Przytulę cię tak bardzo, że umrzesz

Nasza Polska12 maja, 20228 min

Czy maskotka może wpłynąć na psychikę dziecka tak, że będzie ono fantazjowało o mordowaniu? Do polskich domów, przedszkoli i szkół trafiła właśnie moda na zabijanie, a demoniczna maskotka Huggy Wuggy (czyt: hagi łagi) jest przez wielu rodziców uważana za coś kompletnie niegroźnego.

Kiedy moja Żona zapytała któregoś dnia, co sądzę o Huggy Wuggy, nie wiedziałem co powiedzieć. Nie kojarzyło mi się to z niczym. Nawet kiedy pokazała mi na obrazku maskotkę, wydawało mi się, że to jakiś pokraczny stworek. Na tyle brzydki i odrażający, że pewnie funkcjonuje w internecie na zasadzie „grafik płakał jak projektował”, bo nikt o zdrowych zmysłach nie kupiłby tego czegoś swojemu dziecku. Okazało się, że jest inaczej. Okazało się, że wokół tandetnej maskotki istnieje mroczny świat, który każdy rodzic powinien dostrzec, bo jest duże prawdopodobieństwo, że jego dziecko już tam jest. 

Huggy Wuggy to niebieski stwór, pozbawiony układu kostnego, z olbrzymią paszczą i ostrymi, brudnymi od krwi zębami. Ten potwór zabija każdego, kogo może przytulić – robi tak mocno i tak długo, aż nieszczęśnik umiera. Taka jest generalnie opowieść wokół której osnuta jest gra „Poppy Playtime”, z której pochodzi Huggy Wuggy. Jest to gra zaliczana do gatunku survival horror i przeznaczona dla graczy powyżej szesnastego roku życia. Mimo to polski rynek zalały maskotki przeznaczone ewidentnie do kilkuletnich dzieci. Niektóre przedszkola wprowadziły już kategoryczny zakaz przynoszenia jakichkolwiek przedmiotów inspirowanych krwawą grą, ale tego typu świadome ograniczanie kontaktu dzieci z makabrą wciąż należą do wyjątków. 

Przyznaję, że nie potrafię zrozumieć tego, co się stało. Nastolatkowie lubują się w mniej czy bardziej przerysowanej makabrze, ale oni potrafią oddzielić świat realny, od przestrzeni fantastycznych wyobrażeń artystycznych. Nikt noszący bluzę z Iron Maiden czy słuchający mrocznych utworów polskich tuzów death metalu nie traktuje tego inaczej, niż jako pewną – przyznajmy: dość specyficzną – konwencję. Kto nie grał nigdy w Doom, Quake czy Diablo niech pierwszy rzuci myszką, ale różnica jest jednak fundamentalna: mieliśmy co najmniej kilkanaście lat. Nie budziliśmy się w nocy z krzykiem i nie bawiliśmy się w zabijanie kolegów… 

Rozumiem oswajanie makabry. Temu przecież służyły przesączone przemocą i złymi mocami baśnie opowiadające o topielcach, truposzach, duchach, smokach, czy wilku, który zjadł babcię. Niektóre z tych opowieści dzisiaj budzą w nas, dorosłych, dreszczyk strachu lub niesmaku, ale w czasach brutalnych wojen i ogromnej śmiertelności oswajanie ze śmiercią było koniecznością. Umieranie było częścią życia, a dla osób wierzących w Boga istnienie diabła i demonów było równie oczywiste. Makabra nie stanowiła jednak celu samego w sobie, była głęboko uzasadnionym procesem budującym wokół dziecięcego umysłu tarczę ochronną przed lękami i traumami. I co najważniejsze: bohaterami, z którymi utożsamiali się odbiorcy baśni, byli przecież szlachetni rycerze i mądre dzieci, a nie złe czarownice i potwory. 

Huggy Wuggy to esencja czystego zła, postać, której jedynym celem jest mordowanie. Okropna twarz z olbrzymią paszczą i skrwawionymi zębami budzi wyłącznie dreszcz obrzydzenia. A jednak dzieciaki ją lubią. W przedszkolu bawią się w „hagi łagi” przytulając inne dzieci tak mocno, aż pojawi się płacz. 

Nie tak dawno mieliśmy nieco podobną historię dotyczącą „Squid game”, gdzie dzieci fascynowały się melodią, której tłem była masa umierających, ginących ludzi. Wówczas jednak nie było tak naprawdę zdefiniowanej „złej” strony wydarzenia. Nie można było utożsamić się z tym, kto robi zło. Teraz jest odwrotnie: każdy może grać Huggy Wuggy. Każdy może polować na innych. 

Co się stało, że takie koszmary wchodzą do polskich domów, do przedszkoli, a większość tego nie zauważa? Jesteśmy aż tak zajęci sobą, pracą i własnymi demonami, że nie potrafimy ochronić naszych dzieci przed ukrytym za koszmarną maskotką Złem? Przekroczyliśmy kolejną granicę i pozwoliliśmy, aby nasze dzieci konfrontowały się z makabrą. I co gorsza: nie podjęliśmy takiej decyzji, po prostu nie chciało nam się zapytać i sprawdzić, o co tak naprawdę prosi nasze dziecko. 

Paweł Skutecki

Udostępnij:

Nasza Polska

Leave a Reply

Koszyk

Related Posts