Joe Biden zostanie dzisiaj zaprzysiężony na 46. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po pierwszych przymiarkach personalnych widać wyraźnie, że formowana przez niego administracja skręci mocno w lewo. W sensie aksjologicznym nastąpi kontrkulturowa rekonkwista, która po czterech latach rządów Donalda Trumpa, zostanie przeprowadzana ze szczególną konsekwencją, by nie rzec mściwością.
Na pobitym Trumpie i jego najważniejszych współpracownikach dokonana zostanie iście rytualna zemsta, której efektem będą akty oskarżenia i ciągnące się w nieskończoność procesy sądowe. Nastąpi także próba pacyfikacji partii republikańskiej, by nie była ona w stanie wystawić za cztery lata kandydata, który mógłby odbierać Biały Dom demokratom, czyli amerykańskiej lewicy.
Stojące za Bidenem wpływowe środowiska mają na to szansę. Siła sprzęgniętych z demokratami najważniejszych amerykańskich mediów społecznościowych, branży IT, banków, świata kultury i biznesu, z pewnością zapewni nowemu prezydentowi niezbędną otulinę, która będzie wzmacniać go w sprawowaniu funkcji i przygotowywać grunt pod długie rządy demokratów.
O ile będziemy obserwować widowiskowy skręt Ameryki w lewo, o tyle główne cele polityki zagranicznej USA pozostaną niezmienne. Obecna administracja oraz firmujący ją prezydent, będą mniej widowiskowi od Donalda Trumpa, któremu trudno tutaj dorównać, lecz z pewnością bardziej od niego ekspansywni. Izolacjonizm amerykański, którym umiejętnie operował Trump, pójdzie do lamusa, gdyż zbyt mocno uderzał w interesy globalnych marek, na których oparł się Biden.
Demokracja, prawa mniejszości, prawa zwierząt, prawa imigrantów, klimatyzm (globalne ocieplenie) i ekologizm, walka z „dyktaturami” i budowa społeczeństw otwartych, będą znakami rozpoznawczymi prezydentury Bidena. Oparcie w nim znajdą wszelkie ruchy „prodemokratyczne”, a kiedy wymagać tego będzie szeroko rozumiany interes Stanów Zjednoczonych, także ruchy rewolucyjne. Biden toczyć będzie twardy bój o utrzymanie prymatu Ameryki w świecie, który coraz bardziej staje się wielowektorowy i którego środek ciężkości wyraźnie przesunął się w stronę Azji.
Dla Polski, będącej w dużej mierze uzależnioną od Stanów Zjednoczonych, oznacza to przykręcenie śruby nadzorczej. Bieżącemu oglądowi poddawane będzie respektowanie praw wszelkich mniejszości, co już i tak się zdarzało, niemniej obecny nacisk będzie w tym obszarze zdecydowanie silniejszy i bezceremonialny. Obok ważnego dla USA pakietu militarnego i surowcowego, przyspieszeniu ulegnie sprawa roszczeń dotyczących tzw. mienia bezspadkowego, na co wskazuje dobór kluczowych osób w administracji Bidena.
Dlatego zmiana na Kapitolu, to dla Prawa i Sprawiedliwości potężny cios. Budowany na Trumpie sojusz, który miał trwać na dwie kadencje, ulega właśnie dekompozycji. Nowy prezydent w sensie aksjologicznym – choć sam katolik – jest zaprzeczeniem linii ideowej PiS. Sojuszników szukać będzie zatem w polskiej opozycji, która radośnie powitała jego wybór. Temat praworządności i wolności, będzie z pewnością osią, na której oprze swój stosunek do naszego kraju. To oznacza spore kłopoty dla partii rządzącej.
Kto wie, czy z rozrzewnieniem nie będziemy za chwilę wspominać „starego poczciwego Trumpa”. Nie da się ukryć, że jako kraj, wpadliśmy właśnie z deszczu pod rynnę.