Dokładnie trzy lata temu nad sołectwem Rytel przetoczyła się nawałnica. Dokonała spustoszeń na terenie trzech województw, ale to właśnie ta mała miejscowość leżąca w gminie Czersk, stała się symbolem tego dramatu. Praktycznie w jednej chwili pokotem padło 90 proc. drzewostanu, z którego słynęło sołectwo. Zniszczona została naturalna symbioza mieszkańców z naturą, dla których las był czymś więcej niż kojącym krajobrazem. Zniszczone zostało coś, co było ich częścią.
Pamiętam ten czas doskonale. Znalazłem się w Rytlu tuż po przetoczeniu się nawałnicy i przez kilkanaście dni miałem okazję przyglądać się mieszkańcom Rytla oraz pracy społecznego komitetu kierowanego przez sołtysa Łukasza Ossowskiego. Wiele rozmów, jakie wówczas prowadziliśmy schodziło na temat lasu. Wszyscy wiedzieli, że będzie z tym problem. Nie dlatego, że trzeba będzie uprzątnąć i wywieźć kilka milionów metrów sześciennych drewna. To się da zrobić – mówili mieszkańcy.
Problemem będzie las, który tkwi w ich głowach. Las, z którym rośli, który ukształtował ich dzieciństwo, młodość i dorosłe życie, który stanowił ich mentalną otulinę i dawał poczucie bezpieczeństwa, a który leżał wówczas praktycznie martwy. Ciągnące się kilometrami kikuty drzew, nie dadzą przecież zapomnieć o tym, co się wydarzyło, będą szarpać dusze i najlepsze wspomnienia. To jak strata kogoś bliskiego – mówili. Las, który nie zaszumi jeszcze przez kilkadziesiąt lat naznaczy przynajmniej dwa pokolenia.
Czas, kiedy po nawałnicy wszyscy żyli na adrenalinie, niepozwalającej na dłuższe rozmyślania, szybko minął. Ale to właśnie ten szczególny okres stał się dla mieszkańców nową formą autoidentyfikacji. Na przekór okolicznościom szybko potrafili się zorganizować i ruszyć z pomocą potrzebującym. Szybko też za sprawą mediów społecznościowych, udało im się poruszyć Polskę i zachęcić Polki i Polaków z kraju i zagranicy do zaangażowania się w pomoc.
W Rytlu pojawiły się setki wolontariuszy (harcerze, strażacy ochotnicy, pilarze, elektrycy, cieśle itp.), którzy ruszyli w teren pomagać ludziom. Do sztabu społecznego komitetu, który mieścił się w domu kultury, przyjeżdżali ludzie z całej Polski, niektórzy w ramach swojego urlopu, by móc pomagać. Sprawnie zaczęło pojawiać się to, co było wówczas najpotrzebniejsze – piły mechaniczne, generatory prądu, plandeki, odzież ochronna, rękawice. Jeśli szukać jakiegoś jednego wzorca ludzkiej solidarności, to właśnie wówczas w Rytlu, można było go obserwować w pełnej krasie.
Rytel pokazał w tamtym czasie, jak należy się organizować w sytuacji, kiedy państwo ma problem z ogarnięciem swoich obowiązków. W kluczowych dla mieszkańców dniach znalazł się lokalny lider, w tym przypadku sołtys Łukasz Ossowski, któremu ludzie zaufali. Jego talent organizacyjny, ujmująca osobowość i determinacja sprawiły, że nikt nie miał czasu na rozpamiętywanie tego, co się stało. Każdy wiedział, co ma robić.
Ossowski nie miał daru bilokacji, ale był jednocześnie wszędzie. Załatwiał pomoc, negocjował i rozdzielał zadania. Dla każdego znajdował czas, uważnie wsłuchując się w głos mieszkańców. Oni był dla niego najważniejsi. Pamiętam scenę, kiedy do Rytla przyjechała premier Beata Szydło i weszła do siedziby społecznego komitetu. Wszyscy gorączkowo biegają, wiadomo, przyjechała najwyższa władza. Ossowski nie przerwa rozmowy, jaką prowadzi właśnie przez telefon. Dziesięć minut rozmawia jeszcze ze starszą mieszkanką, a dopiero potem wita się z panią premier.
Dzisiaj Rytel, to wciąż niezabliźniona leśna rana. Oczyszczona, ale wciąż przejmująco przypominająca o tym, co się wydarzyło. Jadąc drogą krajową pomiędzy Chojnicami a Czerskiem, przebiegającą przez sołectwo Rytel, nadal ma się wrażenie, że to tutaj uderzył meteoryt tunguski. Ciągnące się po widnokrąg połacie gołej ziemi ze sterczącymi gdzieniegdzie pochylonymi sosnami, obrazują skalę zniszczenia. Na szczęście w tym ponurym krajobrazie, zaczynają pojawiać się nieśmiało zielone oazy. To najnowsze zadrzewienia.
Życie dopisało do tego wszystkiego epilog, jakże polski. Sołtys Łukasz Ossowski nie jest już dzisiaj sołtysem Rytla. Zrezygnował z funkcji, bo miał dosyć zaszczuwania go przez „anonimowych” hejterów. W swoim liście do mieszkańców wyjaśniał:
Nie chcę tracić czasu i energii na walkę, która uwłacza mojej godności. Nie odnajduję się w przestrzeni publicznej, w której do aktywnych osób strzela się zza węgła, deprecjonuje każde działanie, rzuca potwarze i niszczy autorytet. To nie jest mój świat. Jest mi on z gruntu obcy. Nie tak wyobrażałem sobie zwykłą działalność na samym dole, w sołectwie. (…)
Rezygnuję z funkcji sołtysa w przeświadczeniu, że Polska nie może tak dalej wyglądać. Nie może, bo za chwilę pozostanie z nas – jako narodu i wspólnoty – jedynie mierzwa, którą rozwiewać będzie wiatr historii. Stanie się tak, jeśli nie przyjdzie opamiętanie, jeśli nie przestaniemy się wytracać w tej niepojętej dla mnie skłonności do samozniszczenia. Tak nie może wyglądać Polska, którą wokół siebie tworzymy.
Na szczęście Łukasz Ossowski nie zniknął mieszkańcom z pola widzenia. Nadal działa na rzecz swojej społeczności, choć w innym miejscu. Ludzie wiedzą, że gdyby – nie daj Boże – coś się znowu wydarzyło, mogą na niego wciąż liczyć. Wolą jednak odpukać w niemalowane drewno. Licho nie śpi.
Felietony nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.