Wątpię, by prezydent Rosji Władimir Putin zdecydował się na inwazję na Ukrainę, ale nie można jej wykluczyć – powiedział PAP były ambasador USA w Polsce Daniel Fried. Wyraził zadowolenie z obecnej koordynacji polityki wobec Kijowa między Europą a Stanami Zjednoczonymi.
Fried ostrzega, że nie można „wykluczyć możliwości prawdziwej inwazji”. Zauważa „liczne podobieństwa” do sytuacji poprzedzającej wojnę rosyjsko-gruzińską w 2008 roku, gdy nastąpiła eskalacja w „retoryce i incydentach”. Wtedy – w ocenie wieloletniego dyplomaty – Zachód działał zbyt wolno i „nie rozpoznał sygnałów”.
Jednocześnie ekspert wątpi, by Rosja zdecydowała się na rozpoczęcie pełnoskalowej wojny z Ukrainą.
Wśród powodów wskazuje m.in. na to, że konflikt zbrojny z Ukrainą nie jest w Rosji popularny. „Rosjanie nie lubią, jak ich chłopcy zabijają Ukraińców i są przez nich zabijani” – mówi były ambasador USA w Polsce. I przypomina w tym kontekście, że Putin „próbuje ukrywać rosyjskie ofiary śmiertelne” tego konfliktu.
Rozmówca PAP jest zadowolony z obecnej „transatlantyckiej koordynacji” w sprawie Ukrainy. Twierdzi, że to sygnał dla Putina, że Zachód „nie jest pogrążony w chaosie czy skupiony na wewnętrznych podziałach”. „Usłyszałem bezpośrednio od członków (amerykańskiej) administracji, że traktują eskalację ze strony Putina poważnie” – relacjonuje.
Fried pozytywnie wypowiada się o piątkowym komunikacie Białego Domu po rozmowie Joe Bidena z ukraińskim prezydentem Wołodymyrem Zełenskim. Dokument ten głosi, że Demokrata zapewnił swojego rozmówcę z Kijowa m.in. o „niezachwianym wsparciu” Waszyngtonu dla Ukrainy. „To solidny komunikat, nie ma wiele słów, ale jest w nim wiele treści” – ocenia Fried.
Zdaniem eksperta to potwierdza, że „ekipa Bidena nie ma iluzji wobec Putina, nie jest zainteresowana bezpodstawnym resetem (z Rosją – PAP)”.
Pytany o to, co dalej powinien robić Zachód, Fried stwierdza, że optuje za „postawieniem Rosjanom sprawy jasno, prawdopodobnie cicho, że jeśli doprowadzą do inwazji, to jesteśmy przygotowani i będzie silna odpowiedź”. „Czasem działa się publicznie, a czasem chce się takie kroki wesprzeć prywatnymi sygnałami” – tłumaczy.
Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)