Jan Paweł II w książce „Pamięć i tożsamość” zapisał: „Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem”.
Wielki dług musiał późniejszy papież-Polak nosić również w stosunku do tego, który prał wówczas bolszewików – Witolda Pileckiego. Późniejszy rotmistrz bolszewików prał, bo tak go wychował Ojciec, a Juliana Pileckiego jego Ojcowie – zgodnie z pokoleniową tradycją insurekcyjną. To ze względu na Powstanie Styczniowe dziadka Józefa, rodzinę wysiedlono do Ołońca w Karelii.
Zresztą Ojcu Karola Wojtyły – Karolowi seniorowi też nieobca była wojaczka. Gdy Rzeczpospolitej nie było, służył w C. K. Armii, a gdy Rzeczpospolita wróciła – został oficerem 12 pułku piechoty Wojska Polskiego w Wadowicach.
18 maja 1920 roku – wtedy dokładnie urodził się Karol Wojtyła. 19 lat wcześniej – 13 maja 1901 roku przyszedł na świat Witold Pilecki. Jan Paweł II wspominał: „Wtedy w 1920 roku zdawało się, że komuniści podbiją Polskę i pójdą dalej do Europy Zachodniej, że zawojują świat. „Cud na Wisłą”, zwycięstwo marszałka Piłsudskiego w bitwie z Armią Czerwoną, zatrzymało te sowieckie zakusy”. Wyraźnie widać, że późniejszy papież-Polak za bolszewikami nie przepadał. A w zatrzymaniu zakusów czerwonej zarazy swoją rolę miał też późniejszy rotmistrz.
Oni bolszewii, a bolszewia ich nie poważała. Podszytą strachem nienawiść czerwoni przekuwali w śledzenie, zastraszanie, podrzucanie fałszywek, kłamliwe oskarżenia. Jana Pawła II inwigilowali już od 1946 roku, kiedy do ich zatrutych łepetyn dotarło, że kleryk ów ma zgubny, patriotyczny wpływ na młodzież. A bali się i nienawidzili do tego stopnia, że chcieli go fizycznie wyeliminować. I omal się nie udało, wtedy na Placu Świętego Piotra w Watykanie, podczas audiencji generalnej. Udałoby się zapewne, gdyby nie szczególna ochrona Jana Pawła II. „Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę” – brzmiały słynne potem słowa Ojca Świętego. A rzecz miała miejsce znów w maju – 13 maja roku Pańskiego 1981.
Drugiego herosa udało się bolszewii zlikwidować. 25 maja 1948 roku Witolda Pileckiego pozbawił życia strzelając w tył głowy kat Mokotowa. Ale komuniści zabili tylko ciało, zakopując zresztą w nieznanym do dziś miejscu. Bo On, męczony przez Hitlera w Auschwitz, gdzie poszedł na ochotnika, a potem, przez Stalina i Bieruta na Rakowieckiej starał się tak żyć, aby w godzinie śmierci bardziej cieszyć się niż lękać. „Kup i czytaj dzieciom codziennie do snu Tomasza a Kempis „O naśladowaniu Chrystusa” – mówił żonie podczas ostatniego widzenia przed śmiercią.
Mój Ojciec, żołnierz Witolda Pileckiego zwykł mawiać o swoim dowódcy: „To święty polskiego patriotyzmu”. Ale rotmistrz zostanie też świętym Kościoła Katolickiego. Doczekamy momentu, kiedy dołączy do świętego Jana Pawła II.
Tadeusz Płużański