Prof. Raciborska o wzroście liczby ciężkich nowotworów u dzieci: Takie przypadki znałam tylko z książek

Karol Kwiatkowski20 lipca, 20216 min

– Widzieliśmy takie przypadki, które znałam tylko z książek. Tak trudne sytuacje z rozsianiem choroby miały dzieci 30 lat temu. Proszę sobie wyobrazić, że były dzieci, gdzie tylko dwie kości nie zostały zajęte przez nowotwór. Dwie kości w całym organizmie – mówi w rozmowie z Gazeta.pl prof. Anna Raciborska, kierownik Kliniki Onkologii i Chirurgii Onkologicznej Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie.

Pandemia koronawirusa zmieniła ten obraz onkologio dziecięcej w Polsce, która przez lata utrzymywała się na światowym poziomie. Teleporady i niedokładna diagnostyka doprowadziła do wzrostu drastycznie ciężkich nowotworów. Opowiada o tym dla portalu Gazeta.pl prof. nadzw. Anna Raciborska – kierownik Kliniki Onkologii i Chirurgii Onkologicznej Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie.

Prof. Raciborska wspomina początki pandemii: „Nie znaliśmy skutków przeprowadzania chemioterapii u zakażonych COVID-em. Walczyliśmy, by tego leczenia nie zatrzymać, bo w naszej dziedzinie kluczowy jest czas. (…) Protokoły medyczne, które stosujemy do leczenia dzieci z nowotworami jasno informowały o zakazie kontynuowania chemioterapii w czasie aktywnego zakażenia jakimkolwiek wirusem. Podawanie leczenia onkologicznego jest już zabronione w przypadku zwykłej infekcji. Tutaj przeciwnikiem był wirus kompletnie nam nieznany.”

Raciborska opowiada jak sytuacja wygląda obecnie na oddziale: „Na ten moment na oddziale mamy mniej więcej taką samą liczbę pacjentów jak w poprzednich latach. Jest to około 120-130 nowych rozpoznań rocznie. Widzimy jednak znacznie więcej dzieci w bardzo zaawansowanych stadiach choroby. Ten widok poraża” i wyjaśnia przyczyny tej sytuacji: „Kiedy panował całkowity lockdown dzieci nie były w Polsce sprawnie diagnozowane. Złożyło się na to wiele czynników: trudności w dostaniu się na wizytę, w kontakcie z służbą zdrowia, teleporady, strach rodziców przed kontaktem z ewentualnym wirusem w przychodni. Gdy dziecko miało już jakieś konkretne objawy (zazwyczaj niekojarzone z pierwszymi objawami nowotworu) nasza służba zdrowia mogła zaoferować nierzadko jedynie teleporadę. Umówmy się, że nie można porównać wizyty w gabinecie do rozmowy telefonicznej. Poza tym w pandemii dostęp do medycyny niekonwencjonalnej był łatwiejszy niż do konwencjonalnej. Niektórzy rodzice wybierali medycynę alternatywną rezygnując z leczenia szpitalnego. Później takie dzieci traciliśmy”.

Widzieliśmy takie przypadki u dzieci, których myślałam, że już nigdy nie będę oglądać. Znałam je tylko z książek. Ponad 25 lat temu, gdy zaczynałam pracę zawodzie widzieliśmy czasem zaawansowane zmiany, ale nie takie jak teraz. Tak trudne sytuacje związane z rozsiewem choroby miały dzieci 30 lat temu, gdy leczenie nie było tak zaawansowane. Niestety, to wszystko sprawiła ta nieszczęsna pandemia

– mówi lekarka.

Według Raciborskiej statystycznie przed COVID-em dzieci, które przychodziły z rozsiewem choroby stanowiły około 30-40 proc. wszystkich pacjentów. Teraz po COVID-zie to nawet 60 proc. Inaczej leczy się pacjenta, który ma jedną zmianę, a inaczej takiego, który ma je praktycznie w całym organizmie.

Źródło: Gazeta.pl

 

 

Udostępnij:

Karol Kwiatkowski

Wiceprezes Zarządu Fundacji "Będziem Polakami" - wydawcy Naszej Polski. Dziennikarz, działacz społeczny i polityczny.

Leave a Reply

Koszyk