W poniedziałek 4 maja media w Polsce obiegła wiadomość o wielkim sukcesie Komisji Europejskiej. Z jej inicjatywy odbyła się tzw. konferencja darczyńców. Politycy najwyższego lub wysokiego szczebla z wielu państw – europejskich i nie tylko – zadeklarowali wsparcie finansowe prac mających na celu opracowanie leków oraz szczepionki na COVID-19. „Zebrano” w ten sposób w sumie około 7,5 miliarda euro. Posłużyłem się cudzysłowem, ponieważ deklaracje nie przybrały jeszcze formy wiążącego dokumentu, a tym bardziej żadne pieniądze nie zostały jeszcze przekazane. Na razie koronazrzutka ma więc wymiar symboliczny.
Nadwyrężony ostatnimi czasy wizerunek idei integracji europejskiej potrzebował takiego liftingu jak nigdy. Tryb wprowadzania ograniczeń w przepływie osób oraz maseczek i innych środków ochrony osobistej pomiędzy Państwami Członkowskimi (bez oglądania się na stanowisko organów unijnych) dobitnie pokazał, ile warte są zapewnienia przedstawicieli poszczególnych państw o europejskiej solidarności i woli podporządkowania się prawu unijnemu. Obrazu dopełnił brak konkretnych działań ze strony organów Unii Europejskiej, które realnie wpłynęłyby na poprawę sytuacji zdrowotnej lub gospodarczej albo przynajmniej polepszenie nastrojów społecznych. Europejczycy widząc taki przebieg wypadków mogli zacząć zastanawiać się, do czego właściwie ta Unia jest wszystkim potrzebna. Presja na ratowanie euroentuzjazmu była więc ogromna.
I udało się wymyślić świetną zagrywkę. Oceniam ją właśnie jako ruch przede wszystkim propagandowy. W budżecie unijnym na rok 2020 zaplanowano bowiem wydatki na poziomie 153 mld (oraz 1,5 mld euro rezerwy na nieprzewidziane potrzeby). Kwota ta obejmuje 10,2 mld euro na administrację. Ponadto 21% budżetu ma zostać przeznaczone na cele klimatyczne. Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że Unia Europejska ma już pieniądze na opracowanie leków i szczepionki na COVID-19. Wystarczyłoby sięgnąć do rezerwy zapasowej, odchudzić nieco administrację i ograniczyć środki na ochronę klimatu. W końcu w całej Europie wstrzymaliśmy gospodarczy i komunikacyjny oddech. W konsekwencji emisje wszelkich zanieczyszczeń w tym roku będą ograniczone. Co ciekawe w informacjach opublikowanych w mediach nie odnalazłem wzmianki, aby Unia Europejska miała przekazać choć 1 euro na cel, na który zbiera pieniądze (proszę o poprawienie mnie w komentarzach, jeżeli czegoś nie doczytałem). Unia Europejska dopiero stając przed realnym problemem wystąpiła więc w roli, do jakiej została stworzona – podjęła się koordynacji działań poszczególnych państw narodowych. W sumie nawet dobrze, że Komisja Europejska wreszcie zajęła się swoją robotą. Tylko po co w takim razie uchwalono tak wielki budżet unijny?
Cała koronazrzutka odniesie skutek marketingowy także dlatego, że nie ma szans odnieść innego. Prace nad lekami i szczepionką na COVID-19 trwają na świecie już od miesięcy. W niektórych przypadkach są one nawet dość zaawansowane i wchodzą w fazę badań klinicznych. Przekazanie kwot zadeklarowanych przez „darczyńców” skrzykniętych przez Komisję Europejską na rzecz CEPI, GAVI i WHO zajmie natomiast trochę czasu. Niewykluczone, iż konieczne okaże się jeszcze opracowanie procedury wedle jakiej mają one zostać wydane. Zanim obiecane środki przełożą się na prace badawcze, na rynku może pojawić się już szczepionka amerykańska, brytyjska, chińska lub jeszcze inna. Wówczas rządzący poszczególnymi państwami-darczyńcami pod wpływem opinii publicznej – lepiej powiedzieć słupków poparcia – raczej kupią dostępny już medykament niż zaczekają na efekt prac sfinansowanych z inicjatywy Komisji Europejskiej. A nawet jeśli tego nie zrobią, to przecież składkowe leki i szczepionki nie będą darmowe. Ktoś musi ponosić koszty bieżącej produkcji oraz działalności organizacji wytwarzającej i wprowadzającej medykamenty na rynek. Tym samym darczyńcy jakkolwiek się zachowają, zapłacą podwójnie za ten sam produkt. Dobrze, że polski rząd nie zadeklarował w poniedziałek zapłaty przesadnie wielkiej sumy na ratowanie wizerunku Unii Europejskiej. Jednocześnie nikt nam nie zarzuci, że nie dokładamy się do wspólnego dobra.
Oczywiście ciekawy w tym kontekście jest udział w koronazrzutce państw pozaeuropejskich. Ich przywódcy zapewne mają swoje własne powody ku temu. Największych graczy jednak zabrakło. W konferencji udziału nie wziął żaden przedstawiciel USA, a Chiny reprezentował jedynie ambasador przy Unii Europejskiej. Zdaje się, że Amerykanie i Chińczycy również poznali się na pozornym charakterze inicjatywy Komisji Europejskiej.