Państwowe spożywczaki, czyli jak się robi z igły widły 

Paweł Skutecki28 maja, 20206 min

Widzieliście już artykuły o tym, że państwo chce – jak za komuny – prowadzić sklepy spożywcze? Pewnie tak, bo już prawie każdy o tym pisał, a spora liczba polityków zdążyła się też podzielić już swoją opinią, od Giertycha do Kukiza. Co w tym dziwnego? Że wystarczyło obejrzeć źródłowy wywiad w money.pl i posłuchać, co naprawdę mówi minister Artur Soboń. To lipa. 

Jaka jest prawda? Ma powstać Polski Holding Spożywczy. Według deklaracji ministra Sobonia – na dzisiaj 17 firm państwowych jest branych pod uwagę. W kręgu zainteresowania są też podmioty prywatne. Państwo chce je kupić, skupić i wejść mocno na rynek. Wcześniej mówiło się o dwustu milionach złotych, jakie państwo przeznaczy na zbudowanie Holdingu „konsolidującego rolno-spożywcze aktywa państwa” – jak mówi minister Soboń. Dzisiaj jest już mowa o tym, że być może holding będzie musiał się samofinansować na bazie środków będących w posiadaniu podmiotów wchodzących w jego skład. 

„Nie wykluczam, że pokusimy się o rozmowy jakieś z siecią co do wspólnego projektu, wspólnego biznesu, nie wykluczam”. „Sieć sklepów kontrolowana przez państwo byłoby tym co by uzupełniało to nad czym dzisiaj pracujemy”. Tyle, dokładnie tyle powiedział minister Soboń.

Podsumujmy. Soboń nie ma w ręku tych dwustu milionów, które miał mieć. Przejmuje więc 17 podmiotów skarbu państwa i tworzy holding. Od razu jest szesnastu prezesów mniej do utrzymania. No dobra, piętnastu, bo pewnie któryś z nich jest pociotkiem jakiegoś ministra. Holding rusza najpierw w sektorze owoców miękkich. Oszczędza – i wchodzi na przykład w przetwórstwo mleka. Oszczędza – i rozgląda się za siecią handlową, która może być do kupienia. Biznesowo nie brzmi to źle. 

Czy powinno to budzić taki atak jaki obserwujemy? Z punktu widzenia niemieckich, francuskich i innych podmiotów grasujących w przetwórstwie i handlu – na pewno tak. Bo umówmy się: niewiele prywatyzacji przebiegało zgodnie z prawem i polską racją stanu. To była dzicz. Sprzedawaliśmy cukrownie, mleczarnie i wszystko inne za garść paciorków i reklamówki dolarów i marek dla prawdziwych decydentów. 

Najzabawniejsze, że na ekspansję państwa, która zresztą żadną ekspansją nie jest, bo to jedynie uporządkowanie tego co państwo i tak ma już w rękach, zżymają się ci, którym nie przeszkadza tak dominujaca obecność państwa w bankowości, w ubezpieczeniach i wielu innych sektorach rynku. 

Tak, chciałbym wolnego rynku. Tylko wciąż mam przed oczami umowy, do jakich zmuszani są rolnicy „handlujący” z największymi, oczywiście zagranicznymi przetwórniami i sieciami handlowymi w Polsce. To nie ma nic wspólnego z wolnym rynkiem. Bardziej to przypomina bandyckie wymuszanie haraczy z początku lat 90. niż normalne relacje biznesowe dwóch pełnoprawnych podmiotów. 

I jeśli nawet deklaracja ministra Sobonia jest tyle samo warta co obietnice wszystkich kandydatów na prezydenta razem wzięte, to może wpłynie ona na jakieś otrzeźwienie u decydentów tych obcych sieci. Bo kiedyś polskie państwo naprawdę może się uwziąć i odzyskać sporą część tortu dla polskich rolników i konsumentów. 

Udostępnij:

Paweł Skutecki

Leave a Reply

Koszyk

Related Posts