W nocy z soboty na niedzielę zginęły trzy osoby – dwóch młodych ludzi zastrzelonych z kałasznikowa, trzeci żywcem spalony w samochodzie. Wszyscy powiązani byli z handlem narkotykami. Te zabójstwa nastąpiły w 4 dni po zastrzeleniu czternastolatka, który był czujką w pobliżu stoiska z narkotykami.
Komentatorzy zwracają uwagę na długie gangsterskie tradycje drugiego co do liczby ludności miasta we Francji, podkreślają „kryzys socjalny”, panujący od lat w biednych, zamieszkanych przez imigrantów dzielnicach miasta i twierdzą, że władze państwowe „oddały je w posiadanie mafiom dilerskim”.
Inni przypominają, że Nowy Jork, długo uważany za niemożliwe do oczyszczenia miasto przemocy, w mniej niż 10 lat poradził sobie z gangsterstwem i wzywają do podobnej polityki wobec Marsylii.
Według statystyk cytowanych przez „France Info TV” Marsylia jest pierwszym we Francji miastem pod względem przestępczości. I choć, jak utrzymuje policja, w ostatnich 10 latach spadła liczba zabójstw, to ich powtarzalność i jak twierdzi lewicowa rada miejska, rozdmuchiwana przez media spektakularność, powodują, że sprawa debatowana jest na różnych forach – od MSW do sensacyjnej prasy.
„Niegodnym czynem” – nazwał zabójstwo czternastolatka minister SW Gerald Darmanin, piętnując „terror, który instaluje się w osiedlach i dzielnicach, o których wiemy, że są łupem handlarzy narkotyków”. Minister odpowiedzialnością za ten stan rzeczy obciążył również osoby z „wyższych warstw społecznych”, które „utrzymują przy życiu ten handel”.
W wywiadzie telewizyjnym minister zapowiedział zwiększenie kontroli „także w lepszych dzielnicach” oraz rozmieszczenie w Marsylii 300 dodatkowych policjantów, w tym 100 do końca roku.
Obecny wzrost zabójstw to rozrachunki gangsterskie i walka o panowanie nad terytorium – tłumaczył w radiu „France-Info” Guilhem Ricavy z gazety „La Provence”. Jak mówił, ostatnio z więzienia wyszło kilku bossów mafijnych, którzy walczą o odzyskanie wpływów i co za tym idzie, ogromnych dochodów z handlu narkotykami.
Policjanci, występujący w niedzielę i w poniedziałek rano w programach radiowych i telewizyjnych, podkreślali „kryzys społeczny” w ubogich dzielnicach Marsylii, gdzie większość mieszkańców to przybysze z Afryki i ich potomkowie, gdzie ogromna liczba dzieci nie chodzi do szkoły, a bezrobocie przekracza 20 proc.
Rudy Manna, sekretarz departamentalny związku policyjnego Alliance Police nationale, powiedział w telewizji C-News, że młodzież z tych trudnych dzielnic „ma zupełnie inny stosunek do życia i śmierci niż my”. Mówią, że wolą żyć 25 lat, zarabiając 30 tys. euro miesięcznie, niż 70, mając 2 tysiące – opowiadał policjant i dodał: „ale inni żyją za to w ciągłym strachu”.
Yannick Ohanessian, wicemer (wiceburmistrz) Marsylii od spraw bezpieczeństwa skarżył się w niedzielę radiu „France Info”, że „radni, podobnie jak stowarzyszenia mieszkańców, od lat wykrzykują przerażenie spowodowane sytuacją”. Jego zdaniem „polityka małych kroków, od lat prowadzona przez kolejne rządy” musi być bezskuteczna, bo „co najwyżej, co jakiś czas pozwala wsadzić za kratki jakiegoś handlarza”.
Oprócz „burzy mózgów”, która pozwoli policji, władzom miejskim i stowarzyszeniom obywatelskim „wykarczować problem do korzeni”, radny wzywa do poważnego zwielokrotnienia sił policyjnych w mieście.
Prowadzący program zauważył, podobnie jak komentatorzy innych mediów, że „od 30 lat próbowano już wszystkiego, edukacji, prewencji, represji, wszystkiego bezskutecznie”.
Delegat generalny centro-prawicowej partii UDI (Unia Demokratów i Niezależnych) Eric Schahl odpowiedział na to, że Nowy Jork w niecałe 10 lat poradził sobie z „trądem gangsterstwa, uważanym za nieuleczalny”. A to dzięki „prawdziwej polityce miejskiej, prawdziwej obecności policji i prawdziwej polityce karnej”. Jego zdaniem Marsylia musi się wzorować na tej metodzie. (PAP)