Michał Zaczyński, dziennikarz, w swoim blogu, w którym pisze o modzie, jej związkach z popkulturą, społeczeństwem i gospodarką, zamieścił ciekawe rozważania o przyszłości mody, zakupów, naszych potrzeb i gustów po pandemii. Jego interesujące spostrzeżenia i prognozy postaramy się rzeczowo przedstawić.
Zaczyński ma wprawdzie nadzieję, że część z tych prognoz się nie sprawdzi, ale czas pokaże.
– Cofniemy się. Niestety. Na przykład, w kwestiach ekologii. Firmy, które myślały o wprowadzeniu przyjaznych środowisku kolekcji, odłożą to na bliżej nieokreśloną przyszłość. – twierdzi Zaczyński – Takie zmiany bowiem – choć opłacają się wszystkim – początkowo zawsze generują wydatki: od researchu przez kosztowniejsze tkaniny (nie chodzi przecież tylko o organiczną bawełnę, ledwie o 5 proc. droższą od zwykłej) po marketing. Teorię tę potwierdził Francois Souchet, szef projektu Make Fashion Circular w bodaj najistotniejszej dziś dla pro-ekologicznego postępu branży mody Fundacji Ellen MacArthur. – dodaje dziennikarz.
Według Zaczyńskiego do łask wróci to, co jednorazowe, sztuczne, chemiczne, gdyż strach przed wirusem będzie silniejszy niż strach przed toksynami. Ekoentuzjaści będą mieli cieżko, bo nadejdą czasy niesprzyjające ich argumentom. Może z wyjątkiem obrońców praw zwierząt. Koronawirus, według Zaczyńskiego, przyspieszy agonię futer, gdyż fermy i futrzarskie domy aukcyjne jeszcze przed pandemią notowały spadki. Natomiast fatalne warunki sanitarne, w jakich zwierzęta są przetrzymywane, będą budzić wiadome skojarzenia.
Trzeba jednak mieć świadomość, że nikt, kto stracił pracę, część dochodów lub boi się o ich utratę w najbliższych miesiącach (czyli pewnie jakieś 90 proc. z nas) nie pobiegnie do sklepu po wegańskie trampki czy bluzki z certyfikatami. W czasach niepewności mało kto pomyśli o lokalnych spółdzielniach szwaczek czy o zasadach fair trade.
Nastąpi pauperyzacja społeczeństwa. Kryzys napędzi klientów sieciówkom. – Skoro nawet w najzamożniejszych dzielnicach ustawiamy się w godzinne kolejki pod Biedronkami i Lidlami zamiast pomóc małym sklepom czy bazarom, tym bardziej trudno wierzyć, że w kryzysie szlachetnym gestem wspomożemy autorskie marki. – pisze Zaczyński.
Koronawirus ostatecznie rozprawi się z korporacyjnym dress codem. Biznesowy garnitur? Garsonka? Co za absurd.
Przecież po przymusowej izolacji tylko część z nas wróci do biur, a reszta zostanie w domu i będzie pracowała zdalnie.
Zdecydowanie większość będzie pracować w wygodnych bluz(k)ach, koszulach, sweterkach, a dół nie będzie istotny, bo podczas wideokonferencji dołu ubioru nie widać spod biurka, stołu. – Ci, który zostaną w firmach, a nie zajmują najwyższych stanowisk, ewentualnie zarzucą na T-shirt sportową marynarkę; kobiety zaś wybiorą uniwersalne sukienki z przyjemnej dzianiny. Garnitury będziemy zakładać na ślub oraz ot tak, dla frajdy, bo lubimy w nich chodzić i bo do tej pory nie wymyślono niczego korzystniejszego dla męskiej sylwetki niż marynarka. – twierdzi Zaczyński.
Chwalenie się metkami będzie też nierozważne, bo niemal pewnym jest, że wzrośnie przestępczość. Bieda wszak zwykle rodzi przemoc.
Zaczyński przewiduje zmierzch logomanii i umiarkowane – bo z tego ludzkość nie zrezygnuje nigdy – epatowanie markowymi akcesoriami i charakterystycznymi modelami drogich ubrań i dodatków. Natomiast pobłyskiwanie zamożnością, bo przecież o to chodzi w T-shircie Gucciego za 1500 złotych, będzie, według niego, kiepsko postrzegane.
Żeby nie kończyć pesymistycznie: przeprosimy się z krawcowymi, szewcami, pralniami. Mieliśmy dużo czasu – i będziemy go jeszcze mieć – by przejrzeć garderobę i uznać, że w niepewnych czasach może lepiej coś naprawić, skrócić, wyczyścić niż kupić nowe. – pisze Zaczyński – Uświadomimy też sobie, jakie ubrania lubimy. Zorientujemy się, które z nich dobrze nam służyły, były trwałe i pasowały do niemal wszystkiego. Przyjrzymy się też samym markomubrań. Izolacja to dla nich test; ja już wiem, które z mojej szafy go zdały.