Jeszcze dobrze nie opadł kurz po kampanii prezydenckiej, w której jak wiemy wygrał Andrzej Duda pobłogosławiony przez samego Donalda Trumpa, a już wyszło szydło z wora, że błogosławieństwo to miało swoją cenę. Otóż, jak wyniuchał Onet, Amerykanie uzależnili przeniesienie swego dowództwa korpusu do Polski od podpisania porozumienia wojskowego, które zapewni ich żołnierzom szczególny status w naszym kraju. Według informatorów portalu rząd zgodził się na wyłączenie personelu amerykańskiego spod polskiej jurysdykcji oraz eksterytorialność amerykańskich baz. Dodatkowo Polska zapłaci za budowę infrastruktury wojskowej dla Amerykanów.
Jakby tego było mało, na stronie ambasady amerykańskiej (po wyborach oczywiście) ukazało się nieoficjalne tłumaczenie raportu dotyczącego Just Act, a więc słynnej ustawy 447. Administracja amerykańska wyraziła w nim swoje niezadowolenie z postępów w odzyskiwaniu mienia, w tym mienia bezspadkowego po obywatelach polskich narodowości żydowskiej na rzecz ich prawnych spadkobierców oraz roszczących sobie prawo do mienia bezspadkowego międzynarodowych organizacji żydowskich. Nie ma co prawda w raporcie postawionego Polsce ultimatum w tej sprawie, ale dyplomatyczny wydźwięk tego dokumentu jest jednoznaczny i nie pozostawiający złudzeń.
„Polska jest jedynym krajem członkowskim Unii Europejskiej, w którym pozostały poważne kwestie związane z mieniem z czasów Holokaustu i który nie uchwalił kompleksowej krajowej ustawy reprywatyzacyjnej. Ocaleni z Holokaustu i ich potomkowie będący obywatelami amerykańskimi twierdzą, że procedury wymagane do odzyskania ich prywatnych nieruchomości za pośrednictwem polskiego systemu sądowniczego lub w drodze ugody z władzami centralnymi lub samorządem lokalnym są długotrwałe, uciążliwe, kosztowne i w dużej mierze nieskuteczne” – czytamy w dokumencie.
Dokument odnosi się także do mienia bezspadkowego zauważając, że „Polska nie przyjęła ustawy dotyczącej znacznej ilości własności prywatnej pozostawionej bez spadkobierców w wyniku Holokaustu. Zamiast tego, majątek bezspadkowy podlega polskiemu prawu spadkowemu, na mocy którego majątek ten wraca do samorządu lokalnego lub Skarbu Państwa”. Z zapisu tego jasno wynika, że środowiska żydowskie, via rząd amerykański, oczekują uchwalenia przez Sejm specustawy, która implementując do polskiego systemu prawnego zasadę kwestionującą prawo państwa do „dziedziczenia” majątku w sytuacji braku spadkobierców, co uczyniłoby z niego swoiste kuriozum.
Naiwnością byłoby mniemać, że zarówno rządząca nami przewodnia siła, jak i desygnowany przez nią prezydent nie mieli pojęcia o tych sprawach. Kto jak kto, ale to przecież Andrzej Duda podkreślał w kampanii swoje doskonałe stosunki z Donaldem Trumpem oraz amerykańską administracją, przekonując, że są to najlepsze stosunki w historii. Trudno więc, by nie był zorientowany w tych sprawach. Ba, trudno sobie wyobrazić, by spraw związanych z eksterytorialnością amerykańskich baz i wyjęcia spod polskiego prawa amerykańskich żołnierzy nie negocjował, skoro sprawy te wprost mieszczą się w jego kompetencjach. Owszem, w przypadku Andrzeja Dudy sformułowanie „negocjacje z Amerykanami”, to oczywisty oksymoron, ale wypada założyć, że jakieś rozmowy jednak prowadził.
W jednej, jak i drugiej sprawie, sytuacja zrobiła się dla nas nieciekawa, gdyż w efekcie uprawianej przez rząd monokulturowej polityki zagranicznej nie mamy za bardzo pola manewru. Prowadząc ekscentryczną politykę zagraniczną, rojąc o Międzymorzu i liderowaniu Europie środkowo-wschodniej, wznosząc przedmurze cywilizacyjne Zachodu przed zakusami barbarzyńskiego Wschodu, aniśmy się obejrzeli, kiedy historia zatoczyła koło. Kto wie, czy w zaistniałej sytuacji nie przyjdzie nam skorzystać z gotowca, czyli „umowy między rządem PRL i rządem ZSRR o statucie prawnym wojsk radzieckich czasowo stacjonujących w Polsce”, w którym minister Błaszczak wpisze jedynie w odpowiednie miejsca „rząd RP”, „rząd USA” oraz „wojska amerykańskie” i będzie git. Po co bowiem wyważać drzwi, skoro ktoś je wcześniej otworzył?
Wprawdzie wciąż daleko będzie nam do rozmachu, jakim wykazali się dawni towarzysze, którzy w porozumieniu z 23 października 1957 r. zakreślili liczbę żołnierzy bratniej armii radzickiej w Polsce na 62–66 tys. żołnierzy, w tym 40 tys. wojsk lądowych, 17 tys. lotnictwa i 7 tys. marynarki wojennej, niemniej jednak nie traćmy wiary, bo jak wszyscy dobrze wiemy z publicznych kołchoźników, nie ma takich liczb, których by ten rząd nie dogonił i nie ma takich wyzwań, jakich by na klatę nie przyjął Mateusz Morawiecki, zupełnie niesłusznie mylony z Morawskim, tyle że Edwardem Osóbką, również premierem w czasach wielkiego przełomu, ale jednak, bądź co bądź, o daleko skromniejszym rozmachu. Wprawdzie w czasie wojny Osóbka-Morawski działał w grupie „żoliborskich socjalistów”, ale wiadomo przecież, że byli to socjaliści zgoła innego sortu.
Reasumując. Ilu w końcu będzie amerykańskich żołnierzy w Polsce, nie wiadomo. Ile zapłacimy Wielkiemu Bratu za ich obecność, nie wiadomo. Ile pieniędzy wypłacimy organizacjom żydowskim za mienie bezspadkowe, nie wiadomo. Co zatem wiadomo? Ano to, że skończyła się kampania wyborcza i dużo więcej wiadomo o tym, czego nie wiadomo. A to już naprawdę dużo. Jeśli pozostał u kogoś niedosyt w tej sprawie, to więcej na ten temat nie dowie się z dziennika o godzinie 19.30 w rządowej Jedynce. Bo skoro historia zatoczyła na naszych oczach koło, to nie pozostaje nam nic innego, jak oglądać wiadomości jak dawniej – dostrzegając to, czego w nich nie ma.
Maciej Eckardt
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy redakcji.