Pojęcie „białego przywileju” jest rodzajem antyrasizmu, a ten jest „komunizmem XXI wieku” – uważa francuski filozof Alain Finkielkraut, dla którego uzasadnione emocje, które nastąpiły po śmierci George’a Floyda w USA, zmieniły się w szaleństwo.
„Rozumiem Amerykanów, którzy spontanicznie wyszli na ulice, aby wyrazić obrzydzenie, wstyd i gniew. Ale zadaję sobie również pytanie: czy całą prawdę o Ameryce można wydedukować z tego obrazu?” – zastanawia się filozof wyliczając, że to biali częściej stają się ofiarami przemocy niż czarnoskórzy mieszkańcy USA.
Według Finkielkrauta prezydent Donald Trump popełnia błąd zaogniając napiętą sytuację w USA, zamiast poszukać wsparcia u czarnoskórych burmistrzów amerykańskich miast, potępiających zamieszki i rabunki, które towarzyszą protestom przeciwko śmierci Floyda.
Sytuacja w USA porównywana jest z napięciami na tle rasowym we Francji. Zdaniem filozofa jednak „to nie wszechobecność i wszechmoc państwa policyjnego” jest problemem, ale raczej „słabość i rezygnacja państwa z tego, co nazywa się utraconymi terytoriami Republiki”.
Finkielkraut antyrasizm nazywa „komunizmem XXI wieku”, który oskarża cywilizację Zachodu o całe zło świata: niewolnictwo, kolonializm, seksizm i homofobię.
Tymczasem antyrasizm nie jest już – zdaniem filozofa – obroną godności ludzkiej, ale nową ideologią, wizją świata, w której nie ma ani handlu niewolnikami, ani arabsko-muzułmańskiego antysemityzmu, obecnego wśród części czarnej społeczności amerykańskiej, ani demonstracji chińskich i wietnamskich w Paryżu przeciwko obelgom i napadom ze strony czarnoskórych czy imigranckich środowisk.
Tak rozumiany antyrasim „jest najbardziej przerażającą i groteskową patologią naszych czasów” – mówi Finkielkraut, wskazując, że ideologia ta domaga się „wymazania” obecności białych, których cywilizacja jest kwestionowana i oskarżana o całe zło świata.
z Paryża Katarzyna Stańko (PAP)