Zakup przez Orlen grupy Polska Press, będącej wydawcą kilkunastu tytułów prasy regionalnej oraz kilkudziesięciu portali, docierających do blisko 18 mln odbiorców, wywołał spodziewany harmider, a nawet spazmy. Nic dziwnego. Oto rząd za pośrednictwem podległej mu spółki paliwowej zagwarantował sobie niczym nie skrępowaną możliwość wpływu na treści informacyjne kierowane do odbiorców, będących dotychczas poza strefą jego wpływów.
Mają więc rację wszyscy podnoszący larum, że propaganda rządowa zyskała dodatkowe turbodoładowanie, które zachwieje i tak mocno już dysfunkcjonalnym rynkiem polskiej prasy, przesuwając go w kierunku pełnej propagandy sukcesu. Sytuacja ta ani trochę mnie nie zaskakuje. Idę o zakład, że Prawo i Sprawiedliwość nie powiedziało w tej kwestii ostatniego słowa.
Od dawna mam wyrobione zdanie na temat mediów głównego nurtu, zarówno państwowych, jak i prywatnych. Uważam je w większości za narzędzia wojny ideologicznej, która skrywana jest za mową-trawą o „wolności informacyjnej” lub „misji społecznej”. Patrzę na nie podobnie, jak na media PRL-owskie, czyli wyłuskuję z nich to, o czym nie mówią lub co skwapliwie dementują.
Jednak w odróżnieniu od czasów dawnej matki-partii, każdy ma dzisiaj możliwość pogrzebania w Internecie, w którym pomimo zalewu informacyjnego chłamu i wariactwa, da się wyłuskać treści interesujące i wartościowe, co pozwala nie być zdanym na jedynie słuszny przekaz płynący z TVN i TVP. Wojna między tymi kołchoźnikami nie jest na szczęście moją wojną, co sprawia, że nie egzaltuję się tym, która telewizja akurat mocniej zatopiła kły w gardle konkurencji, ogłaszając swój triumf. Jest mi to obojętne.
Przejęcie przez PiS prasy regionalnej, będzie tak naprawdę wzbogaceniem tej wojny, która przeniesie się teraz na niższy poziom. Obserwować będziemy nagłe kariery i widowiskowe upadki. Wielu dziennikarzy będzie musiało mocno ponaginać, a nawet połamać swoje sumienia, a niektórzy przestać spoglądać w lustro przy porannej toalecie. Ilość toksyn, które zaleją lokalne redakcje będzie bezprecedensowa, bo też bezprecedensowa jest skala „repolonizacji” niemieckich mediów.
Paradoksalnie jest to szansa dla niezależnych inicjatyw medialnych, bo jasne jest, że spora część dotychczasowych czytelników odpłynie z „pisowskich” mediów, tyle że na razie nie wiadomo dokąd. Będą szukać dla siebie przestrzeni, której nie znajdą w „zrepolonizowanych” mediach. Każda akcja rodzi w końcu reakcję. Zakładam zatem spory ruchu w Internecie i liczne inicjatywy, mające być alternatywą dla pisowskiego marszu przez lokalne media.
Nie lamentuję nad tym co się stało. Rynek medialny w Polsce, to awers i rewers tego samej monety wytopionej ze specyficznego kruszcu. Nie jest to ani złoto i ani srebro. Gnie się to na wszystkie strony i brudzi paluchy. Nie ma po czym płakać, choć przyznaję, znam wielu dziennikarzy prasy lokalnej, którzy są świetni w tym, co robią. Pytanie, czy się ostaną. Jedno jest pewne, nic już nie będzie takie samo. Nawet jak przyjdą po PiS-ie ci drudzy. A przyjdą i wejdą w te buty ochoczo. Tak właśnie będzie.