„Za 6 tys. złotych pracuje tylko idiota albo złodziej” – m.in. te słowa wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej uwiecznione na tzw. „taśmach z Sowy i Przyjaciół” doprowadziły do upadku rządów formacji Donalda Tuska. Prawo i Sprawiedliwość zyskało wówczas solidną podstawę do przejęcia sterów w państwie jako partia „zwykłych Polaków”.
Minęło kilka lat. Rząd Zjednoczonej Prawicy pod przewodnictwem Beaty Szydło znalazł się pod ostrzałem Ośmiorniczkowców z powodu nagród przyznanych urzędnikom jako zwyczajowy dodatkowy składnik wynagrodzenia. Szarża z 2018 r. niewiele jednak dała nowej opozycji. Prawo i Sprawiedliwość w tamtym czasie surfowało na fali zadowolenia społecznego spowodowanego niespotykanym dotąd w III RP rozdawnictwem socjalnym. Skorzystało z rozpowszechnienia się myślenia wedle zasady „może i też kradną, ale przynajmniej dzielą się łupem z ludźmi”. Ponadto Totalsi w swojej retoryce przeciwnej wysokim apanażom pozostawali niewiarygodni. Pamięć o Aferze Taśmowej była w tamtym czasie wciąż żywa. Ostateczne zwycięstwo PiS w bitwie sprzed dwóch lat przypieczętowała decyzja Jarosława Kaczyńskiego o obniżeniu wynagrodzeń parlamentarnych. Czas zaciera jednak ślady pamięci. Skutecznie pomogła mu w tym trauma związana z COVID-19.
Rafał Trzaskowski występując z inicjatywą ustawy skromnościowej znajduje się w znacznie lepszej sytuacji niż inni politycy Platformy Obywatelskiej w 2018 r. Nie był aktorem spektaklu ośmiorniczkowego przed sześcioma laty, a wizerunek PiS jako partii „zwykłych Polaków” kruszy się, czemu wyraz dał Kazik w piosence „Twój ból jest lepszy niż mój”. Ostatnie zjawisko dostrzega chyba nawet sam Naczelnik, ponieważ kurs kampanii Prezydenta Andrzeja Dudy coraz bardziej zbacza ze ścieżki socjalnych transferów w kierunku inwestycji – oczywiście w neosanacyjnym, etatystycznym stylu.
Czy to oznacza, że kandydat totalnej części opozycji zyska na przejęciu narracji Zjednoczonej Prawicy? Trudno orzec.
Z jednej strony grubszy – choćby tylko nominalnie i dzięki transferom socjalnym – własny portfel zniechęca do krytycznego patrzenia na wysokie zarobki innych. Do tego sam Rafał Trzaskowski, delikatnie pisząc, nie uchodzi za polityka skutecznego ani wiarygodnego.
Z drugiej strony nowy-stary postulat wpisuje się w bardzo szkodliwy nurt „Rzeczpospolitej Dziadowskiej” zakorzeniony w polskiej debacie publicznej na długo przed Aferą Taśmową. Przyczynił się m.in. do wypadku rządowego śmigłowca w 2003 r. z udziałem ówczesnego Premiera Leszka Millera.
Kampania wyborcza ma swoje prawa. Każdy ubiega się o jak największą liczbę głosów, więc kandydaci zgłaszają rozmaite propozycje. Jedne lepsze inne gorsze, z czym należy się pogodzić. Każdy, kto promuje „Rzeczpospolitą Dziadowską” definitywnie traci jednak mój głos.
Obniżenie pensji w spółkach Skarbu Państwa z pewnością nie zachęci najwyższej klasy fachowców do poszukiwania w nich pracy. Trudno się zresztą dziwić podobnemu zjawisku. Wysokie, cenne na danym stanowisku kwalifikacjami powinny zostać odpowiednio wynagrodzone. Niestety w odwrotną stronę mechanizm ów nie do końca działa. Radykalne podwyżki płac same z siebie nie przyniosą poprawy funkcjonowania sfery publicznej. Wystarczy popatrzeć na ogromne zarobki w instytucjach unijnych oraz na jakość ich pracy. Na nic zda się zachęta pieniężna, jeżeli właściwe osoby nie będą miały szans pełnić właściwych funkcji. Potrzebne jest jeszcze opracowanie obiektywnych procedur ich wyłaniania. Uznaniowa władza kierownictwa partyjnego sprzyja natomiast lojalnym żołnierzom albo kolegom, a kwestię kompetencji spycha na dalszy plan. Zmiana owego stanu nie leży w interesie głównych sił politycznych od początku istnienia III RP. Dlatego uwagę Polaków odwraca się promowaniem tematów zastępczych. Głośno obniża się podstawowe składniki pensji w sferze publicznej, ale po cichu wytrząsa drobniaki z kolejnych kieszeni na dodatkowe apanaże. W rezultacie nie można bez lamentu medialnego kupić porządnych samolotów, śmigłowców i innego sprzętu dla VIP-ów, armii lub innych służb mundurowych. Krótko mówiąc „dziaduje się” w sprawach istotnych. Dotyczy to także polskiej nauki, ochrony zdrowia i oświaty, które w rankingach światowych wypadają słabo. Logiczną konsekwencją spadku lub zamrożenia podstawowych zarobków w jednej części budżetówki jest bowiem zrobienie tego samego w pozostałych jej działach – a zaskórniaków nie rozdaje przecież wszystkim. Część naukowców, lekarzy i nauczycieli chcących zarabiać na poziomie adekwatnym do swojego wykształcenia i umiejętności musi zatem dorabiać poza jednostką macierzystą, brać dodatkowe dyżury i prowadzić korepetycje, co odbija się na ich działalności podstawowej.
Konkluzja nasuwa się sama. Wspomniane „dziadowanie” bardziej szkodzi niż pomaga. Jeżeli państwo nie umie powstrzymać się od ingerencji w jakąś sferę (choć w wielu przypadkach powinno), niech przynajmniej z otwartą przyłbicą przyzna, że jakość kosztuje. No właśnie… jakość, a nie znajomość czy lojalność działaczy partyjnych – niezależnie od ich przynależności. Ograniczmy zatrudnienie, ale za to godnie opłacajmy najlepszych.
Jak odejść od modelu „Rzeczpospolitej Dziadowskiej”? To, Drogi Czytelniku, rozważyć musisz samodzielnie. Sugeruję przemyślenie udzielenia poparcia innej sile politycznej niż dwa główne od 30 lat obozy co pewien czas zmieniające dla niepoznaki swoje nazwy. One tylko wymieniają się stołkami oraz postulatami. Pamiętasz hasło „Nie róbmy polityki, budujmy…”? Kiedyś lansowała je Platforma Obywatelska, dziś w innej formie robi to Prawo i Sprawiedliwość.
Damian Kaczan