Państwo z dykty – tak nazywali Polskę politycy różnych opcji. Patrząc na to co się dzieje od kilku tygodni, nie było w tym krzty przesady. Na naszych oczach rozlatują się elementarne struktury państwa. Co będzie dalej? Rząd zatrzyma ten proces, czy nie będzie w stanie skutecznie przeciwstawić się dekompozycji?
Jest ostatni dzień marca. Przestały działać szkoły i uczelnie. Gospodarka jedynie siłą rozpędu jeszcze się toczy, ale jutro mnóstwo osób dostanie wypowiedzenie, wiele jednoosobowych firm zawiesi lub zlikwiduje działalność. Nie zobaczymy jeszcze wzrostu bezrobocia, bo powiatowe urzędy pracy są zamknięte. Można się zarejestrować przez internet, ale trzeba mieć profil zaufany, a nie ma jak go zrobić, skoro urzędy są zamknięte. Można za pośrednictwem banku, jeśli ktoś ma konto w konkretnych bankach. Jak mowa o nich: praktycznie przestały udzielać kredytów hipotecznych, co sprawiło, że rynek nieruchomości z dnia na dzień zamarł. Przedsiębiorcy zapowiadają, że przeprowadzą akcję wyciągania gotówki z kont, co może sprawić, że sparaliżują cały sektor bankowy.
Nie działają salony kosmetyczne, siłownie, sale zabaw. Nie działają, czyli nie zarabiają. Średnio mikro i mały przedsiębiorca jest przygotowany na kryzys, który trwa niecały miesiąc. Potem upada. Miesiąc właśnie mija.
Upadłe firmy nie płacą podatków, bezrobotni nie zasilają budżetu, tylko z niego czerpią. Kupując mniej, płacimy mniej vatu. Rząd nie ma z czego „dołożyć”, może „dodrukować”, ale to działa tylko przez chwilę, bo inflacja natychmiast rośnie. Jeszcze miesiąc, kwartał „budżetówka” dostanie wynagrodzenia, a emeryci dostaną emerytury. A potem? Miesięcznie do ZUS wpływa 26-27 miliardów złotych. Jeśli jedna czwarta zamknie swoje firmy? A jeśli połowa?
Szpitale są naszpikowane drogim sprzętem, ale brakuje podstawowych rzeczy, takich jak fartuchy, maski, rękawiczki. Ludzie kupują wodę i zawożą ją do szpitali. Jeśli to nie jest świadectwem upadku państwa z dykty, to niby co miałoby nim być?
Sądy praktycznie nie działają. Sprawy spadają bezterminowo z wokand, a egzekucja już prawomocnych orzeczeń jest w praktyce niemożliwa. Komornicy zabarykadowali się w swoich kancelariach, a policja patrolująca z wojskiem ulice wciąż grozi mandatami, których nie da się dzisiaj wyegzekwować.
Państwo jest w stanie upadku. Jeszcze szczerzy zęby, ale próchnicę widać już z daleka. Można to zatrzymać. Być może w dużym stopniu da się to cofnąć. Ale niby komu na tym zależy? Nasza klasa polityczna widzi najdalej do 10 maja, a Polska ma dzisiaj dużo większy problem, niż wybory prezydenckie. Potrzeba mężów stanu, którzy przestaną ściemniać, powiedzą jasno jaka jest sytuacja, jakie są możliwe scenariusze i jaki jest plan ratowania państwa. Tyle tylko, że politycy oderwali się od rzeczywistości, nie mają kontaktu z ulicą. A ulica lada dzień przemówi.
I to nie jest dobra informacja dla nikogo.
[reklama]