Jesteśmy z jednej strony stworzeniami altruistycznymi, a z drugiej ksenofobicznymi. Pandemia koronawirusa, działania polityczne i dyskurs medialny uruchomiły w nas, niestety, tę gorszą ewolucyjną stronę – mówi w rozmowie z PAP prof. Tomasz Szlendak, dyrektor Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
PAP: Ciekawa jestem pańskiego zdania co do tego, że podczas tej pandemii, ale także innych skrajnych sytuacji, zagrażających życiu, ludzie stają się – że tak to ujmę – mniej pruderyjni w nawiązywaniu kontaktów seksualnych.
T.S.: Skomplikowana kwestia. Są różne, czasem przeciwstawne koncepcje próbujące wyjaśnić, w jaki sposób pandemia koronawirusa wpływa na relacje między płciami i strategie seksualne. Jedna z nich głosi, że na przestrzeni dłuższego czasu staniemy się bardziej konserwatywni, cofną się procesy luzowania norm seksualnych, a ludzie zaczną się zwracać w stronę silnych i trwałych związków. A to dlatego, że kobiety będą poszukiwały partnerów bardziej stabilnych mentalnie, odpowiedzialnych, zamożniejszych. Takich, którzy będą w stanie zabezpieczyć rodzinę przed skutkami pandemii, także tymi ekonomicznymi, które właśnie obserwujemy.
Z drugiej strony jednak widzimy, co się dzieje czy działo w momentach, kiedy znoszone były lockdownowe obostrzenia. Na przykład w Zakopanem – tam, ale także w innych miejscach – odbyły się bachanalia będące reakcją na długi okres przymusowej izolacji.
Inna rzecz, że jeśli wirus sprzyja w pierwszym okresie po zakażeniu większym kontaktom społecznym, to także tym seksualnym. I na pewno superroznosicielami są w dobie pandemii osoby mające wielu partnerów i często ich zmieniające. Ale tak było w wypadku niemal każdej epidemii.
Jest jeszcze jedna kwestia, którą należałoby poruszyć: epidemia wprowadziła zmiany na rynku matrymonialnym. Rzecz w tym, że ludzie zamknięci w domach z powodu kolejnych lockdownów, przymusowej izolacji czy kwarantanny, zmuszeni do zdalnej pracy czy edukacji, mieli dużo mniejsze szanse na to, żeby znaleźć partnera. Porwały się kontakty społeczne, a samotność singli stała się jeszcze bardziej dojmująca.
PAP: Prawdę mówiąc myślałam, że większy libertynizm w czasach bezpośredniego zagrożenia utratą życia, jest spowodowany chęcią przekazania swoich genów.
T.S.: Naszym genom zawsze chodzi, tak samo jak wirusom, o to, żeby przetrwać i się zreplikować. Nawet, jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się nam, że nie wszyscy z nas pragną przetrwać. Na przykład ci, którzy się nie szczepią. Z pozoru sprzeciw wobec szczepionek, czyli niekorzystanie z najskuteczniejszej broni, jaką wymyślono przeciwko temu koronawirusowi, wygląda na samobójstwo.
PAP: No właśnie, to nie pasuje do ewolucyjnego schematu.
T.S.: Pasuje, jak najbardziej. My nie jesteśmy zwierzęciem, które wyewoluowało po to, żeby umieć przewidywać przyszłe skutki złożonych zjawisk i w naukowy sposób rozwiązywać abstrakcyjne problemy. W sposób nudny, trudny i żmudny zbierać kolejne dane, analizować je, wyciągać wnioski i usiłować przeciwdziałać temu, co ewentualnie stanie się w przyszłości. Tworzyć skomplikowane teorie mówiące o tym, jak działa świat, np. w jaki sposób działają i namnażają się wirusy.
Człowiek jest zwierzęciem dostosowanym do niebaczącej na negatywne skutki, radykalnej eksploatacji niszy ekologicznej, a potem do podbijania kolejnych nisz. I choćby z tego powodu tak trudno nam wytłumaczyć konieczność ratowania Ziemi przed ociepleniem klimatu.
Jesteśmy zwierzęciem ewolucyjnie zaprojektowanym i nastawionym na krótki czas życia, dlatego poszukujemy najprostszych wyjaśnień dla złożonych zjawisk, które nas otaczają, i rzeczy, które nam doskwierają.
Pandemia jest tak złożonym zjawiskiem, tak wiele na nią wpływa czynników, które należałoby rozpoznać, że nawet nie próbujemy zrozumieć. Jesteśmy tak ewolucyjnie skonstruowani, że chcemy prostych odpowiedzi na trudne pytania, co sprzyja rozprzestrzenianiu się teorii spiskowych mówiących o tym, skąd pandemia się wzięła i w jaki sposób sobie z nią poradzić. Prosta, nawet niemająca nic wspólnego z rzeczywistością przyczyna, pozwala na kontrolę własnego życia i otaczającego świata.
Dotykające nas zagrożenia muszą poza tym znaleźć wyjaśnienie w ewolucyjnie zrozumiałych kategoriach. To, co nowe i niezrozumiałe, jest zatem definiowane w kategoriach intencjonalności: ktoś ukryty, wrogi nam, tego wirusa wyprodukował. A na pewno wyprodukował go po to, żeby sprzedać nam potem szczepionkę, z wstrzyknięciem której będzie nas dodatkowo kontrolował. Słowem: jedna z popularniejszych teorii spiskowych głosi, że pandemię wymyślono celowo, żeby nas okraść i zniewolić.
Takie wyjaśnienie ma dwie zalety z punktu widzenia naszych ewolucyjnie ukształtowanych umysłów. Po pierwsze, pozwala nam na wyjaśnienie zdarzeń w kategoriach zrozumiałych dla umysłów wytrenowanych przez ewolucję w wykrywaniu ludzi, którzy chcą nas bezustannie oszukać. A nie po to, żeby naukowo podchodzić do problemów. Po drugie, takie wyjaśnienie, w wielu osobniczych przypadkach, pozwala uratować psyche, poskromić lęk, nie zwariować, nie popaść w depresję.
PAP: Pozwala „normalnie” żyć.
T.S.: Tak właśnie. Dlatego nie dziwią mnie takie postawy, choć faktycznie, pozwalają one wirusowi eliminować znaczącą część populacji, która takie teorie spiskowe wyznaje w celu obniżenia lęku.
PAP: Chce pan powiedzieć, że ludzkość dąży głównie do tego, żeby najeść się, wydalić, znaleźć partnerów seksualnych, aby przekazać dalej swoje geny? To gdzie ci wszyscy Kopernicy, Marie Skłodowskie, Banachy?
T.S.: Zdarzają się, za sprawą różnic indywidualnych, ale teraz rozmawiamy o ludziach jako gatunku. Ile lat ma cywilizacja, pierwsze osady miejskie? Maksymalnie 10-12 tysięcy lat. Nauka, która pozwoliła na produkcję szczepionki w ciągu niespełna roku ma jeszcze krótszą, dwustuletnią historię.
Zatem nasz gatunek nie ewoluował w niszy środowiskowej, w której byłby zmuszony adaptować się do wytworów własnego wytworu, czyli do nauki i do odkryć naukowych. Dlatego ludziom trudno przeskoczyć z wyjaśnień podpowiadanych przez umysł ukształtowany w ciągu setek tysięcy lat ewolucji na wyjaśnienia, które nauka proponuje od lat stu.
Czy próbowała pani komukolwiek, kto nie jest biologiem, genetykiem czy biotechnologiem wyjaśnić, na czym polega innowacyjność szczepionek mRNA? Jak one działają? Albo w ogóle – jak działa jakakolwiek szczepionka? Trudne, niemal niewykonalne, bo jesteśmy gatunkiem, który ewoluował do rozwiązywania specyficznych problemów adaptacyjnych. Takiego jak ten, że inni członkowie grupy cały czas chcą nas oszukać i wykorzystać. Mamy mechanizmy psychologiczne, odpowiednie moduły umysłowe, które nas przed oszustwem chronią.
PAP: Moja ulubiona teoria spiskowa głosi, że poprzez szczepionkę w organizmach ludzkich umieszczane są chipy, dzięki którym władze będą mogły nas kontrolować. Problem w tym, że nie jesteśmy, mimo ogromnej miniaturyzacji w elektronice, na takim etapie, aby móc tworzyć tak mikroskopijne chipy, by przeszły przez cieniutką igłę.
T.S.: Na pewno cudowne byłyby nanoroboty, które – wędrując po naszym organizmie – zwalczałyby patogeny czy komórki nowotworowe. Niemniej, o ile mi wiadomo, niestety, nie jesteśmy jeszcze na tym etapie.
PAP: Nie uważa pan, że to paradoks: ludzie nie wierzą w skuteczność szczepionek, ale tak ufają nauce, że myślą, iż można nas kontrolować za sprawą mikroskopijnych chipów?
T.S.: W umyśle osoby wyznającej teorię spiskową jedno się z drugim w ogóle nie kłóci. Bo szczepionki to domena abstrakcyjnej nauki, której działania i produkty są kompletnie niezrozumiałe, a wstrzykiwanie czipów to domena niecnych jednostek, które intencjonalnie chcą nas kontrolować. A jeśli koniecznie ktoś chce nam zrobić krzywdę, to znajdzie odpowiednie narzędzie – choćby za pomocą magii.
Dzięki takim przekonaniom można sobie wytłumaczyć świat. Łatwiej się dzięki nim żyje. Nasze lęki są zagospodarowane, oswojone, wytłumaczone. Wystarczy się nie zaszczepić i źli ludzie polegną, nie zapanują nad nami.
PAP: Natomiast te osoby, które śledzą doniesienia ze świata nauki, które karnie poddają się ograniczeniom, szczepią, przestrzegają zaleceń, są często w gorszej kondycji psychicznej, niż ich „spiskowoteoretyczni” siostry i bracia. Co z kolei wywołuje takie atawistyczne reakcje, jak zwiększona agresja czy lęk przed obcymi.
T.S.: To są nieszczęsne skutki COVID-u i tych wszystkich działań ograniczających transmisję wirusa, wprowadzanych w dobrej wierze przez większość państw, które się z pandemią zmagały i wciąż zmagają. Mam tu na myśli kwarantanny, izolacje, lockdowny. To, że życie społeczne przeniosło się na ekrany komputerów.
Odizolowano nas od siebie w fizycznym sensie, co powoduje, że nasze naturalne, ewolucyjne skłonności do niesienia pomocy w przypadku tej konkretnej pandemii uległy zawieszeniu.
Kiedy mamy do czynienia z katastrofalną sytuacją spotykającą innych ludzi, np. jakimiś wielkimi karambolami, trzęsieniami ziemi, powodziami, odczuwamy naturalną, ewolucyjnie „wypracowaną” chęć niesienia pomocy. Musimy być jednak w kontakcie z ofiarami i w zespołach ludzi równie skłonnych do niesienia pomocy. Izolacja covidowa takiej skłonności do pomocy nie sprzyja.
Poza tym, zostaliśmy zamknięci w internetowych bańkach informacyjnych, które w sposób wybiórczy podają nam informacje o tym, co się dzieje, więc duża część wiadomości, istotnych dla uruchamiania altruistycznych mechanizmów psychicznych, do nas nie dociera.
Od początku pandemii byliśmy straszeni wzrastającą liczbą zgonów, zakażeń, hospitalizacji, podawano nam to na czerwonych i żółtych paskach head newsów w telewizjach informacyjnych i na portalach, a ten strach jeszcze bardziej nas od siebie oddalał.
Izolacja sprzyja agresji, proszę sobie przypomnieć, co się działo w Polsce, kiedy rząd, znów w dobrej wierze, starał się wprowadzić usprawnienia w pandemicznych kontaktach, żeby uchronić przed zakażeniem osoby najbardziej narażone, np. starsze. Kiedy wprowadzono w handlu tzw. godziny dla seniorów – między 10 a 12. Od razu zaczęła się awantura, dlaczego te „dziady” i te „baby” mają być uprzywilejowane. A kiedy tylko pojawiły się pierwsze szczepionki, znów rządzący starali się zabezpieczyć za ich przyczyną osoby najbardziej narażone na zakażenie, czyli seniorów i medyków. To spowodowało, że zaczęła się rodzić niechęć, a nawet nienawiść do tych grup społecznych – bo czemu mają mieć od nas lepiej?
PAP: Przy czym ludzie starsi niekoniecznie korzystali z tego przywileju „zakupowych okienek””, woleli przyjść później, kiedy w sklepach było więcej ludzi, chcieli być częścią grupy społecznej, znaleźć w niej oparcie.
T.S.: Co tych młodszych jeszcze bardziej denerwowało, bo +jeśli macie swoje godziny, to uprzejmie prosimy, żebyście z nich korzystali, a nie zapychali kolejek, kiedy jest nasza pora na zakupy+. W każdym razie wszystkie badania pokazują – niestety – że w dobie tej pandemii nie wzrosły poziomy solidarności społecznej, życzliwości czy skłonności do niesienia pomocy. Wręcz przeciwnie – jesteśmy coraz bardziej agresywni, ksenofobiczni, coraz bardziej nienawistni wobec grup, których wprawdzie już wcześniej nie lubiliśmy, ale dziś przybiera to ekstremalną postać. W dodatku różnice pomiędzy grupami, klasami społecznymi się jeszcze bardziej uwypukliły.
PAP: Czy to wynika z tego, że ewolucyjnie jesteśmy zaprogramowani do strachu i niechęci wobec – szeroko pojmowanych – obcych? W epoce zbieraczy-łowców było to spowodowane tym, że jeśli jacyś obcy wkraczali na nasz teren, to zazwyczaj nie po to, aby życzyć nam wesołych świąt, ale by zabrać naszą ziemię, zgwałcić nasze kobiety i zamordować mężczyzn.
T.S.: I tak jest do dziś, że jesteśmy zwierzętami ksenofobicznie nastawionymi do grup obcych, mających wyraźnie od nas odmienne cechy. Wciąż też łatwo na tę akurat naszą gatunkową cechę nacisnąć, aby spowodować wybuch niechęci i agresji. Choćby wprowadzając nieprzemyślane rozwiązania, które w obliczu pandemii jednych uprzywilejowują kosztem drugich.
To jest głęboko wdrukowane w naszą naturę, podobnie jak np. to, że małe dzieci boją się obcych mężczyzn, na ich widok reagują lękiem i płaczem. W ewolucyjnej przeszłości obcy mężczyzna, który zbliżał się do ludzkich młodych, niósł ze sobą ryzyko przemocy i śmierci.
Niechęć do obcych jest więc czymś naturalnym. Tym łatwiej dziś wykorzystywać tę naszą skłonność do swoich celów, napuszczać jedne grupy społeczne na drugie – w mediach czy w działaniach politycznych. Podsumowując – jesteśmy z jednej strony stworzeniami altruistycznymi, a z drugiej ksenofobicznymi. Pandemia koronawirusa, działania polityczne i dyskurs medialny uruchomiły w nas, niestety, tę gorszą ewolucyjną stronę.
PAP: Dlaczego, pana zdaniem, wzmaga się poczucie nierówności społecznych?
T.S.: Bo w skali całego świata elity wprowadzały obostrzenia i dotkliwe zakazy dla obywateli, a same je malowniczo łamały. Brytyjczykom nie wolno było w gromadach imprezować, ale brytyjskiemu premierowi było wolno. Wszystko przez niekonsekwentne albo nieobejmujące wszystkich regulacje mające na celu zwalczenie pandemii.
Dlaczego w pewnym momencie huczne wesela można było organizować, a przedstawień teatralnych nie? Dlaczego właściciele restauracji zostali skazani na bankructwo a właściciele kasyn nie? Dlaczego w imię walki z pandemią pewne zawody miały się dobrze, jak urzędnicy, a inni – na przykład aktorzy niezatrudnieni na etat – źle?
Do tego dochodzi sytuacja, w której mamy jakieś istotne zasoby w niewielkiej liczbie, jak na początku pandemii zasoby szczepionek, które sprawiają, że władze muszą opracować kolejność ich dystrybucji. Administracyjnie buduje się kolejkę, która budzi poczucie nierówności u tych, którzy znaleźli się na jej szarym końcu.
Potem, oczywiście, sytuacja się zmieniła, szczepionek jest tyle, że dla każdego wystarczy, a mało kto chce je brać. I tu też wkrada się wzmożone poczucie nierówności, bo brak odgórnego obowiązku szczepienia dla wszystkich powoduje podział na zaszczepionych i mających przywileje, i niezaszczepionych, czyli dyskryminowanych w życiu społecznym.
Podział na zaszczepionych i niezaszczepionych zawsze będzie wzmagał poczucie nierówności, a wraz z nim – z jednej strony – społeczne niepokoje, a z drugiej, skłonność władz do regulowania życia społecznego poprzez ograniczanie wolności jednostek.
Do tego z powodu COVID-19 grupy „tradycyjnie” dyskryminowane spotkała jeszcze większa dyskryminacja. Z doktorantką Martyną Hoffman badaliśmy to, co stało się udziałem osób bezdomnych na początku pandemii. Atmosfera strachu silnie wpłynęła na postrzeganie bezdomnych i skierowane w ich stronę działania instytucji. Instytucje starały się na bieżąco poradzić sobie z sytuacją pandemicznej katastrofy, ale ich działania czyniły z bezdomnych faktycznych więźniów. Schroniska zostały zamknięte na cztery spusty, bezdomnych się nie wypuszczało. Pogłębiła się również egzotyzacja bezdomnych w społecznym odbiorze, bo skoro już wcześniej byli postrzegani, jako roznoszący choroby, to w dobie COVID-u stali się „podwójnie zaraźliwi”.
PAP: Czyli koronawirus podzielił nas jeszcze bardziej.
T.S.: Na początku pandemii pojawiły się doniesienia, że np. Afroamerykanie częściej chorują i umierają na COVID-19, co było spowodowane tym, że żyli w bardziej przepełnionych mieszkaniach, niż biali i mieli gorszy dostęp do ubezpieczeń zdrowotnych.
Jest więcej takich tropów. Wszędzie bieda, stłoczenie i kiepskie warunki zamieszkania, zła dieta, brak dostępu do profesjonalnego leczenia i towarzyszące tym zjawiskom choroby, zwiększały ryzyko ciężkiego przebiegu albo śmierci w wyniku COVID-19.
Na pewno socjologowie będą mieli co badać przez lata. Ale to już inna bajka, odbiegliśmy od ewolucyjnej ścieżki, jaką podążała nasza rozmowa.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)