Bezpieczeństwo kraju i pieniądze. Czołgów nigdy za wiele?

Nasza Polska26 grudnia, 20228 min

Gdyby rok temu ktoś zaryzykował twierdzenie, że wojna między Rosją a Ukrainą będzie trwała ponad trzysta dni, byłby uznany za ignoranta. No bo jakże to? Wielka, dysponująca niewyobrażalnym potencjałem militarnym Rosja miałaby tak długo się męczyć z relatywnie niewielką, przeżartą korupcją Ukrainą? Jeśli dobrymi chęciami wybrukowanej jest piekło, to mądrymi prognozami wytapetowane są ośrodki internowania. Nie wiemy, jakie są faktyczne ekspertyzy dotyczące bezpieczeństwa kraju, na których opierają swoje decyzje władze odpowiedzialne za kwestie wojskowe. Jedno jest pewne: każdy złotówka wydana na wyposażenie polskiej armii jest złotówką dobrze wydaną.

Trzysta dni minęło w zgiełku świątecznego rozgardiaszu, a tak zwana opinia publiczna przyzwyczaiła się do wojny tak, jak kredytobiorcy do rosnących rat. Wojna stanęła w martwym punkcie, a może się wręcz wydawać, że nikomu nie zależy na przełamaniu impasu. Władze Rosji robią po cichu porządki na własnym podwórku niespecjalnie przejmując się światem na zachód od Moskwy. Bo też, tak po prawdzie, trudno na serio przejmować się kompletnie pustymi w treści, a bizantyjskimi w formie protestami zachodniego świata. Rosja robi wciąż świetne interesy z tymi, którzy dzisiaj w świecie biznesu naprawdę coś znaczą, lub zaczną znaczyć jutro: z Azją i Afryką. Największymi dzisiaj – w grudniu 2022 roku – kupcami rosyjskiej ropy są Indie i Chiny. A Ukraina? Ukraina cierpi, choć jak to zwykle bywa, nie cały naród w równym stopniu ponosi konsekwencje wojny. Bogaci bogacą się jeszcze bardziej, biedni biednieją, a giną ci, którzy albo chcą, albo z różnych względów nie mają wyjścia. Taka to wojna, w której ofiara agresji wciąż kupuje (!) od agresora paliwa i surowce. Czasem robi to za pośrednictwem państw, które najgłośniej krzyczą o różnego rodzaju obostrzeniach i embargach. 

Jest jeden ogromny plus tej wojny. Nie dla świata, ale dla nas, Polaków, od zawsze zamkniętych w strefie zgniotu między dwoma starymi wariatami, którzy regularnie dostają małpiego rozumu i robią w tej części Europy brzydkie rzeczy. Wreszcie na poważnie traktujemy zagrożenie i zbroimy się tak, że niektórzy zaczęli już straszyć świat powstającą właśnie najgroźniejszą armią Europy: największą, najlepiej uzbrojoną, najlepiej wyćwiczoną. Najlepszą. Kupujemy wszystko i wszędzie, używane i nowe, broń i amunicję. Czasem może moglibyśmy robić to mądrzej, ale decydenci wolą szybko. I naprawdę nie mamy absolutnie żadnych kompetencji, żeby podważać ich decyzje. Bo guzik wiemy na temat realnego zagrożenia. Jeśli ci, którzy mają na swoich barkach odpowiedzialność za nasze bezpieczeństwo chcą kupować jak najwięcej i jak najszybciej, to musimy wierzyć, że wiedzą co robią. 

Rozum sugeruje, żeby uczyć się na własnych błędach. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości było wiadomo, że świeża suwerenność jest bardzo delikatna. Struktury państwa były przesiąknięte agenturą zarówno niemiecką, jak i radziecką. Rok 1939 był dowodem, koszmarnie dosadnym dowodem tego, jak monstrualne błędy popełniliśmy przed wrześniem. Od co najmniej połowy lat 30. było oczywiste, że dojdzie do wojny: albo z Niemcami, które zbroiły się na potęgę, albo ze Związkiem Radzieckim, który ideologicznie parł ze swoją rewolucją na zachód, no i miał niezabliźnione rany związane z zaskakującą klęską roku 1920.

Mieliśmy świetnych dowódców, mieliśmy doskonałych oficerów, sprawnych polityków, mężów stanu, ale niestety – za sterami polityki zbrojeniowej stali w cieniu najbardziej znanych twarzy ludzie, którzy popełnili koszmarny błąd. Zarówno wiceminister spraw wojskowych generał Aleksander Litwinowicz, jak i dowódca lotnictwa generał Ludomił Rayski czy pułkownik Józef Wiatr byli przekonani, że do wybuchu wojny nie dojdzie wcześniej niż w 1940 roku. Postawiono więc – jak się tego domagają i dzisiaj niektórzy politycy – prawie wyłącznie na rozbudowę krajowego przemysłu zbrojeniowego. Skończyło się to tak, jak z lekkimi czołgami: siedmioletni program, kosztujący fortunę, dał w efekcie polskiej armii raptem około 120 pojazdów. 

Przed wrześniem 1939 roku oparliśmy swoje bezpieczeństwo na deklaracjach sojuszników, własnym przemyśle zbrojeniowym i przewidywaniach ekspertów odnośnie daty wybuchu wojny. Wszystkie trzy filary okazały się lipne. Teraz przynajmniej kupujemy broń i szkolimy żołnierzy nie oglądając się na żadne kalkulacje.

Jeśli zaatakuje nas któryś z sąsiadów, będziemy potrafili bronić swoich rodzin i domów. Jeśli żaden konflikt zbrojny nas nie dotknie, po prostu będziemy bezpieczni. 

Paweł Skutecki

Udostępnij:

Nasza Polska

Leave a Reply

Koszyk