati. Nie dość, że zaoczny, to jeszcze zabraniający jej opowiadania o przemocy domowej, z której niedawno zasłynęła w towarzystwie. Jestem pewien, że ten wybryk zostanie napiętnowany przez Salon, a zwłaszcza – przez panią filozofową Magdalenę Środę, która – o ile pamiętam – na ten właśnie temat z panią Weroniką się spłakała. W takiej sytuacji zabrać głos może nawet umieszczony na operetkowej posadzie „rzecznika praw obywatelskich” pan Adam Bodnar i niezawisłych sędziów pryncypialnie obsztorcować nie tylko za wyrok zaoczny, ale przede wszystkim – za świętokradcze postanowienie, zabraniające pani Weronice opowiadania o  przemocy domowej, jakiej miała doświadczyć. Wspominam o tym, bo i mnie przytrafił się taki casus, że niezawisły sąd zabronił mi wymawiania prawdziwego imienia i nazwiska pewnej osoby, którą w związku z tym muszę określać imieniem i nazwiskiem fałszywym. Sąd zabraniający obywatelowi, teoretycznie korzystającemu ze swobody wypowiedzi, w dodatku gwarantowanej  przez konstytucję naszego bantustanu, podawania informacji prawdziwych – oto ilustracja absurdu do jakiego doprowadziła nasz nieszczęśliwy kraj bezkarność niezawisłych sędziów.  Ale pani Wedronika to to innego. Jak napisała poetka: „Bóg ci Anny przebaczyć nie może, za nią wstanie zemsty całe morze, za nią z piersi ordery ci zedrą. Za nią ujmą się z płaczem kamienie…” – i tak dalej. Nie wiem, czy niezawiśli sędziowie, który dopuścili się takiego nieobyczajnego wybryku w stosunku do pani Weroniki Rosati mieli jakieś ordery, ale jeśli nie mieli, to może być jeszcze gorzej, bo „zedrą” im w takim razie z grzbietów „śmieszne średniowieczne łachy”, czyli robocze drelichy niezawisłych sędziów. Nie wiadomo też, czy ujmą się za nią z płaczem kamienie – ale stado autorytetów moralnych chyba raczej na pewno tak. Bo wprawdzie konstytucja naszego bantustanu stanowi, że wszyscy obywatele są równi wobec prawa, ale w 1991 roku Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem pani prof. Ewy Łętowskiej na pismie poinformował mnie, że „prawdziwa” równość wobec prawa jest wtedy, gdy prawo traktuje obywateli nierówno. Przypominam o tym, bo pani prof. Łętowska również i teraz jest w awangardzie płomiennych szermierzy praworządności, więc byłoby niedobrze, gdyby w zapomnienie popadły jej dawniejsze zasługi. Tedy i pani Weronika z pewnością będzie musiała zostać potraktowana z należną jej rewerencją, a to może zapalić światełko w tunelu  również dla całej reszty.

Stanisław Michalkiewicz

Udostępnij:

One comment

Leave a Reply

Koszyk