Praktycznie przy każdych wyborach słyszymy debatę o tym, jak ważni są młodzi ludzie i że aby wygrać, trzeba do nich dotrzeć. Dotąd były to raczej rytualne slogany, które nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością, bowiem frekwencja wśród osób poniżej 30. roku życia była zazwyczaj o ok. 20 punktów procentowych niższa, niż średnia krajowa.
Dopiero w wyborach prezydenckich do tej średniej dobiła i śmiało możemy powiedzieć, że głos młodych był słyszalny. Nie decydujący, ale kolejnym razem może już takim być.
Mamy zresztą dwa przypadki w naszej najnowszej historii politycznej, gdzie młodzi byli języczkiem
u wagi. W 2007 dołożyli się do zwycięstwa Platformy Obywatelskiej i odsunięcia Prawa i Sprawiedliwości od władzy, by w 2015 roku tą samą Platformę pogonić. Jak widać, młodzi nie przywiązują się do konkretnej partii i z natury rzeczy są antysystemowi. Ich aktywność nie jest stała, a raczej musi być wywołana jakimś bodźcem. Po raz pierwszy jednak frekwencja w tej grupie była na aż tak wysokim poziomie, co pozwala zakładać, że ta tendencja może się utrzymać.
Co tym razem młodych pchnęło do pójścia na wybory? Poziom życia obiektywnie w Polsce się podniósł, jednak młodzi ludzie żyją w przeświadczeniu, że niewiele od państwa „dostali”. Wiele osób, z którymi rozmawiam, jak mantrę powtarza, że pracują na to, by inni pobierali „500+” lub „13. emeryturę”. Można z tym oczywiście polemizować. Zerowy PIT dla osób do 26. życia czy podniesienie stawki godzinowej umów cywilno-prawnych, to konkretne działania rządu skierowane w ich stronę. Być może jednak niewystarczające w stosunku do ambicji tego pokolenia. Doszły do tego niefortunne wydarzenia jak te w „Trójce”, które szybko znalazły swoje odzwierciedlenie w popkulturze.
A poczucie zagrożenia „wolności słowa”, nawet jeśli w tym przypadku według mnie fałszywe, ma wielką moc. W akcje profrekwencyjne (a tak naprawdę optujące za dokonaniem zmiany) zaangażowało się całkiem sporo młodych artystów z Dawidem Podsiało na czele, którzy w porównaniu do przebrzmiałych celebrytów w stylu Krystyny Jandy, byli dla młodych autentyczni.
Wywrotowego charakteru młodych nie da się zmienić, ale zdecydowanie można popracować nad tym, by część z nich była władzy przychylniejsza, albo przynajmniej mniej zmotywowana, by ją zmieniać. Trzeba to robić na dwóch płaszczyznach – skutecznej komunikacji, ale i dobrych rozwiązań programowych. Komunikacja to nie tylko internet, to również spotkania w „realu” ale nie tylko w tradycyjnej, nudnej formie. Dostrzegła to Konfederacja, której posłowie potrafią spotkać się ze swoimi wyborcami „na piwie” czy pograć w paintball i wydarzenia te cieszą się ogromnym zainteresowaniem.
Rozwiązania programowe są chyba jeszcze trudniejsze, bo oprócz zmiany mentalności trzeba znaleźć na nie budżetowe pieniądze. W mojej opinii absolutnie kluczową sprawą jest zapewnienie bezpieczeństwa mieszkaniowego. Mała dostępność kredytów spowodowana wysokimi wymaganiami wobec młodych (przede wszystkim wysokim progiem wkładu własnego) jest ogromnym problemem. W naszej kulturze jesteśmy przyzwyczajeni do kupowania mieszkań na własność, jest to pewien etap wkraczania w dorosłość, założenia swojej rodziny. Pomoc państwa jest tu niezbędna. Pokolenie rodziców obecnych trzydziestolatków, mimo wszystkich absurdów poprzedniego systemu, drogę do posiadania mieszkania miało jasno wytyczoną. Broń Boże, daleko mi do rozwiązań znanych za komuny, ale jakaś forma wsparcia – tanie kredyty, dopłaty do wkładu własnego itp., po prostu musi powstać.
Gesty wobec młodych nie mogą być motywowane tylko ewentualnym sukcesem wyborczym. Są niezbędne, by zatrzymać młodych w kraju i wydobyć z nich energię, która jest absolutnie kluczowa do dalszego rozwoju Polski. To na nich ciąży odpowiedzialność za demografię, innowacyjność czy przedsiębiorczość. Młodzi są przyszłością i nie jest to jedynie pusty slogan.