Is fecit…

Stanisław Michalkiewicz13 sierpnia, 202013 min

Mąż wrócił wcześniej do domu i zastał żonę w sytuacji wskazującej na zdradę małżeńską. Gacha jednak nigdzie nie widać, więc zaczyna szukać go po całym domu, trzaskając drzwiami i obwieszczając: „tu go nie ma!”. Wreszcie otwiera szafę, a tam stoi gach, wprawdzie goły, ale z pistoletem w dłoni. – I tu go nie ma! – obwieścił mąż, zatrzaskując drzwi szafy.

Ta anegdotka pasuje, jak ulał do katastrofy, do jakiej doszło niedawno w Bejrucie, gdzie w jednym z magazynów portowych wybuchła wielka ilość saletry amonowej, powodując w mieście ogromne zniszczenia i liczne ofiary śmiertelne. Media całego świata obficie komentowały to wydarzenie, liczne państwa, w tym również Polska, pospieszyły Libanowi z pomocą – ale charakterystyczne było w tym wszystkim staranne pomijanie jednej prawdopodobnej przyczyny wybuchu – mianowicie sabotażu przeprowadzonego przez wywiad izraelski. Taka hipoteza nie przyszła do głowy nikomu, nawet zwolennikom zamachu w Smoleńsku w 2010 roku. Co prawda, prezydent Libanu Michał Aoun nie wyklucza działania „obcych sił”, które przy pomocy pocisku lub bomby spowodowały wybuch co najmniej 3 tysięcy ton azotanów, ale jednocześnie sprzeciwia się pomysłowi „międzynarodowego śledztwa”, z którym wystąpił francuski prezydent Emanuel Macron.

Tymczasem starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji uważali, że jeśli nie wiadomo, kto coś zrobił, to najbardziej prawdopodobnym sprawcą jest  ten, kto na tym skorzystał. Is fecit cui prodest – mawiali Rzymianie, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. Idąc tym tropem spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, kto najbardziej skorzystał na wybuchu 3 tysięcy ton saletry amonowej?

Na pewno nie właściciel tego ładunku, nawet jeśli został on ubezpieczony. Wypłata ubezpieczenia wprawdzie może w jakimś stopniu pokryć straty, ale przecież nie zapewni zysków, jakich właściciel spodziewał się w razie sprzedaży ładunku lub jego zużytkowania zgodnie z przeznaczeniem. Zatem właściciela możemy śmiało wykluczyć, bo on na pewno na tym nie skorzystał. W takim razie musimy sprawdzić, czy przypadkiem nie skorzystał właściciel portowego magazynu, w którym ten ładunek był składowany. Myślę, że jego też możemy wyeliminować, podobnie jak właścicieli innych portowych magazynów, które zostały wskutek wybuchu całkowicie zniszczone, a nie wiemy, czy były na taką okoliczność ubezpieczone. Mogły nie być, bo firmy ubezpieczeniowe raczej wykluczają ubezpieczanie szkód będących następstwem strajków, siły wyższej, czy działań wojennych. Śmiało możemy wykluczyć władze Bejrutu, który wskutek wybuchu doznał ogromnych zniszczeń, których usuwanie jest bardzo kosztowne, a odtwarzanie stanu poprzedniego – jeszcze droższe. Nie skorzystał również ten, który miał być końcowym odbiorcą ładunku, bo nie tylko go nie dostał, ale będzie teraz musiał długo czekać na następny transport, który prawdopodobnie będzie musiał odebrać w jakimś innym porcie, a nie w Bejrucie, bo ten jest zniszczony, to znaczy – zniszczone zostały urządzenia portowe. W takiej sytuacji, kiedy żadna z tych osób nie skorzystała na wybuchu, to może był on następstwem  nieszczęśliwego wypadku? To oczywiście być może, ale zanim dojdziemy do takiego wniosku, musimy jeszcze wziąć pod uwagę jednego, który mógł na tym skorzystać, a mianowicie – Izrael.

Ale co ma Izrael do wybuchu saletry amonowej w Bejrucie? Pozornie nic, ale są okoliczności, które mogą wskazywać na istnienie związku przyczynowego między zniszczeniem ładunku, a korzyścią Izraela. Rzecz w tym, że o ile Polska – w każdym razie tak uważa pan Bartłomiej Sienkiewicz – istnieje „czysto teoretycznie”, to Liban – jeszcze bardziej. Są tam oczywiście konstytucyjne władze, ale wiadomo, że tak naprawdę, to w  Libanie rządzi Hezbollah, czyli „Partia Allaha”, przez Stany Zjednoczone i Izrael uważana za organizację terrorystyczną, a wspierana finansowo przez Iran i Syrię. Ten Hezbollah powstał na bazie elitarnych formacji irańskich strażników rewolucji, którzy mieli organizować w Libanie ruchu oporu przeciwko okupacji tego kraju przez Izrael. Kiedy już wojska izraelskie z Libanu się wycofały, Hezbollah zajął południową część kraju, a poza tym rozwinął intensywną akcję partyzancką w Strefie Gazy, będącej rodzajem izraelskiego getta dla tamtejszych Palestyńczyków. Z terytorium Gazy wylatują w kierunku Izraela rakiety domowej produkcji, które wprawdzie nie wyrządzają wielkich szkód, ale wprowadzają obywateli Izraela w nastrój niepewności i prowokują tamtejsze władze do działań odwetowych, które są raczej potępiane przez międzynarodową opinię publiczną. Z tej opinii publicznej Izrael co prawda nic sobie nie robi, mając świadomość, że nawet gdyby wszystkich Palestyńczyków ze Strefy Gazy zapędził do gazu, to Stany Zjednoczone w najgorszym razie zachowałyby chwalebną neutralność, a prawdopodobnie udzieliłyby  tej operacji – podobnie zresztą jak w przypadku innych – politycznego, militarnego, logistycznego i finansowego poparcia. Wynika to z wpływu, jaki w USA ma AIPAC, czyli rodzaj organizacyjnej czapy nad wszystkimi żydowskimi grupami lobbystycznymi. Może tamtejsi prezydenci jeszcze nie tańczą, jak im Izrael za, ale na własne oczy widziałem wystąpienie Beniamina Netanjahu w Kongresie, gdzie dwukrotnie z naciskiem podkreślił, że „Jerozolima już nigdy nie będzie podzielona. Nigdy!” – a na to część kongresmanów wstała i urządziła izraelskiemu premierowi owację, a potem z ociąganiem wstawali i klaskali inni – aż do ostatniego. Niechby tylko który ośmielił się nie wstać i nie klaskać, to może nie pojechałby na białe niedźwiedzie, jak to bywało w Rosji za Stalina, ale jestem pewien, że zaraz jakieś dziecko przypomniałoby sobie, jak przed 40 laty było przez tego jegomościa molestowane i że aż do dzisiaj w każdą rocznicę moczy się w nocy – co oczywiście oznaczałoby koniec politycznej kariery. Toteż wszyscy wstali i klaskali, chociaż decyzja o podziale Jerozolimy podjęta była przy udziale Stanów Zjednoczonych. Więc jest wysoce prawdopodobne, że ta saletra amonowa w bejruckim porcie była przeznaczona właśnie jako materiał do produkcji rakiet domowej roboty – a w storpedowaniu takiej produkcji  Izrael był jak najbardziej i żywotnie zainteresowany. Toteż mógł wysłać do Bejrutu komandosów, no a ci – i tak dalej. W tej sytuacji niejasne jest tylko stanowisko prezydenta Libanu, którzy jak ognia boi się „międzynarodowego śledztwa”. Ale I to można wyjaśnić. Powiedzmy, że to śledztwo byłoby rzetelne i potwierdziłoby te wszystkie nasze podejrzenia. Co w takiej sytuacji mogłyby zrobić władze Libanu, które i tak mogą tylko groźnie kiwać palcem w bucie? To one, a nie Izrael, znalazłyby się w szalenie kłopotliwej sytuacji, bo nawet krytyka Izraela, nie mówiąc już o jakichś krokach, postawiłaby je w jednym szeregu z Hezbollahem, który jest uznany za organizację terrorystyczną. A jeśli „międzynarodowe śledztwo” nie byłoby rzetelne, no to po co w ogóle je wszczynać? W takiej sytuacji najlepiej nic nie wiedzieć, co zresztą zalecają Rosjanie mówiąc, że kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, to go wiodą w łańcuchach.

Stanisław Michalkiewicz

Felietony nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji. 

Udostępnij:

Leave a Reply

Koszyk