We Francji ostatni dzień izolacji sanitarnej. Kiedy u nas?

Jak przeżywają ostatni dzień izolacji sanitarnej i jak przygotowują się do początków powrotu do normalności? – na pytania te odpowiada PAP kilkoro Polaków pracujących we Francji.

Pani Joanna jest kasjerką w piekarni-garmażerii, usytuowanej w zabytkowej dzielnicy paryskiej Marais. Przyznaje, że po siedmiu tygodniach bezczynności „trochę się nie chce wracać do pracy”, choć zaznacza, że nie przez lenistwo, ale z powodu „zestresowania, jakie przychodzi na myśl o korzystaniu z transportu miejskiego”.

„Nikt nie chce wsiadać do metra” – dodaje i przypomina, że w poniedziałek wciąż kursować będzie o wiele mniej pociągów niż normalnie, a w pociągach będzie o wiele mniej miejsc, gdyż składy zabierać będą mniej pasażerów i wszyscy muszą być w maskach.

„Kupiłam w aptece 10 masek chirurgicznych, zapłaciłam 9,5 euro, a dla mnie i dla męża starczy tego na dwa i pół dnia” – skarży się na zbyt ciążące na domowym budżecie wydatki.

Pracodawca pani Joanny zawiadomił ją, że kupił plastikowe przyłbice dla całego personelu. Ponadto, przewidując mniejszy niż przed izolacją ruch, skrócił czas otwarcia sklepu. „Warunków w pracy specjalnie się nie boję” – zapewnia Polka.

Jej mąż Mariusz pracował przez cały czas izolacji. „To było proste, z domu na przedmieściu jechałem samochodem do śródmieścia i parkowałem przed pracą, bo były miejsca, a do tego bezpłatne, bo przez 7 tygodni nie płaciło się za parkowanie” – wyjaśnia.

Od poniedziałku wracają opłaty za parkowanie, a to dla pana Mariusza za duży koszt. Zamierza więc zostawiać samochód na rogatkach miasta i – jak mówi – „z duszą na ramieniu” przesiąść się do metra.

Ewa Mouli prowadzi doradztwo zawodowe w instytucji podlegającej ministerstwu edukacji. Przez czas izolacji pracowała zdalnie i telepraca czeka ją jeszcze do 19 maja.

„Taka praca niezbyt mi odpowiada, ale lepsze to niż nic” – podkreśla. Opowiada, że część jej klientów nie zgodziła się na zdalne konsultacje, „inni ochoczo na nie przystali, ale niektórzy nie mieli komputerów, więc porozumiewać się z nimi trzeba było przez (aplikację) WhatsApp”.

„Najbardziej przeszkadzały mi wiertarki sąsiadów”, którzy nie chodzili do pracy i nagminnie zajmowali się majsterkowaniem i remontowaniem swoich mieszkań – dodaje Mouli.

„Uciążliwa dla nas telepraca zachwyciła kierownictwo, które chciałoby z niej zrobić normę. Ale w tym fachu niezbędny jest bezpośredni kontakt z osobami, którym doradzam, cieszę się, że do niego powrócę” – mówi z uśmiechem.

Dr Mieczysław K. codziennie chodził do prywatnej kliniki, w której pracuje. „Pracy było mniej, bo robiliśmy mniej nagłych operacji, a niektórzy pacjenci odkładali wizyty. Obawiam się trochę nawału zabiegów. Zamiast trzech-czterech operacji codziennie będzie ich osiem albo dziewięć. To normalne tempo, ale trochę się odzwyczaiłem” – przyznaje.

Wyraża żal, że w przeciwieństwie do większości nie mógł zostać w domu. „Mam tyle książek do przeczytania, tyle rzeczy do uporządkowania” – kończy pospiesznie, bo choć to niedziela, właśnie idzie do pracy.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)

Udostępnij:

Karol Kwiatkowski

Wiceprezes Zarządu Fundacji "Będziem Polakami" - wydawcy Naszej Polski. Dziennikarz, działacz społeczny i polityczny.

Leave a Reply

Koszyk