Rozwińcze sze sztandary! Zagrajcze fanfary! Niech będzie szabat i ustanie praca! Dżysz Andrzej Duda do ojczyzny wraca! Pozwoliłem sobie strawestować przedwojenny wierszyk na okoliczność imienin prezydenta Rzeczypospolitej: „Rozwińcze sze sztandary! Zagrajcze fanfary! Zleczcze sze orły i orlęta! Dżysz imieniny pana prezydenta!” Nabiera on szczególnej aktualności nie tylko w związku z nagłą podróżą pana prezydenta Andrzeja Dudy do Waszyngtonu, gdzie prezydent Trump zaprosił go na 25 -minutową rozmowę w cztery oczy do Białego Domu, ale przede wszystkim – a amerykańską ustawą H.R. 672 o zwalczaniu antysemityzmu w Europie. Bardzo zresztą możliwe, że w następstwie podróży pana prezydenta do Ameryki ta ustawa zacznie dawać się nam coraz bardziej we znaki, zwłaszcza gdyby efektem podróży był oszałamiający sukces. A sukces, ma się rozumieć, musi być, bo w przeciwnym razie po co właściwie pan prezydent Duda leciałby do Waszyngtonu, w dodatku na cztery dni przez wyborami prezydenckimi w naszym bantustanie, w czasie epidemii zbrodniczego koronawirusa i nasilającej się w USA walki klasowej z rasizmem i w ogóle? Jeszcze pan prezydent nie zdążył wylecieć, a sukces już się pojawił, no bo jakże inaczej rozumieć sytuację, w której pan prezydent Duda jako pierwszy prezydent europejski, został zaproszony do Białego Domu? Nieomylny to znak, że Polska pod przewodnictwem partii i rządu, jednym susem wskoczyła do pierwszego szeregu wielkich mocarstw. Skoro zatem taki sukces pojawił się jeszcze przed wyjazdem, to cóż dopiero będzie, kiedy pan prezydent powróci? Nie ma rady: rozwińcze sze sztandary, zagrajcze fanfary, niech będzie szabat i ustanie praca! Bo ten wstępny sukces to przecież tylko zapowiedź sukcesu oszałamiającego.
Ale i sukces oszałamiający też ma swoją wewnętrzną hierarchię, swoje stopniowanie. Pan prezydent ma rozmawiać o bezpieczeństwie i w ogóle. Ale bezpieczeństwo może być mniejsze albo większe, a skoro tak, to może, a właściwie nie tyle „może”, co musi też być i największe. Punktem wyjścia do rozważań o bezpieczeństwie miało być zwiekszenie amerykańskiego kontyngentu wojskowego w Polsce i zakupy amerykańskiej broni. Ale jak zwiększy się kontyngent i jeśli będziemy kupowali coraz więcej broni, to stopień naszego bezpieczeństwa może się od tego zwiększyć. Ale to tylko jedna strona medalu, to tylko – jak powiedziałby Kukuniek – „plusy dodatnie” całej sytuacji. Ale skoro są „plusy dodatnie”, to muszą być też „plusy ujemne”. A jakie mogą być te „plusy ujemne”? Ano takim ujemnym plusem może być jakaś nieprzyjazna reakcja Rosji. Nie musi ona zaraz mówić: „sprawdzam” – ale co będzie, kiedy zechciałaby to zrobić? Nie wiemy, jak w takiej sytuacji zachowałyby się Stany Zjednoczone i NATO, bo art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, wbrew temu, co swielu ludzi myśli, wcale nie wprowadza żadnego automatyzmu reakcji. Przeciwnie – państwa członkowskie mogą reagować według swego uznania, więc gdyby, dajmy na to, wpadły na pomysł wystosowania ostrego protestu, to wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. Ale może być też inaczej; inne państwa NATO mogłyby na ten atak odpowiedzieć – oczywiście na terytorium Polski, która – co tu ukrywać – trochę by z tego powodu ucierpiała. Ale nie polityki bez ryzyka, zwłaszcza polityki mocarstwwowej, więc nie ma co rozdzierać z tego powodu szat. My nie wiemy przecież, jak w razie czego zachowa się NATO – ale Putin też tego nie wie, to znaczy – chyba nie wie, chociaż prezydent Trump był oskarżany, że został wybrany właśnie dzięki intrydze zimnego ruskiego czekisty Putina. Drugim plusem ujemnym byłoby to, że za zakupioną broń musimy płacić, podobnie, jak za zakupiony gaze w ramach dywersyfikacji. Chodzi bowiem o to, że jak kupujemy gaz rosyjski, to dywersyfikacji nie ma, a jak kupuje my amerykański – to jest. Tak mniej wiecej wyglada sukces umiarkowany, ale przecież pan prezydent Duda ma odnieść sukces oszałamiający. Jak taki sukces może wyglądać?
Myślę, że najważniejszym punktem tego sukcesu byłoby przyłączenie Polski do Stanów Zjednoczonych, jako 52 stanu – bo USA składają się z 50 stanów oraz wydzielonego Dystryktu Columbia, gdzie leży Waszyngton. Okoliczność, że Polska jest od Stanów Zjednoczonych oddalona, możemy pominać, bo skoro częścią USA są podobnie oddalone od Ameryki Hawaje, to może być i Polska, zwłaszcza, że dzisiejsze środki komunikacji znacznie wszystkie odległości skracają. Nie byłoby zatem problemu z wizami, ale nie to jest najważniejsze, tylko to, że wtedy Polska zostałaby częścią USA, które mogłyby tu wprowadzić tyle wojska, ile dusza zapragnie. Czy Polska powinna wtedy za pobyt tego wojska płacić i czy powinna płacić za amerykańską broń? A czy inne stany mają taki obowiązek? To trzeba by wyjaśnić, bo skoro Polacy płaciliby podatki federalne, to już nie musieliby ponosić żadnych dodatkowych opłat z tego tytułu. W takim razie mamy pierwszy poważny plus dodatni, a przecież poza nim są też inne, podobne plusy. Stany Zjednoczone niektóre cześci swego terytorium kupowały, jak np. Alaskę od Rosji, ale nie przypominam sobie by jakiś stan komuś sprzedały. To by oznaczało postęp w politycznej stabilizacji naszego państwa, w przeszłości rozdzieranego, albo przesuwanego ze wschodu na zachód. Nie byłoby mowy o żadnym frymarczeniu Polską na przykład w stytuacji, gdy USA pragnące wyjaśnić swoją sytuację z Chinami, chciałyby uzyskać przynajmniej obietnicę neutralnosci od Rosji. W odróżnieniu od konferencji w Jałcie w 1945 roku, teraz nie groziłoby nam przekazanie Stalinowi, czy Putinowi. Nasza sytuacja poprawiłaby się również w przypadku konfliktu. Strategia elastycznego reagowania zakłada bowiem, że owszem, haratamy się, ale tylko na przedpolach, taktownie oszczędzając własne terytoria. Gdyby zatem Polska stała się częścią USA, to przepole stanowiłaby Ukraina i Białoruś. Zatem – kolejne plusy dodatnie, a do tego dochodzi jeszcze sprawa ustawy nr 447. Czy USA, które nie uznają mienia bezdziedzicznego, próbowałyby zmuszać same siebie do zapłacenia Żydom jakiegoś haraczu? Wreszcie sprawa wspomnianej ustawy o zwalczaniu antysemityzmu w Europie. Owszem, geograficznie Polska nadal leżałaby w Europie, ale politycznie – już nie, więc być może ta kłopotliwa ustawa już by nas nie obejmowała?
Jedynym plusem ujemnym w tej sytuacji byłaby całkowita rezygnacja z suwerenności państwowej. Ale – powiedzmy sobie szczerze – po ratyfikacji traktatu lizbońskiego już tak niewiele jej nam zostało, że z tą resztką moglibyśmy rozstać się bez żalu. Czy jednak prezydent Trump, który sam ma coraz więcej zgryzot, pozwoli panu prezydentowi Dudzie na osiągnięcie takiego oszałamiającego sukcesu?
Stanisław Michalkiewicz
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji