Opozycja musi się jednoczyć, współpracować, a nie mnożyć partie – mówi w rozmowie z PAP przewodniczący Platformy Obywatelskiej Borys Budka. Nikt mnie nie namówi na jakieś uszczypliwości w stosunku do Szymona Hołowni – deklaruje.
Jesteśmy po wstępnych deklaracjach ugrupowań, które chciałyby dołączyć do Koalicji Obywatelskiej – podkreśla szef PO. Przyznaje, że największym jego błędem w pierwszym roku kierowania Platformą była sprawa podwyżek dla parlamentarzystów.
PAP: Miał pan okazję rozmawiać z Joanną Muchą już po jej odejściu z Platformy?
Borys Budka: Chwilę tylko. Wymieniliśmy uprzejmości na korytarzu sejmowym, ale myślę, że po jakimś czasie taka rozmowa będzie potrzebna.
PAP: Żałuje pan, że odeszła?
B.B.: Każde takie odejście jest bolesne, ale każdy wybiera swoją drogę. Najważniejsze jest, by pamiętać o tym, że jeśli łączą nas wspólne wartości, to też połączy nas przyszłość. Mam nadzieję, że Joanna Mucha będzie dobrym ambasadorem wspólnych działań w przyszłości.
PAP: Nie obawia się pan, że w jej ślady pójdą kolejni politycy Platformy?
B.B.: Mam dobrą pamięć. Pamiętam dokładnie rok 2016 i odejścia, które wówczas nastąpiły. Niektóre były niestety wymuszone, niektóre z własnej inicjatywy do innych – wtedy się wydawało – atrakcyjniejszych ugrupowań. Pamiętam też późniejsze powroty. Tak to już jest w polityce, że gdy pojawia się coś nowego, a do wyborów jest sporo czasu, to niektórzy mogą szukać sobie innego miejsca.
Staram się zawsze przekonywać, że obecne mamy czas, by budować wspólnotę, a nie na podziały, bo dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że żeby wygrać przyszłe wybory parlamentarne, opozycja musi się jednoczyć, współpracować, a nie mnożyć partie.
PAP: Ma pan na myśli również Koalicję Obywatelską, nie tylko samą Platformę?
B.B.: Formuła Koalicji Obywatelskiej powinna być rozbudowywana. Tworząc Koalicję Obywatelską, podeszliśmy do tego projektu w sposób bardzo partnerski. Pamiętam, że musieliśmy wtedy przekonywać ludzi Platformy, że jeżeli budujemy większy projekt, to ten większy, silniejszy partner musi ustąpić. Zresztą podobnie było przy powstawaniu Koalicji Europejskiej. Jest też tak, że na największej partii opozycyjnej ciąży również największa odpowiedzialność za wygranie wyborów. Dzisiaj oczywistym jest, że tę formułę należy poszerzać, dlatego czuję się wręcz zobowiązany do tego, żeby budować opozycję jak najszerzej.
PAP: Z kim?
B.B.: Jesteśmy już po wstępnych deklaracjach dwóch mniejszych formacji. Nie mogę zdradzić tu szczegółów, ale zadeklarowały one – jedna partia bardzo wolnorynkowa, niewielkie ugrupowanie, druga bardziej propracownicza – chęć współpracy. Takie rozmowy trwają.
PAP: Na razie jednak te mniejsze partie, które współtworzą Koalicję Obywatelską narzekają, że nie mogą realizować swoich pomysłów programowych, bo Platforma je blokuje.
B.B.: Koalicja musi się „dotrzeć”. Dbamy o to, by każde ugrupowanie tworzące KO było reprezentowane w mediach, na sali sejmowej, w debatach. Chyba nikt nie może tu narzekać. Honoruję wszystkie zobowiązania poprzedniego przewodniczącego, bo uważam, że właśnie tak powinno być. Jeśli duża partia tworzy koalicję z mniejszymi, każdy musi być traktowany podmiotowo. W kolegium klubu przedstawiciel każdej partii jest wiceprzewodniczącym. Natomiast koalicja na tym polega, że najbardziej radykalne pomysły czasem nie znajdują poparcia większości. To jest zawsze szukanie jakiegoś kompromisu.
Gdy tworzyliśmy program Koalicji Obywatelskiej, niektóre postulaty naszych koalicjantów czy nasze nie znalazły w nim miejsca właśnie dlatego, żeby zbudować silne wspólne nam wszystkim fundamenty. Ale jeśli na przykład przed głosowaniami koalicjanci mówią, że z przyczyn programowych czy ideowych jakieś głosowanie jest dla nich niedopuszczalne, wówczas nie ma dyscypliny. Szanujemy się wzajemnie. Niestety, od roku pracujemy w parlamencie w warunkach pandemii, część posłów pracuje zdalnie, nie można się spotkać, porozmawiać. To też sprawia, że emocje nie są rozładowywane tylko kumulowane. To „docieranie” się partnerów jest więc utrudnione. Moją rolą jest oczywiście prowadzenie dialogu. Teraz będziemy robić stacjonarne spotkania z posłami poszczególnych regionów.
PAP: Nie obawia się pan, że Szymon Hołownia będzie w dalszym ciągu próbował podbierać panu parlamentarzystów lub inne znane twarze? Pojawiła się informacja, że z jego ruchem może się związać były minister administracji i cyfryzacji Michał Boni.
B.B.: Cieszę się, że Szymon Hołownia, który polityką zajmuje się niecały rok, docenia ludzi z doświadczeniem, również ludzi z rządu Donalda Tuska, bo to środowisko jest również mnie bardzo bliskie. To sprawia, że z optymizmem można patrzeć na to, co będzie w przyszłości. Jacek Cichocki – minister z rządzie PO-PSL, Joanna Mucha – minister w rządzie PO-PSL, Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz – wiceminister w rządzie PO-PSL, Michał Boni – minister w rządzie PO-PSL. Chociaż ten ostatni akurat ostatnio dementował informacje o związkach z ruchem Szymona Hołowni. Jednak, jak widać, jest to samo środowisko polityczne. Zawsze będę proponował współpracę zamiast bezsensownej wojny. Skoro łączą nas te same wartości, skoro Szymon Hołownia widzi potrzebę opierania na doświadczonych politykach z rządów Donalda Tuska czy Ewy Kopacz, to lepiej jednak rozmawiać już teraz. Zapewne prędzej czy później tak się stanie.
Polityka to nie jest casting czy konkurs talentów, to ciężka codzienna praca, ale również umiejętność budowania szerszych projektów, skuteczność i przede wszystkim, czego powinna uczyć historia – stawianie gry zespołowej nad ambicje poszczególnych liderów. Są tu różne taktyki – szkolisz zawodników przez długi czas, żeby wygrać igrzyska olimpijskie albo kupujesz zawodników innego kraju, dając im obywatelstwo. Są takie bogate kraje, które chcąc bardzo szybko mieć jakieś sukcesy, sięgają właśnie po tę drugą metodę: dają komuś obywatelstwo, żeby wystąpił w ich barwach.
PAP: I Szymon Hołownia to właśnie taki kraj?
B.B.: Podaję tylko przykłady. Nikt mnie nie namówi na jakieś uszczypliwości w stosunku do Szymona Hołowni.
PAP: Wczoraj, komentując odejście Joanny Muchy, użył pan takiego porównania do „dobrego związku”, gdzie „czasami ktoś pojawia się bardziej atrakcyjny, kuszący, oferujący fajerwerki, ale trzeba się zastanowić, czy nie lepiej ciężko pracować z przyjaciółmi, którzy są sprawdzeni niż wchodzić w nieznane”. Projekt Szymona to takie co prawda „fajerwerki”, ale zupełnie nieznane?
B.B.: Powtarzam: nikt nie namówi mnie do rozmowy o tym, czym jest projekt Szymona Hołowni. Mówię jedynie o tym, że historia zna takie przypadki. Pamiętam, co działo się cztery lata temu w parlamencie. Pamiętam ugrupowania, które w sondażach były już na poziomie 30 procent, pamiętam „liderów opozycji” w sondażach, pamiętam niestety także te odejścia od nas. Ale pamiętam też powroty i na końcu zbudowanie wspólnego, dobrego projektu.
Najważniejsze jest, by opozycja się nie kłóciła, nawet w takich trudnych sytuacjach. Szukajmy tego, co nas łączy, a akurat z ugrupowaniem Szymona Hołowni mamy bardzo dużo wspólnego. Jeżeli mówimy o polityce zagranicznej, a za nią odpowiada wiceminister w rządzie Donalda Tuska [Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz – przyp. PAP], to jestem spokojny, że tu będzie wspólny mianownik. Jeżeli mowa o przebudowie państwa, o skutecznym państwie, co my postulujemy, to jestem spokojny, bo w ugrupowaniu Szymona jest Jacek Cichocki [były szef MSW – przyp. PAP]. Jeżeli będziemy mówić o kwestiach związanych z reformą służby zdrowia czy prawach kobiet, to z pewnością wiedza i doświadczenie Joanny Muchy się bardzo przyda.
PAP: Jeśli już wspomina pan Donalda Tuska, to czy on właśnie mógłby zostać patronem zjednoczenia opozycji, w tym Platformy i Polski 2050 Szymona Hołowni?
B.B.: Z optymizmem czytam słowa Donalda Tuska, który zachęca do tego, by opozycja ze sobą współpracowała. To jest wytrawny polityk. Miałem okazję przed świętami długo z nim rozmawiać i przyznam, że on także widzi te zagrożenia. Dzisiaj Zjednoczona Prawica, a tak naprawdę PiS, jest w sondażach na poziomie ponad 30 procent poparcia. System wyborczy jest tak skonstruowany, że aby wygrać, trzeba mieć mocniejszy blok. Widać to było w wyborach europejskich – nawet jeżeli jedno małe ugrupowanie z obozu demokratycznego pozostaje poza blokiem, bo ważniejsze jest, żeby lider się pokazał, to jest to gotowa recepta na przegraną. Tych blisko 7 proc. zabrakło Koalicji Europejskiej, żeby wygrać Z PiS-em. Na szczęście lewica szybko wyciągnęła z tego wnioski i dziś ma silną reprezentację w parlamencie.
PAP: Uważa pan, że cała opozycja powinna startować z jednej listy? Są też opinie, że taka formuła może osłabiać wynik wyborczy opozycji, ponieważ wielu ludzi zwraca jednak uwagę na program i np. część wyborców PSL nie wyobraża sobie głosowania na blok z udziałem Lewicy i odwrotnie.
B.B.: To wszystko jest do przebadania. W polityce liczy się skuteczność. Absolutnie musi być wspólny mianownik, dlatego już teraz pracujemy z naszymi partnerami i z Lewicy, i z PSL, czy to w Senacie, czy w Sejmie przy wielu projektach. Oczywiście zdarza nam się różnić, tak jak ostatnio przy wyborze Rzecznika Praw Obywatelskich. My wraz z Lewicą i ruchem Szymona Hołowni popieraliśmy obywatelską kandydatkę panią mecenas Zuzannę Rudzińską-Bluszcz, a PSL szukał innej drogi z Konfederacją. Ale czy z tego powodu ktoś może zarzucać PSL-owi, że radykalnie skręca w prawo? Nie.
Nie obrażam się, że PSL szuka innych politycznych rozwiązań, bo najważniejsze, że jest wiele rzeczy wspólnych, które nas łączą, choćby polityka zagraniczna, w tym w szczególności polityka europejska, kwestie samorządowe, odbudowa praworządności, rozdział funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, kwestie związane z klimatem, czyli walka o czyste powietrze i środowisko. Jest też wiele projektów społecznych, socjalnych, infrastrukturalnych, które wspólnie z PSL przeprowadziliśmy w czasie naszych rządów.
Jeżeli natomiast ktoś udowodni, że dwa bloki są lepsze, że zdobywają większe poparcie, to oczywiście wyciągniemy z tego wnioski. Ważne, by nie zmarnować poparcia Polaków, bo we wszystkich sondażach widać, że poparcie dla opozycji demokratycznej jest większe niż dla rządzącej partii. I wciąż rośnie.
PAP: Wróćmy jeszcze do sytuacji w samej Platformie, bo rozmawiamy z okazji pierwszej rocznicy wyboru pana na przewodniczącego PO. Jeżeli by spróbować zrobić jakieś podsumowanie, to takim chyba najpoważniejszym momentem kryzysowym była kwestia podwyżek dla polityków w lecie zeszłego roku.
B.B.: Tak, oczywiście, uważam to za bardzo duży błąd, który szybko naprawiliśmy, ale niestety on sporo kosztował w oczach opinii publicznej i to zaufanie powoli, powoli odbudowujemy. Potrafię wziąć odpowiedzialność i powiedzieć: tak, to był mój błąd. Nie szukałem innych winnych, mimo że decyzja zapadała w dużo szerszym gronie. Uważam, że lider nie może się pokazywać tylko wtedy, kiedy jest sukces i chować się w czasie kryzysu.
Wówczas zareagowaliśmy błyskawicznie. Udało nam się przez weekend wspólnie z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i Włodzimierzem Czarzastym ustalić, że w Senacie odrzucimy tę ustawę. To była nasza wspólna decyzja. Choć za podwyżki, które nie doszły do skutku, oberwaliśmy prawie wyłącznie my w Koalicji Obywatelskiej. Ale od największej formacji opozycyjnej wymaga się więcej. Po prostu.
PAP: To był trudny rok na funkcji przewodniczącego? Jak pan go ocenia?
B.B.: Praktycznie miesiąc po tym jak objąłem funkcję przewodniczącego nastąpił lockdown w Polsce. Byliśmy w środku pierwszej kampanii prezydenckiej, w której nasi wyborcy nie chcieli narażać życia, idąc do wyborów i tutaj zaczęła się twarda polityka. Dzięki rozmowom z Jarosławem Gowinem udało się wyrzucić do kosza wybory kopertowe Sasina, na które – co trzeba zawsze przypominać – wyrzucono 70 milionów złotych i przeprowadzić wybory prezydenckie w lepszym terminie. To tak naprawdę był najtrudniejszy moment tego roku. Nie chcę nawet wyobrażać sobie, jak wyglądałaby Polska, gdybyśmy wtedy nie zatrzymali szaleństwa wyborów kopertowych. Zatrzymaliśmy wtedy putinizację Polski.
B.B.: Ale Rafał Trzaskowski wybory i tak przegrał.
PAP: Gdyby wybory odbyły się w maju, w formule kopertowej, mielibyśmy sytuację, w której w atmosferze skandalu i wyborczego fałszerstwa zakończyłyby się w pierwszej turze. Wówczas sytuacja Koalicji Obywatelskiej i całej opozycji byłaby zdecydowanie gorsza. Również zmiana kandydata po bardzo odpowiedzialnej decyzji Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, to też było wyzwanie, któremu sprostały nowe władze Platformy. Zrobiliśmy to błyskawicznie, wybraliśmy najlepszego kandydata. Jestem przekonany, że nikt inny nie osiągnąłby takiego rezultatu, jak Rafał Trzaskowski i nikt inny nie dałby tyle nadziei, jeśli chodzi o zwycięstwo w wyborach. Ponad 10 milionów głosów to świetny wynik i do zwycięstwa niewiele zabrakło.
PAP: Wybory prezydenckie były do wygrania?
B.B.: Mobilizacja społeczna była ogromna. Ale z drugiej strony bezpośrednie zaangażowanie całego aparatu państwowego: wojewodów, ministrów, premiera, listy do rolników finansowane ze środków publicznych, strony internetowe urzędów wojewódzkich no i oczywiście rządowej telewizji Jacka Kurskiego powodowały, że to była walka Dawida z Goliatem.
PAP: Jest pan pewien, że za trzy lata Rafał Trzaskowski będzie startował z tej samej listy, co Platforma i nie stworzy jakiegoś alternatywnego bloku?
B.B.: Jestem pewien. Rafał jest wiceszefem PO i będzie musiał zdecydować, czy będzie ponownie startował na prezydenta Warszawy. Myślę, że będzie chciał się poddać ocenie warszawiaków, by pokazać zarówno to, że stolica się rozwija, jak i swoje bardzo dobre notowania wśród mieszkańców. Na pewno będziemy wspólnie rozszerzać Koalicję Obywatelską o środowisko samorządowe, którego reprezentantem jest prezydent stolicy. Jak szeroka ona będzie, to jest kwestia decyzji naszych partnerów. Ja mogę gwarantować, że będzie ona możliwie szeroka, również z podmiotową rolą samorządowców.
PAP: W Platformie słychać takie głosy, że być może to Rafał Trzaskowski powinien być jej liderem, było je słychać zwłaszcza po wyborach prezydenckich.
B.B.: W grudniu 2019 roku, kiedy decydowałem o tym, czy startować na szefa Platformy, jedną z pierwszych rozmów odbyłem z Rafałem Trzaskowskim. Wówczas otrzymałem od niego bardzo silne wsparcie, deklarację, że nie jest on w stanie pogodzić ewentualnego szefowania partii z prezydenturą w Warszawie. I zachęcał mnie do kandydowania. Z drugiej strony decyzję o zaproponowaniu Rafałowi Trzaskowskiemu kandydowania na prezydenta Polski podjąłem bardzo świadomy tego, że całą strukturę Platformy przestawiamy na kilka miesięcy wyłącznie na pracę w kampanii Rafała. To ma swoje konsekwencje wizerunkowe. Ale dla mnie zawsze gra zespołowa i wykorzystywanie potencjału koleżanek i kolegów była i pozostanie ważniejsza od osobistych ambicji. Rafał Trzaskowski jest bardzo ważnym filarem PO, nie ma tygodnia, byśmy się nie spotkali. Wiem, że mogę liczyć na jego duże wsparcie, tak jak on wiedział, że może liczyć na wsparcie wszystkich nas w kampanii prezydenckiej.
Kadencja przewodniczącego trwa cztery lata. Po jej zakończeniu poddam się weryfikacji, ale nie mogę wykluczyć, że będą padały jakieś inne, wspólne pomysły. Tak jak mówiłem wcześniej, polityka musi być grą zespołową. Na razie moim obowiązkiem jest najpierw odbudowanie i wzmocnienie PO, potem Koalicji Obywatelskiej, a finalnie zbudowanie szerokiego bloku opozycyjnego, który wygra wybory. Choć bywało i tak, że przewodniczący uznawał, że misja jest zakończona po jednej kadencji.
PAP: Jest jeden były przewodniczący, który się nie poddał weryfikacji, ale nie odmawia sobie przyjemności wbijania szpilek nowemu kierownictwu. Jak pan postrzega możliwości dalszej współpracy z Grzegorzem Schetyną?
B.B.: Przede wszystkim liczę na to, że jako wiceszef regionu dolnośląskiego Grzegorz Schetyna będzie mocno zaangażowany w to, by na powrót województwo było współzarządzane przez Platformę Obywatelską. Dolnośląski sejmik jest najlepszym przykładem tego, do czego prowadzą wojny wewnętrzne i stawianie animozji czy personalnych problemów nad wspólny cel wyborczy. Dlatego cieszę się, że Grzegorz angażuje się w sprawy na Dolnym Śląsku, bo przed dolnośląską Platformą jest duże wyzwanie, by odbudować to, co zostało tam zaprzepaszczone. Jest rzeczą kuriozalną, że w województwie, w którym mamy tak duże poparcie, nie udało się doprowadzić do stworzenia dobrej koalicji i na czele zarządu województwa stoi dziś były członek Platformy Obywatelskiej, który wybrał jednak koalicję z PiS.
PAP: Obarcza pan odpowiedzialnością Grzegorza Schetynę?
B.B.: Liczę, że doświadczenie Grzegorza Schetyny i deklarowany przez niego patriotyzm wobec Platformy będą pomocne w odbiciu tego województwa. A doświadczenia w budowaniu koalicji nie można Grzegorzowi odmówić.
PAP: Czym powinna być Platforma jako całość? Pracujecie teraz nad nową deklaracją ideową, gdzie Platforma powinna się sytuować ideowo?
B.B.: Zapisywałem się do partii centrowej. Platforma Obywatelska była, jest i będzie partią centrową. Jednak zmienia się współczesny świat, dlatego po tych 20 latach potrzebna jest deklaracja napisana nowym językiem, będąca odpowiedzią na wyzwania, które są przed nami. Są ludzie, którzy mają dzisiaj prawa wyborcze, a których nie było na świecie, gdy powstawała Platforma. Wyszliśmy z założenia, że mimo okresu pandemii i braku możliwości indywidualnych, osobistych spotkań, deklarację ideową trzeba pisać ze wszystkimi zainteresowanymi członkami Platformy. Dlatego zespół pod przewodnictwem Tomasza Siemoniaka pracuje nad tą deklaracją od kilku miesięcy. Pojawiły się głosy, że te prace trwają za długo, ale nam chodzi o to, żeby każdy członek partii mógł mieć swój udział w ostatecznym kształcie deklaracji. To nowość jeśli chodzi o sposób pracy w naszym ugrupowaniu. Tomasz Siemoniak jako szef tego zespołu podjął się tego wyzwania i co tydzień odbywają się zdalne spotkania nie tylko w każdym regionie, ale nawet z poszczególnymi kołami. Przy tej okazji rozmawiamy nie tylko o deklaracji ideowej, ale również o kwestiach programowych.
Wracając do pytania – Platforma była, jest i będzie szeroką partią centrum, partią, która w sprawach światopoglądowych niczego nie narzuca obywatelom. Szanujemy indywidualność każdego człowieka, jego podmiotowość i wolny wybór, zgodny z jego sumieniem. Dlatego w Platformie zawsze będzie miejsce zarówno dla konserwatystów jak i liberałów. Bo dla jednych i drugich zawsze człowiek jest ważniejszy od państwa, własność prywatna jest fundamentem nowoczesnej gospodarki, a w oparciu o zasadę pomocniczości i decentralizację buduje się sprawne i bezpieczne państwo. W Platformie, nawet gdy była najsilniejsza, gdy była partią rządzącą, nigdy nie narzucano dyscypliny w sprawach światopoglądowych. Gdy jednak przekaz się radykalizuje i mamy z jednej strony radykalną zjednoczoną prawicę, a z drugiej ruchy społeczne, mówiące o polityce dosyć radykalnym językiem, to partia środka jest chwilowo mniej atrakcyjna. Tylko potem, gdy przychodzi czas budowania czy też odbudowywania silnego państwa – właśnie partie środka robią to najlepiej. Chcę też przypomnieć, że Platforma od samego początku opiera się na bardzo mocnych filarach – przedsiębiorcach i samorządowcach. Tyle, że w pewnym momencie naszych rządów oddaliśmy sprawy gospodarcze naszym koalicjantom. Dziś Platforma musi się bardzo mocno upominać o ludzi ciężko pracujących, przedsiębiorców, którzy tu w Polsce płacą podatki i dzięki którym możemy budować programy socjalne. Dziś dla rządzących bardziej liczy się to, jak utrzymać elektorat zależny od państwa niż jak zadbać o ludzi, którzy ciężko pracują. Partia środka, pamiętając o najsłabszych, musi zadbać o takich ludzi, choćby budując sprawiedliwy system podatkowy. Podobnie jak o sprawy klimatu, edukacji. W roku dwudziestolecia PO będziemy prezentować propozycje programowe i dobre rozwiązania w tych obszarach.
PAP: Jak będzie wyglądał scenariusz tego prezentowania i obchodów 20-lecia?
B.B.: Na pewno nie będzie żadnego świętowania. Dwudziestolecie Platformy będzie pod znakiem merytorycznej pracy. Tak jak już wspomniałem, zaprezentujemy nie tylko nową deklarację ideową, ale również nowe założenia programowe, będące odpowiedzią na oczekiwania wyborców. Pandemia i nowe narzędzia do pracy zdalnej sprawiły, że te dokumenty są tworzone przez dużo większe grupy niż do tej pory. Już w lutym pokażemy pierwsze propozycje dotyczące, tego jak zbudować Polskę przyszłości. Silne, bezpieczne i sprawne państwo, do którego obywatele mają zaufanie. Przeciwieństwo tego, z czym mamy do czynienia obecnie – państwa chaosu, nieprzewidywalności, kolesiostwa, propagandy i zrujnowania publicznych instytucji w imię partyjnego interesu.
PAP: A kolejne takie eventy?
B.B.: Na razie nie chciałbym mówić o kalendarzu, bo w czasach pandemii wszystko może się zmienić. Tym niemniej będziemy pokazywać projekty, jakie mamy przygotowane. W pandemii jest takie złudne wrażenie, że opozycja niewiele robi. Tymczasem liczba ustaw czy poprawek, które były składane w tej kadencji, jest imponująca. Wiele razy dzięki Senatowi udawało się dobre rozwiązania wprowadzać do ustaw, tyle że niestety większość odrzucała je potem w Sejmie. Podam przykład, który w chyba najbardziej boli przedsiębiorców – pomoc państwa w czasie lockdownu uzależniona jest od formalnego wpisu, jaki rodzaj działalności ktoś prowadzi, tzw. PKD. Tymczasem jeśli ktoś 15 lat temu coś wpisał i dziś zajmuje się czymś zupełnie innym, np. prowadzi restauracje, a ma wpisany handel alkoholem, nie dostaje pomocy. Tymczasem my uważamy, że pomoc powinna być uzależniona nie od zapisów w rejestrach, tylko od tego, czy ograniczenia wprowadzane przez rząd doprowadziły do realnego spadku obrotów.
PAP: Czy w pracach programowych będzie uczestniczył jakoś Zespół ds. Naprawy Rzeczypospolitej, który jest postrzegany jako opozycyjny wobec kierownictwa partii i kojarzony z tzw. frakcją Tomasza Siemoniaka?
B.B.: Oczywiście. Wspólnie pracujemy nad dobrymi rozwiązaniami. Tomasz Siemoniak nie tylko jest jednym z moich zastępców, ale na moją prośbę koordynuje prace dotyczące deklaracji ideowej. I bardzo cieszę się, że są tego typu zespoły – intensywnie pracuje kilka przedstawiając systematycznie efekty swojej pracy. Gdyby np. rząd uwzględnił propozycje zespołu ds. edukacji, to nie trzeba by zamykać szkół w październiku czy wprowadzać lockdownu – przebieg 2 fali koronawirusa mógł być w Polsce dużo łagodniejszy. Zespół ds. Naprawy Rzeczpospolitej wykonuje bardzo dobrą pracę. Ma także do dyspozycji wszelkie zasoby klubowe.
PAP: Pojawiły się głosy, że nikt z kierownictwa partii nie włączył się w jego pracę.
B.B.: Kierownictwo partii jest od kierowania całą, skomplikowaną strukturą. Tu musi obowiązywać zdroworozsądkowy podział zadań – na te stricte partyjne i parlamentarne. Na tym polega gra zespołowa. Zespoły są otwarte, każdy dostał do niego zaproszenie i będziemy tworzyć także inne zespoły – również wspólne z innymi klubami opozycyjnymi. Jeśli ktoś chce pracować nad rozwiązaniami programowymi, mogę mu tylko podziękować za aktywność i prosić o więcej.
Rozmawiali Marta Rawicz i Piotr Śmiłowicz (PAP)