Jednym z powodów koszmarnie czasem długich kolejek do lekarza jest to, że Polacy umawiają się na wizytę, ale nie przychodzą. Narodowy Fundusz Zdrowia szacuje, że skala problemu rocznie może sięgać nawet 17 milionów wizyt.
Według informacji NFZ tylko od 1 lipca do 31 grudnia ubiegłego roku na zabiegi i po porady kardiologiczne nie przyszło bez uprzedzenia 145 tysięcy pacjentów, a w poradniach ortopedycznych było to 219 tysięcy osób. Magazyn Rynek Zdrowia cytuje rzecznika Szpitala Bródnowskiego, który twierdzi, że czasem nie zgłasza się nawet połowa umówionych osób.
Pacjenci twierdzą, że nie odwołują i nie korzystają z umówionych terminów, bo po prostu zapominają.
– Jeśli najbliższy termin wizyty do lekarza specjalisty mam za kilka miesięcy, to zdarza się, że problem dawno już rozwiążę wizytą prywatną. Poza tym trudno jest przewidzieć, czy za pół roku, w czwartek o godzinie 12 będę miał czas na wizytę u lekarza – czytamy w komentarzach.
Niektórzy zwracają też uwagę na to, że dodzwonienie się do wielu placówek graniczy z cudem.
– Problemów jest kilka: pacjent zapisany na długi termin jest zmuszony skorzystać z leczenia prywatnego, nie pamięta o odwołaniu lub jest sfrustrowany faktem i celowo bez konsekwencji tego nie robi, taka prywatna wendetta dla systemu albo nawet już zmarł (sic!). Jak już nawet dożyje, pamięta, chce i próbuje odwołać to zderza się z brakiem możliwości dodzwonienia do rejestracji… i w końcu rezygnuje – twierdzi jeden z pacjentów.