Wszystkie wcześniejsze badania i przebiegi epidemii wskazują, że druga fala jest dużo łagodniejsza, bo wirus mutuje w kierunku złagodzenia swoich objawów – powiedział we wtorek prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Andrzej Matyja. Nie wiadomo jednak, czy tak będzie w przypadku koronawirusa – dodał.
Zwrócił jednocześnie uwagę, że często mylona jest choroba od zakażenia. „Test wykazuje ludzi zakażonych. Tylko i wyłącznie. Natomiast dopiero, gdy wystąpią objawy w postaci duszności, kaszlu, czy wysokiej gorączki, możemy mówić o objawach chorobowych. Bardzo często wielu ekspertów to myli i wprowadza w błąd. My musimy mówić o liczbie zakażonych, a nie liczbie chorych” – tłumaczył prezes NIL.
Jego zdaniem „szerokie testowanie społeczeństwa to jedyna droga, byśmy zidentyfikowali, a później izolowali potencjalnych nosicieli wirusa”. „Najgroźniejszymi nosicielami są osoby, u których przebieg jest bezobjawowy” – podkreślił.
Prof. Matyja stwierdził, że przebieg epidemii koronawirusa jest bardzo nietypowy. Jak dodał, powinniśmy być przygotowani do drugiej fali zachorowań, która może nastąpić na jesieni. „Wszystkie wcześniejsze badania i przebiegi epidemii wskazują, że druga fala jest dużo łagodniejsza, bo wirus mutuje w kierunku złagodzenia swoich objawów. Czy tak będzie? Na tę chwilę nikt poważny w oparciu o badania naukowe nie jest w stanie tego powiedzieć” – powiedział.
Uczestniczący w rozmowie wirusolog prof. Włodzimierz Gut ocenił z kolei, że pierwszym celem walki z koronawirusem jest to, by „nie zrujnować służby zdrowia”, bo – jak tłumaczył – „żadna służba zdrowia na świecie nie wytrzyma gwałtownego napływu chorych”. „Zwłaszcza, że drugą falę stanowią z reguły lekarze i personel medyczny zajmujący się chorymi. I to powoduje, że w pewnym momencie to się wszystko załamuje” – powiedział profesor.
Wskazał, że w niektórych włoskich miastach liczba zgonów wzrosła w stosunku do zeszłego roku o jedną trzecią. Przy czym – jak zaznaczył – nie Covid-19 o tym zadecydował, a „zamknięcie dostępu do służby zdrowia z powodu chorób wśród lekarzy i pielęgniarek”.
Prof. Gut podkreślił, że pierwszym etapem działań jest doprowadzenie do sytuacji, w której „mamy wystarczającą liczbę miejsc dla chorych z COVID, ale równocześnie nie ma pełnej rujnacji reszty szpitali”. „Z drugiej strony chodzi o wypłaszczenie liczby chorych, żeby potem schodzić z jak najniższego poziomu” – dodał.
Profesor ocenił, że spadek zachorowań w Polsce powinien był zacząć się w granicach 15 kwietnia. „Potem doszło do rozluźnienia, ale nie chodzi o rozluźnienie gospodarcze tylko wśród ludzi” – powiedział.
Jak tłumaczył, po zakażeniu przez pierwsze trzy dni człowiek nie zakaża. „Później zaczyna zakażać, ale jeszcze nie ma objawów. Potem występują u niego objawy. Pierwsze są łagodne i mogą być bardzo łatwo pominięte” – powiedział.
Jak dodał, 92 proc. zdolności potwierdzania obecności wirusa otrzymujemy przy bronchoskopii, czyli pobraniu materiału z płuc. „Przy gardle jest niestety znacząca redukcja, czyli musimy badać po raz drugi. Wymaz z gardła nie zawsze jest wiarygodny” – zaznaczył. Jak wyjaśniał, wynik dodatni otrzymujemy dwa dni po wystąpieniu objawów, np. kaszlu.
Prof. Gut stwierdził, że „zarówno odsetek osób ciężko chorujących jak i umieralność są bardziej zależne od stanu służby zdrowia w danym miejscu, niż od samego wirusa”. „Tam, gdzie dokonał spustoszenia w służbie zdrowia, jest gorsza sytuacja, jeśli chodzi o ilość zgonów” – wskazał wirusolog.(PAP)