Katownia na warszawskiej Pradze – wywiad z dr T. Łabuszewskim

Karol Kwiatkowski16 marca, 202020 min

W 1948 r. gmach przy ul. Strzeleckiej 8 na warszawskiej Pradze z katowni został zmieniony w budynek mieszkalny dla funkcjonariuszy bezpieki, a później żyli w nim lokatorzy rodzinnie z bezpieką związani. Paradoks tego miejsca polega na tym, że przez brak wrażliwości tych ludzi piwnice te przetrwały do dziś w takim stanie, w jakim znajdowały się pod koniec lat czterdziestych – mówi PAP dr Tomasz Łabuszewski, naczelnik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie.

Siedziba Instytutu Pamięci Narodowej przy ul. Wołoskiej 7 w Warszawie foto: Adrian Grycuk wikipedia

Polska Agencja Prasowa: Czym była kamienica przy ul. Strzeleckiej 8 na warszawskiej Pradze w drugiej połowie lat czterdziestych?

Dr Tomasz Łabuszewski: Strzelecka 8 była kluczowym miejscem w momencie instalowania się władzy komunistycznej w Warszawie. Była bowiem centralą operacyjnych działań początkowo sowieckich, a później polskich komunistycznych służb specjalnych.

Na Strzeleckiej 8 znajdowała się jedna z dwóch kwater gen. Iwana Sierowa, od stycznia 1945 r. pełnomocnika NKWD przy 1. Froncie Białoruskim. To z tego miejsca decydował on o działaniach operacyjnych podległych sobie służb na terenie tzw. Polski lubelskiej, a w miarę przesuwania się linii frontu coraz bardziej na zachód – na terenach Polski centralnej.

Na Strzeleckiej 8 mieściła się również pierwsza siedziba Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, który formalnie przejął ten budynek 20 lutego 1945 r. Jednak z zachowanych relacji wynika, że aż do połowy 1945 r. decydujący głos należał do sowieckich służb specjalnych, a służby polskie pełniły wyłącznie funkcję pomocniczą.

PAP: Na jakich zasadach działał ten areszt? Czy polskie służby wywiadowcze związane z podziemiem niepodległościowym miały wiedzę i świadomość tego, co się dzieje na Strzeleckiej 8?

Dr Tomasz Łabuszewski: Ten areszt nie widnieje w żadnej dokumentacji polskiego resortu bezpieczeństwa. Nie miał on żadnego regulaminu, żadnej ewidencji zatrzymanych – to tak, jakby w ogóle nie istniał. Nie ma żadnych – choćby szacunkowych – danych na temat liczby ludzi, którzy przeszli przez ten obiekt. Możemy jedynie spekulować, że były ich tysiące. Jedynymi świadectwami, na jakich mogą się oprzeć historycy, są świadectwa tych więźniów, którym udało się z tego miejsca ujść z życiem, i takich świadectw jest nawet całkiem sporo.

Mamy też dokumentację strony niepodległościowej, zwłaszcza nurtu poakowskiego, który dysponował dosyć dużą wiedzą na temat lokalizacji placówek NKWD na terenie Warszawy i doskonale wiedział o tym, że Strzelecka 8 stała się centrum dowodzenia komunistycznych służb specjalnych. To rozeznanie dotyczyło zarówno placówek ulokowanych po praskiej stronie, jak i tych, które NKWD przejęło po zajęciu lewobrzeżnej części stolicy w styczniu 1945 r.

PAP: Kto trafiał do aresztu przy Strzeleckiej 8?

Dr Tomasz Łabuszewski: Przez ten areszt przeszli reprezentanci głównych pionów Polskiego Państwa Podziemnego. A zatem przybywali w nim więźniowie z pionu politycznego, np. ze Stronnictwa Narodowego prezes tego ugrupowania Aleksander Zwierzyński, również Tadeusz Maciński – prezes Okręgu warszawskiego SN; także przedstawiciele pionu cywilnego – tzn. Delegatury Rządu. Osadzony był tu Stefan Zbrożyna – zastępca delegata rządu na miasto stołeczne Warszawa – równocześnie wieloletni działacz PPS. Nie było dziełem przypadku to, że właśnie do tego miejsca zostało przywiezionych dwóch najważniejszych ludzi aresztowanych w wyniku prowokacji pruszkowskiej – Jan Stanisław Jankowski, delegat rządu na kraj i wicepremier rządu polskiego na Uchodźstwie, oraz Kazimierz Pużak – przewodniczący Rady Jedności Narodowej. Spędzili tutaj co prawda jedną noc, ale ten ruch pokazuje, że ranga tego miejsca była absolutnie kluczowa. Mieli tutaj spotkanie z gen. Iwanem Sierowem i stąd zawieziono ich na lotnisko, z którego przetransportowano ich do Moskwy.

Ofiarami tego aresztu byli też przedstawiciele Armii Krajowej. Wiemy, że na pewno przebywali tutaj ppłk Zygmunt Marszewski ps. Kazimierz, ostatni komendant Obszaru Warszawskiego AK, oraz ppłk Lucjan Szymański ps. Janczar, komendant Podokręgu Wschodniego Obszaru Warszawskiego AK. Przebywali w nim również mjr Józef Cieszko ps. Lubart, szef wywiadu Podokręgu Wschodniego AK, a także ppłk Janusz Prawdzic-Szlaski, komendant Okręgu Nowogródzkiego AK. W areszcie przy Strzeleckiej 8 przebywał także gospodarz tego terenu, czyli komendant Obwodu Praga – ppłk Antoni Żurowski ps. Andrzej. Mówiąc wprost, w tym areszcie znalazła się elita niepodległościowa Warszawy oraz okolic.

Osoby, które były tu kierowane, nigdy nie przebywały tutaj dłużej niż kilka tygodni – umieszczono tutaj tych, wobec których prowadzono śledztwa, i to na Strzeleckiej 8 decydowano o tym, jaki będzie ich dalszy los. Część z nich wysyłana była do obozu NKWD nr 10 w Rembertowie, skąd z kolei byli transportowani do łagrów sowieckich albo kierowani do więzienia przy ul. 11 Listopada, gdzie zapadały już konkretne wyroki i skąd wysyłano ich do więzień ulokowanych na terenie Polski, m.in. do Rawicza czy Wronek.

PAP: Czy znamy nazwiska osób przesłuchujących w tym areszcie?

Dr Tomasz Łabuszewski: Jeśli chodzi o oprawców, to mówimy tutaj o pierwszej kadrze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie. Wymienię tutaj chociażby naczelnika Wydziału Śledczego Jerzego Łobanowskiego. To tutaj swoją karierę zaczynał późniejszy kat z Mokotowa – Piotr Śmietański. Również tutaj pracował Bronisław Szczerbakowski. To ludzie, którzy później zrobili karierę w resorcie bezpieczeństwa, zajmowali z reguły eksponowane stanowiska nie tylko w Warszawie, ale także w różnych częściach Polski.

PAP: Jak był zorganizowany ten areszt?

Dr Tomasz Łabuszewski: Składał się z 18 cel i trzech karcerów – dwóch suchych oraz jednego mokrego. Były to normalne piwnice domu mieszkalnego, które zostały zamienione w cele więzienne. Taki wybór wynikał nie tylko ze skali represji, jakie rozpętał komunistyczny resort bezpieczeństwa, lecz był także celowym zabiegiem. Piwnice w żadnym razie nie były przystosowane do przetrzymywania osób. Były pozbawione jakichkolwiek udogodnień sanitarnych, elementarnych sprzętów, dostępu do światła, świeżego powietrza. Ludzi wrzucano do miejsc przypominających nory, w których już po kilku dniach tracili poczucie czasu. Na dodatek noc w noc słyszeli dobiegające z wyższych kondygnacji wycia katowanych więźniów. To wszystko stwarzało taką siłę nacisku psychicznego, że załamywali się nawet najtwardsi konspiratorzy, i o to chodziło. Jeżeli dodamy do tego ogromną ciasnotę, robactwo, agentów celnych, powszechną brutalność strażników, okrucieństwo przesłuchujących, poczucie niepewności jutra i zwyczajny strach – to otrzymujemy prawdziwe piekło na ziemi.

Najgorsze były jednak karcery. Dwa suche ulokowane w schowkach pod schodami, z bardzo niskimi stropami, gdzie ludzie nie mogli się nawet wyprostować, bez jakiegokolwiek okna. Umieszczano w nich ludzi bardzo ciężko pobitych i trzymano ich po wiele dni bez żadnego dostępu do światła, a często też bez możliwości załatwienia potrzeb fizjologicznych w innym miejscu. To są miejsca wiejące grozą. Zresztą świadczą o tym rozliczne inskrypcje, które widnieją w tych pomieszczeniach. Z kolei karcer mokry był miejscem, w którym wykorzystywano inne, banalne wręcz, instrumenty nacisku psychicznego i fizycznego. Był to również schowek, ale tym razem z oknem, z obniżoną podłogą, do której nalewano wodę. Więźnia przed umieszczeniem w tym karcerze oblewano zimną wodą. W sezonie jesienno-zimowym, przy kilkunastostopniowym mrozie i przy wybitym oknie, pozostawienie w takich warunkach na jedną noc człowieka ubranego tylko w jakąś bluzę czy koszulę dawało realną szansę złamania go w ciągu kilku godzin.

Nie mamy żadnych potwierdzonych świadectw, jakoby w tym budynku wykonywano kary śmierci. Mamy natomiast wiele relacji świadczących o tym, że ludzie poddawani tu przesłuchaniom po prostu umierali w wyniku katowania przez śledczych – sowieckich i polskich.

PAP: Możemy się tego tylko domyślać, ale głosy katowania i krzyku ofiar mogły być słyszane na ulicy. Czy okoliczni mieszkańcy zdawali sobie sprawę z tego, że w tej kamienicy znajduje się katownia bezpieki?

Dr Tomasz Łabuszewski: W momencie największego nasilenia działań represyjnych w tym budynku – mówimy tutaj o wiośnie 1945 r. – starano się ograniczyć dostęp okolicznej ludności do tego miejsca, dlatego ul. Strzelecka na wysokości tego budynku przegrodzona była zasiekami z drutu kolczastego, a przed budynkiem stali wartownicy. Na ścianach zainstalowano także reflektory, by w nocy dokładnie oświetlały teren. Funkcjonariusze prowadzący śledztwa niejednokrotnie nastawiali również na pełny regulator radia, które następnie stawiali na parapetach, aby zagłuszyć krzyki katowanych ludzi. Okoliczna ludność jednak doskonale wiedziała, przecież nie sposób było mieszkać dwa budynki dalej i nie słyszeć tego, że tutaj morduje się Polaków.

Sowieci zajęli przy ul. Strzeleckiej także wiele innych budynków, tworząc z tego rejonu Pragi swoistą enklawę. Wiemy, że poza budynkiem nr 8 w podobnych celach wykorzystywali kamienicę nr 10a, zajęli też gmach pod numerem 46. Przy ul. Strzeleckiej swoją siedzibę miał nie tylko wspominany już wcześniej gen. Sierow, ale również dowódca Warszawskiej Grupy Operacyjnej NKWD płk Paweł Michajłow. Na nieodległej ul. Szwedzkiej stacjonował zaś odwód operacyjny NKWD znajdujący się w dyspozycji sowietnika – czyli doradcy sowieckiego przy Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie w sile jednej kompanii żołnierzy. Mówimy zatem o pewnym terenie szczególnie naznaczonym obecnością sowieckich służb specjalnych.

PAP: Co stało się z tym budynkiem, kiedy przestał pełnić funkcję aresztu bezpieki?

Dr Tomasz Łabuszewski: Kiedy przestał pełnić funkcje represyjne, a stało się to w 1948 r., wrócił do swojej pierwotnej funkcji – tj. zwykłego domu mieszkalnego. Resort bezpieczeństwa zadbał wówczas o to, by legalnego właściciela – Zygmunta Jórskiego – pozbawić prawa własności do tej kamienicy. Od tego momentu był to gmach mieszkalny dla funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, aż do końca lat osiemdziesiątych. Wtedy to swoje pretensje do niego zgłosili potomkowie Jórskiego. Odzyskali go, jednak z częścią lokatorów, która była rodzinnie związana z dawną bezpieką.

Paradoks tego miejsca polega na tym, że przez brak wrażliwości tych ludzi, bądź też z powodu postrzegania przez nich śladów pozostawionych w tych murach jako dowodu chlubnej działalności członków ich rodzin w okresie utrwalania władzy ludowej, te piwnice przetrwały do dziś w takim stanie, w jakim znajdowały się pod koniec lat czterdziestych. Owi lokatorzy nie myśleli w ogóle o zacieraniu śladów, ponieważ uważali, że ich ojcowie czy mężowie działali w słusznej sprawie. Z takim ich zachowaniem spotkaliśmy się podczas pierwszych dwóch wejść do tego budynku w 2004 oraz 2006 r., kiedy pierwszych lustracji musieliśmy dokonywać pod ochroną policji z uwagi na ich agresywne zachowania.

PAP: Ile jest jeszcze miejsc takich jak ta dawna katownia?

Dr Tomasz Łabuszewski: Instytut Pamięci Narodowej w latach 2006–2012 prowadził ogólnopolski dokumentacyjny projekt badawczy „Śladami zbrodni”, w którego wyniku udokumentowano 550 podobnych obiektów w całej Polsce. Jednak od tego czasu w żadnym z nich, poza Strzelecką 8, nie została zorganizowana izba pamięci. Co więcej, wiele z tych obiektów zostało zniszczonych przy braku jakiegokolwiek zainteresowania ze strony samorządu, miejscowych towarzystw naukowych, a także organizacji kombatanckich czy społecznych.

Więcej do przeczytania – w serwisie historycznym Dzieje.pl

Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)

Udostępnij:

Karol Kwiatkowski

Wiceprezes Zarządu Fundacji "Będziem Polakami" - wydawcy Naszej Polski. Dziennikarz, działacz społeczny i polityczny.

Leave a Reply

Koszyk