Doradca premiera ds. COVID-19 w opublikowanym w środę w „Rzeczpospolitej” wywiadzie był pytany o zmiany w kierowanej przez siebie Radzie Medycznej, której w piątek trzynastu z siedemnastu członków poinformowało o rezygnacji z doradzania rządowi w sprawie epidemii.
„Koledzy byli zmęczeni atakami na nich, a pod koniec roku tym, że nikt z decydentów ich nie słucha. Podzielam ich frustracje. To poważni ludzie. Pracowaliśmy dzień i noc. Za darmo. Nasza praca to nie tylko udział w posiedzeniach Rady, ale też stała wymiana poglądów poprzez e-maile, spotkania w różnych gremiach międzynarodowych” – powiedział prof. Andrzej Horban.
„A przecież większość z nas to osoby mające codziennie dziesiątki pacjentów. Proszę pomyśleć – na szpitalnym oddziale, mimo naszych wysiłków, umierają ludzie, a po południu trzeba dyskutować z osobami, które podważają sens szczepień. Tych, którzy im uwierzyli, widziałeś rano na oddziale w stanie często krytycznym. Wszystkie stanowiska publikowaliśmy oficjalnie, w większości spotkań uczestniczył premier lub minister zdrowia. Wszyscy wypowiadaliśmy się w mediach. Nasz głos był słyszany, ale też okazało się, że był różnie zrozumiany” – ocenił.
Na pytanie, czy nie dało się tego trzęsienia w Radzie Medycznej przewidzieć, odpowiedział, że nie jest politykiem tylko lekarzem.
„Koledzy przekazali mi chęć złożenia rezygnacji, poprosiłem w ich imieniu o spotkanie z premierem i ministrem zdrowia, na którym przedstawiono swoje stanowiska i podjęto decyzje, uznając dotychczasową formułę działania Rady jako nieprzystającą do obecnej rzeczywistości” – zaznaczył.
„W gruncie rzeczy z punktu widzenia medycyny sytuacja jest w tej chwili absolutnie klarowna. Po dwóch latach pandemii mamy wystarczająco dużo wiadomości, aby z punktu widzenia medycyny proponować rozwiązania. Może my, lekarze – jak usłyszeliśmy w mediach – patrzymy na świat jednostronnie i nie ogarniamy wielu aspektów życia, ale… no właśnie jest jedno ale. (…) Spokój zaburza jednak fakt, że w pewnych grupach osób – głównie starszych – śmiertelność jest znacznie większa, a do zachorowań, zmuszających ludzi do szukania wyspecjalizowanej pomocy medycznej, dochodzi na określonym terenie w krótkim czasie, co grozi paraliżem opieki medycznej albo wręcz prowadzi do jej załamania. W sytuacji braku leków i szczepionek należy podjąć działania niefarmakologiczne, mające na celu zmniejszenie liczby chorych” – podkreślił.
„Nosić maski, trzymać dystans, a w skrajnych przypadkach stosować nawet lockdown. Jak to jest skuteczne, przekonaliśmy się na wiosnę 2020 r., kiedy w Polsce wszyscy przykładnie tych zasad przestrzegali. Ale każde rozwiązanie ma także złe strony: załamanie gospodarcze, inflacja, szkody społeczne. Ale przecież pojawił się lek chroniący albo przed śmiercią, albo przed ciężkim przebiegiem choroby” – podał.
Z kolei na pytanie, dlaczego część społeczeństwa zaczęła podważać nie tylko sens szczepienia się, ale neguje wręcz istnienie pandemii stwierdził, że nie zna na nie odpowiedzi.
„Faktycznie część społeczeństwa z przyczyn sobie tylko wiadomych postanowiła, że nie będzie się szczepić, godząc się na chorobę i ewentualną śmierć. Gdyby to był margines, to trudno, jeśli jednak ten margines w krajach oświeconych, jak u nas czy w Stanach Zjednoczonych Ameryki, osiąga 40 proc., to z powrotem stajemy przed faktem nawrotu zakażeń i znacznej liczby zgonów przedwczesnych, których moglibyśmy uniknąć” – dodał. (PAP)