Magdalena Kotowicz, gdy miała 6 lat poleciała z rodzicami na wakacje. To był jej pierwszy lot w życiu. Wtedy zapragnęła, że kiedyś będzie stewardessą. Dziś spełnia swoje marzenia i opisuje swój podniebny i ziemski świat na instagramie jako @Latająca_Mama.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z lataniem?
Gdy miałam 6 lat leciałam z rodzicami na wakacje. To był mój pierwszy lot w życiu. Panie, które obsługiwały nasz lot były tak urocze, uśmiechnięte i miłe, że byłam w nie wpatrzona jak w obrazek. Wtedy powiedziałam jej, że kiedyś będę stewardessą. Pamiętam to jak dziś, bo lot samolotem w tamtych czasach to było naprawdę wydarzenie. Po latach przypomniała mi o tym Mama, dzięki której aplikowałam na to stanowisko.
Czy linie lotnicze, w których obecnie pracujesz to były „te wymarzone”, czy opcja jedna z wielu?
Totalny przypadek. Moja Mama zobaczyła ogłoszenie w gazecie. Z początku nie chciałam wysyłać CV, bo byłam w trakcie sesji na studiach i nie miałam do tego głowy, ale gdy tylko ją zdałam, wzięłam się za życiorys. A że doświadczenia nie miałam, bo miałam 21 lat – widziałam się wtedy bardziej w agencji reklamowej lub banku. „w poważnej” pracy. Teraz sobie tego nie wyobrażam.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Jakie dostrzegasz największe plusy i minusy pracy jako stewardessa?
Nie wiem od czego zacząć (śmiech), może najpierw plusy: dla mnie największym jest system pracy. Pracując w systemie zmianowym mogę o wiele więcej załatwić. Nie muszę brać wolnego, aby załatwić sprawy urzędowe, na przykład. Oprócz tego to, że nie pracuję codziennie tyle samo godzin. Owszem, bywają długie dni, ale przychodzi czas, kiedy dzień pracy to 4 godziny, a reszta dnia jest wolna. Oczywistym jest też możliwość zwiedzania niesamowitych miejsc na pobytach, ale również dzięki preferencyjnym cenom biletów, prywatnych podróży. Nie mogę nie wspomnieć tutaj też o kolegach. Świetną opcją jest to, że praktycznie codziennie pracujemy z kimś innym. Gdy ktoś nam nie przypadł do gustu, może się tak zdarzyć, że nie zobaczymy go przez kolejne pół roku. Za to, gdy kogoś polubimy to zaglądamy do grafiku, kiedy będziemy w końcu z nim lecieć.
Zdecydowanym minusem jest zmiana stref czasowych, co strasznie rozregulowuje organizm. Mi to zajęło chwilę, żeby nauczyć się, jak z tym sobie radzić i teraz już tego tak nie odczuwam, jak kiedyś. Minusy, które ja dostrzegam są bardziej widziane pod kątem zdrowotnym, dlatego kolejnym jest to, że jesteśmy zamknięci w klimatyzacji przez parę dobrych godzin. A system w samolocie jest zamknięty, więc jest nam łatwiej się rozchorować, bo wszyscy oddychamy tym samym powietrzem.
Latanie to jedno, ale jest jeszcze życie poza nim, co robisz, jak wrócisz „na ziemię”?
Mówią, że bycie stewardessą to styl życia, a nie praca. To prawda. Mimo tego, że na ziemi prowadzę typowe życie mamy dwójki dziewczynek, to lotnictwo często się w nim przewija. Zaczynając od skrótów myślowych, które używam, kończąc na niektórych czynnościach, które ułatwiają mi latanie.
Ale jestem normalną dziewczyną, która ceni sobie w domu spokój, dobry film czy książkę. Co prawda, przy mojej dwójce jest ciężko aktualnie o spokój, ale staram się wieczorem mieć chwilę dla siebie, bo cały dzień działam na wysokich obrotach. Jestem bardzo energiczna i lubię, gdy dużo się dzieje. Wtedy czas szybko leci. Myślę, że dlatego odnajduję się w mojej pracy.
Jak radzisz sobie z połączeniem życia zawodowego z prywatnym?
Zawsze to powtarzam: organizacja, planowanie i jeszcze więcej organizacji. Jestem w stanie mieć ułożony cały rok: wakacje, ferie, urodziny, święta. Pod koniec roku siadam z kalendarzem i planuję. Nie będę tutaj nic dodawać, bo nie mam co. Po prostu staram się wszystko zaplanować dużo wcześniej. O ile w pracy żyję z dnia na dzień, tak w domu muszę mieć wszystko pod kontrolą. Jak widać to działa, więc mogę powiedzieć, że to się sprawdza.
Jak dziewczynki sobie radzą, kiedy mamy nie ma w domu?
Nadzwyczaj dobrze. Lusia – moja starsza córeczka – jest przyzwyczajona do tego, że mnie nie widzi przez parę dni. Teraz jest o tyle łatwiej, że pracuję w mniejszym wymiarze czasu i zawsze wtedy, kiedy jest ona ze swoim tatą (nie żyjemy razem). A młodsza – Zuzia – nie jest jeszcze tak do końca świadoma, bo ma skończone dwa lata i dla niej moje wyjście z domu ma takie samo znaczenie czy idę do pracy, czy do sklepu. Zawsze tak samo cieszy się, gdy wracam z zakupami, czy z walizką. Myślę, że jest to kwestia przyzwyczajenia dziecka i naszego nastawienia. Jeśli będziemy robić z takiego dłuższego wyjazdu nie wiadomo jaką „szopkę”, to dziecko będzie to tym samym bardzo przeżywać. Jeśli natomiast potraktujemy to jak naszą codzienność, to dziecko do tego przywyknie.
W związku z tym, że nie jest to praca jak każda inna, jak linie lotnicze podchodzą do tematu posiadania dzieci?
Posiadanie dzieci po kilku latach latania to naturalna kolej rzeczy. Zazwyczaj, gdy zaczyna się latać jest się młodym (na studiach czy zaraz po ich ukończeniu), ale później z biegiem lat chce się założyć rodzinę i mieć dzieci, więc każdy pracodawca musi się z tym liczyć. Nie spotkałam się jeszcze z opinią wśród moich latających koleżanek, że pracodawca inaczej potraktował którąś z nich. Wręcz przeciwnie. Dla linii lotniczych pracownik bardziej świadomy i racjonalny jest lepszym zasobem. W kraju, w którym pracuję dodatkowo mamy więcej przywilejów jako rodzic, jak np. dodatkowe dni wolne przysługujące, gdy dziecko jest chore.
Opowiedz jedną historię z życia stewardessy, którą zapamiętasz na długo.
Było ich nawet parę, ale chyba najbardziej zapamiętałam lot w jeden z marcowych poranków na trasie Warszawa-Stavanger (miasto w Norwegii).
To miał być miły i łatwy dzień, po którym miałam pędzić na uczelnię… jednak po starcie zostałam poproszona do kokpitu. Wiedziałam, że coś się dzieje, bo sygnalizacja zapiąć pasy była nadal włączona. Gdy otworzyłam drzwi, rzuciło mi się w oczy pęknięcie szyby po stronie pierwszego oficera. Nie wróżyło to nic dobrego. Na szczęście jesteśmy szkoleni na takie sytuacje, a szczególnie załoga kokpitowa. Gdy osiągnęliśmy wysokość, na której mogliśmy pozostać i bezpiecznie zacząć zawracać, kapitan poinformował pasażerów o tym co się dzieje, choć część z nich już wiedziała, że coś jest nie tak, bo zaczęliśmy skręcać i zataczać koło w powietrzu. Pamiętam ciszę na pokładzie po zapowiedzi kapitana. Kiedyś myślałam, że taka sytuacja powoduje stres i harmider. Jest odwrotnie. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i bezpiecznie wylądowaliśmy w Warszawie, ale gdy weszłam po lądowaniu do kokpitu, szyba była popękana w drobny mak. Nic się oczywiście nie stało, bo składa się z wielu warstw, ale wiadomo, że musieliśmy trzymać się wszystkich procedur bezpieczeństwa.
Jakie masz rady dla osób, które chciałyby dołączyć do załogi linii lotniczych?
Nie poddawać się. Dążyć do spełnienia swojego marzenia. To, że nie przyjmą Cię do jednej linii nie znaczy, że do drugiej się nie dostaniesz. Trzeba pamiętać, że linie lotnicze mają swoje wymogi. W jednej mogą bardziej stawiać na aparycję, a w innej większym atutem będzie znajomość kilku języków. Trzeba próbować do skutku. Tylko tak się spełnia swoje marzenia.
Czy trudno jest dostać się do zespołu?
Trzeba spełnić wszystkie wymogi, jakie stawia linia i przejść poszczególne etapy rekrutacji. To tyle. Ten zawód w Polsce nadal jest owiany nutą tajemniczości. Zostało nam to trochę ze złotych czasów LOT’u. Przez lata jednak ten zawód diametralnie się zmienił. Zresztą tak jak całe lotnictwo. I w związku z tym zmieniły się też wymogi rekrutacji.
Na pokładzie samolotu pracujesz już sporo czasu, czy mając już wiedzę i doświadczenie jak wygląda ta praca, podjęłabyś jeszcze raz decyzję, że chcesz zostać stewardessą?
Bez wahania. Ale to dlatego, że to uwielbiam. Gdybym tego nie kochała, nie czułabym się tam komfortowo, a przychodzić do pracy z poczuciem, że robię coś „z musu” nie jest dla mnie i mam nadzieję, że tego nigdy nie doświadczę.
Czy są jakieś linie lotnicze, w których chciałabyś pracować? Jeśli tak dlaczego?
Żadnej konkretnej nazwy Ci nie podam, bo uważam, że pracuję dla jednych z najlepszych linii na świecie, ale to wynika z tego, że jest mi w nich dobrze. Moi koledzy i koleżanki są zawsze pomocni i dużo przyjaźni idzie ze mną przez życie. Nie jestem typem karierowiczki, która koniecznie chce wpisać daną nazwę do swojego CV. A jakie mam marzenie? Może kiedyś praca dla małych prywatnych linii biznesowych. To marzenie chyba polega na tym, że widzę się tam, tak jak teraz widzę się w liniach w których pracuję.