Dzięki zawarciu zgniłego kompromisu między obozem „dobrej zmiany” i obozem zdrady i zaprzaństwa w Senacie, ustawa „wyborcza” mogła trafić do Sejmu, który uchwalił ją w tempie stachanowskim, a pan prezydent Duda w podskokach podpisał. Dzięki temu pani marszałek Elżbieta Witek wreszcie mogła się zorientować, co myśli i ogłosiła, że wybory prezydenckie odbędą się 28 czerwca. To znaczy – pierwsza tura, bo, wygląda na to, że pan prezydent Duda może w pierwszej turze nie wygrać. Tak się składa, że wraz z wybuchem „afery maseczkowej” w ramach której aktywiści obozu zdrady i zaprzaństwa, przy wsparciu „Gazety Wyborczej”, urządzają polowanie już nie tylko na pana ministra Szumowskiego, ale i na jego bliższą i dalszą rodzinę, zarzucając mu nadmierną szczodrość w ramach słynnego programu „Rodzina na swoim” – notowania pana prezydenta Dudy zaczęły spadać. Naczelnik Państwa na razie stoi murem za ministrem, chociaż nie jest wykluczone, że to właśnie to polowanie odbija się negatywnie na notowaniach pana prezydenta Dudy, który chwyta się każdej okazji by tę tendencję spadkową zahamować. Ostatnio zajął się propagowaniem „wielkich budów socjalizmu” w postaci przekopu Mierzei Wiślanej, który ma przynieść nam suwerenność, podobnie jak Centralny Port Komunikacyjny w Baranowie ma przynieść nam światową sławę. Tak samo mówił robotnikowi Deptale towarzysz Szmaciak, sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR w Pcimiu, w nieśmiertelnym poemacie Janusza Szpotańskiego: „Ty myślisz; Pcim to zwykła dziura. A ja tu zaplanuję uran, siłownię gigant, port, lotnisko, muzea, uniwersytet, wszystko! Ja chcę Pcim podnieść, uszczęśliwić, ja chcę nim cały świat zadziwić”. Nie jest to oczywiście idea bez precedensu, bo zarówno Józef Stalin, podobnie jak sanacja w Polsce, z wielkimi budowami socjalizmu wiązali wielkie nadzieje. A przedwojenna sanacja jest, jak wiadomo, idealną miłością Naczelnika Państwa, a skoro tak, to nagły zwrot pana prezydenta Dudy w kierunku inwestycyjnym jest całkowicie zrozumiały. Nie ma on za sobą innego aparatu wyborczego, ani mediów, które nie byłyby kontrolowane przez Naczelnika Państwa, więc jasne, że musi kochać to samo, co i on. Oczywiście do czasu – bo gdyby tak został prezydentem, to na trzecią kadencję kandydować by już nie mógł, zatem PiS ze swoim aparatem nie byłby mu już do niczego potrzebny. Mógłby tedy zacząć politykować na własną rękę, na przykład pod kątem planów zdobycia prestiżowego stanowiska w Unii Europejskiej, a to będzie zależało już bardziej od Naszej Złotej Pani, niż od Naczelnika. W ten oto sposób na panu prezydencie, w razie jego wygranej w najbliższych wyborach, Naczelnik może, jak zwykle, potknąć się o własne nogi.
O przejście do drugiej tury walczy pan Trzaskowski z panem Hołownią. Pan Trzaskowski prezentuje się w charakterze Wielkiej Nadziei Białych, to znaczy – obozu zdrady i zaprzaństwa. Zamiłowanie pana prezydenta do wielkich inwestycji surowo krytykuje, pewnie dlatego, że wtedy nie zostałoby wiele miejsca na “strefy relaksu”, w których człowieki reprezentujące wszystkie 77 płci, mogłyby się relaksować bez opamiętania, dla rozmaitości urządzając we wszystkich miastach i miasteczkach Paradenmarsze sodomitów i gomorytów. Ale sukces pana Trzaskowskiego nie jest taki pewny tym bardziej, że Państwowa Komisja Wyborcza wbiła mu w plecy nóż, w postaci zapowiedzi, że wydrukuje nowe karty do zbierania podpisów. Kiedy wydrukuje? Tego jeszcze nie wiemy, więc panu Trzaskowskiemu może zostać tylko kilka dni na zebranie 100 tysięcy podpisów. Z tym jednak nie musi być problemu; wystarczy, że konfidenci WSI, czy ABW dostaną od swoich oficerów prowadzących rozkaz włączenia się do akcji i gdyby każdy z nich przyniósł przynajmniej jeden podpis, to pan Trzaskowski nawet w jeden dzień mógłby zebrać ich co najmniej milion, a może nawet więcej. Ale depczący panu Trzaskowskiemu po piętach pan Hołownia też nie wypadł sroce spod ogona, a jego doradcą jest nie tylko pan generał Różański, ale i pan Cichocki, były minister spraw wewnętrznych i koordynator bezpieczniackich watah. W takiej sytuacji konfidenci mogą dostać całkiem inne rozkazy, a wtedy może się okazać, że kandydatura pana Trzaskowskiego spali na panewce. Oczywiście, w odróżnieniu od ABW, Wojskowych Służb Informacyjnych już od ponad 10 lat „nie ma”, ale ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności, bo przecież pracowicie werbowana przez 16 lat już w „wolnej Polsce” agentura nigdzie nie wyparowała. Nie tylko jest, ale pamięta, komu zawdzięcza swoją pozycję społeczną i materialną, toteż jest dyspozycyjna i zdyscyplinowana. W dodatku wojskowej bezpiece udało się większość tych konfidentów uplasować w miejscach, gdzie rozmaite pomysły przybierają postać prawa, które jest przecież uchwalane pod kątem potrzeb jak nie tego obozu, to przeciwnego, czyli w konstytucyjnych organach państwa. Dalej – tam, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki. Następnie – tam gdzie decyduje się o śledztwach; komu zrywamy paznokcie, a komu nie. Tam, gdzie wydaje się wyroki; kogo wtrącamy do lochu, a komu nie może spaść włos z głowy i wreszcie tam, gdzie produkuje się masowe nastroje, a więc – w niezależnych mediach głównego nurtu, przemyśle rozrywkowym i środowiskach opiniotwórczych.
Wspominam o tym wszystkim, bo właśnie dzisiaj, to znaczy – 4 czerwca – przypada 28 rocznica obalenia rządu ś.p. premiera Olszewskiego, a – jak pamiętamy – pretekstem do przeprowadzenia „nocnej zmiany” była lustracja, wprawdzie ograniczona do posłów, senatorów i ministrów, ale to wystarczyło, bo tylko w tym gronie znalazło się ponad 60 konfidentów z panem prezydentem i marszałkiem Sejmu na czele. Pamiętamy też, że rząd wprawdzie został obalony, ale uchwała lustracyjna nadal obowiązywała – więc została zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego, który uznał ją za sprzeczną z konstytucją. Dodatkowej pikanterii tej sprawie dodało to, że Trybunał zamknął przewód sądowy o godzinie 14.30, zapowiadając ogłoszenie wyroku o godzinie 16. I tak się stało; pan prof. Zoll odczytał wyrok, a następnie – 30 bitych stron uzasadnienia! Kiedy już po wszystkim wyszedłem na miasto w towarzystwie mec. Bednarkiewicza, który – jako poseł – stawał przed Trybunałem w imieniu Sejmu, to powiedział do mnie, że gdyby ogłoszenie wyroku zostało odłożone przynajmniej o jeden dzień, to te 30 bitych stron uzasadnienia wyglądałoby trochę przyzwoiciej. Ale widocznie nie można było czekać z tym ani chwili – oczywiście gwoli praworządności, o którą pan prof. Zoll walczy również i dzisiaj. Warto dodać, że ten 4 czerwca 1992 roku, dzieliły tylko 2 lata od 4 czerwca 1989 roku, na pamiątkę którego obchodzimy święto demokracji. Nie można jednak zapominać, że tego samego dnia przypada Święto Konfidenta.
Stanisław Michalkiewicz
One comment
Dr. Paul Kopetzky
4 czerwca, 2020 at 11:59 am
„Konfidenci są wśród nas!”.