Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował we wtorek proces Mirosława R., ps. „Ryba”, i Dariusza L., ps. „Lala”, oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. Według ustaleń prokuratury, we wrześniu 1992 roku, oskarżeni, podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. Oskarżeni nie przyznają się do winy.
60-letni obecnie Mirosław R. i 50-letni Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara. W toku postępowania śledczy ustalili, że oskarżeni działali wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą.
W czwartek zeznania przed sądem składał m.in. świadek incognito, którego przesłuchanie odbyło się za pośrednictwem szyfrowanego połączenia telefonicznego. Aby podczas rozprawy zachowana była jego anonimowość, powiedział jedynie, że ma 74 lata, wyższe wykształcenie i w przeszłości pracował jako funkcjonariusz Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych.
Przed rozpoczęciem składania zeznań świadek poinformował, że chciałby złożyć oświadczenie. „Oświadczam, że nigdy nie pracowałem i nie byłem pracownikiem Elektromisu. Nie miałem żadnych kontraktów z firmą Elektromis, ani z nikim zatrudnionym w tej firmie. Wiedza, którą posiadam na temat przedmiotowej sprawy pochodzi z prasy codziennej i telewizji, dlatego mój udział w rozprawie uważam za bezprzedmiotowy” – powiedział.
Świadek pytany przez sąd o wiedzę w tej sprawie powiedział, że nie posiada „konkretnej wiedzy o tej sprawie, tylko to co wyczytałem w środkach masowego przekazu”. Dopytywany, co zatem spowodowało, że został przesłuchany w tej sprawie jako świadek przez krakowską prokuraturę, powiedział: „z tego, co ja wiem, to ja nie byłem przesłuchiwany w Krakowie, bo nie podpisywałem żadnego protokołu. To była luźna rozmowa z prokuratorem” – powiedział.
Sąd odczytał protokół przesłuchania datowany na 2 grudnia 2014 roku, który znajduje się w aktach sprawy. W tych zeznaniach świadek miał powiedzieć, że „w Poznaniu mówiło się, że za jego porwaniem stoją ludzie z Elektromisu, związani m.in. z Mariuszem Ś. Taką informacja krążyła już od roku 1992, tj. od zaginięcia redaktora Jarosława Ziętary (…) Na początku 90. lat, dziennikarz sportowy +Gazety Poznańskiej+, który już nie żyje, nijaki Garczarczyk, nazywał przed zaginięciem Ziętarę +prokuratorem+ i mówił, że jeździ po Wielkopolsce za tirami Elektromisu i sprawdza co przewożą, gdzie, skąd i dokąd”.
Po odczytaniu tego fragmentu świadek oświadczył, że tego nie powiedział, „nie znam Garczarczyka, ani nie spotkałem się z nim”.
W dalszej części zeznań świadek podał, że „jeżeli chodzi o Mirosława R. (jeden z oskarżonych) wiem, że był on, lub jest narkomanem, bardzo bliskim współpracownikiem Mariusza Ś. i w jego imieniu dokonywał przekrętów gospodarczych. Wiem, że był używany przez Ś. jako tzw. słup do zakupu cukru z wielkopolskich cukrowni, a następnie tym cukrem obracał Elektromis”.
Nawiązał także do opublikowanego w mediach portretu pamięciowego mężczyzny rosyjskojęzycznego, który miał stać za porwaniem Ziętary. Wskazał, że „Jarosława Ziętarę miał zamordować nijaki Roman K., ja nigdy nie znałem tego człowieka, ale dalej dowiedziałem się, że jak on zamordował Ziętarę, to potem został zastrzelony przez tego Ruska z portretu pamięciowego”.
„Przypominam sobie również, że dowiedziałem się, iż K. jako bardzo zaufany człowiek Ś. zbierał dla niego pieniądze, ale miał słabość do gry w kasynach. Pewnego razu przegrał w kasynie pieniądze Ś. i jako odrobienie straty zgodził się na zamordowanie Ziętary. Uważam, że Rusek zabił K., aby zatrzeć ślady udziału Ś. w zabójstwie Ziętary” – wskazał.
Dodał, że „gdy w Poznaniu zobaczyli, że śledztwo ws. Ziętary nabiera tempa (…) dowiedziałem się, że również Ś. wpadł w panikę, zwiększył ochronę swojej posiadłości”. „Mój informator twierdzi, że nie znajdziemy ciała Ziętary, ponieważ jego ciało zostało rozpuszczone w kwasie. Dodaję, że ta informacja może być celowo rozgłaszana, żeby prokuratura odstąpiła od poszukiwania jego ciała” – zaznaczył.
Po odczytaniu zeznań powiedział, że wielu rzeczy już nie pamięta, „to są rzeczy które słyszałem w Poznaniu, jakieś plotki, niedomówienia”. Wskazał jednocześnie, że o niektórych kwestiach, o których była mowa w tych zeznaniach dowiedział się „ze źródła”, ale – jak zaznaczył – to wiedza niepotwierdzona.
Świadek dopytywany przez sąd o okoliczności śmierci Romana K., powiedział, że „wie od źródła”, że „zabrali go do Wrocławia i tam mieli go zabić, ale tylko ciężko ranili nożem. Potem mieli go rzekomo przewieźć do Ś. do Poznania (…) Jak go przewieźli to Ś. miał wpaść w szał”.
Dopytywany o kwestie samego przesłuchania przez prokuratora powiedział, że „to nie było przesłuchanie przed prokuratorem, tylko luźna rozmowa”, i dodał, że „jeżeli chodzi o tę rozmowę, to podpisałem tylko to, że rozmowę zachowamy w tajemnicy”. Przyznał jednak, że do spotkania z prokuratorem doszło w siedzibie krakowskiej prokuratury, oraz, że otrzymał „jakieś wezwanie”. „Prokurator w mojej obecności na pewno nie zapisywał tego, co mówiłem, bo nic nie podpisywałem. Nic mi też nie odczytano”.
W trakcie przesłuchania w sądzie świadek powiedział, że pracował „w służbach resortowych i jestem dosyć znany, przynajmniej byłem, i nie chciałem być łączony z tą sprawą, stąd wniosek o bycie świadkiem incognito” – powiedział.
Prokurator w nawiązaniu do złożonych przez świadka zeznań kwestionujących protokół jego wcześniejszego przesłuchania wniósł, aby sąd ponownie zapoznał się z protokołem zeznań świadka znajdującym się w kancelarii tajnej i złożył oświadczenie do protokołu z kolejnej rozprawy, czy na protokole przesłuchania znajduje się podpis świadka.
Obrona z kolei zwróciła się do sądu o rozważenie możliwości uchylenia świadkowi statusu świadka incognito. Jak podkreślono, tłumaczenie świadka, iż „jest on osobą znaną i dlatego nie chce być łączony ze sprawą” – nie jest przesłanką ustawową do nadania takiego statusu.
Zeznania składał w czwartek także były właściciel i były redaktor naczelny tygodnika „Wprost” Marek Król. Sąd odczytał jego wcześniejsze zeznania, które składał jako świadek w procesie b. senatora Aleksandra Gawronika, oskarżonego o zabójstwo Ziętary. Król mówił wówczas m.in. o okolicznościach spotkania z Mariuszem Ś. i Gawronikiem w 1994 roku. Po tym spotkaniu została mu przydzielona ochrona BOR.
W czwartek Król potrzymał poprzednie zeznania. Dodał też, że „o sprawie Ziętary dowiedziałem się, kiedy się stała głośna medialnie. Żałuję, ale ja go osobiście nigdy nie spotkałem. Słyszałem jednak, że przychodził do redakcji +Wprost+ przy ul Grunwaldzkiej, koledzy mówili, że ustalali z nim jakieś tematy” – powiedział. Wskazał, że „z tego, co wiem Ziętara interesował się operacjami z alkoholem, sprowadzanym z zagranicy, na którym można było zarobić ogromne pieniądze. Naszym przedmiotem zainteresowania był wtedy głównie bank Posnania i nadmuchany kapitał tego banku, który miał się nijak do jego możliwości finansowych. Wtedy mnóstwo poznaniaków, głównie rzemieślników miało tam ulokowane pieniądze. Przypomniało mi się, że Ś. mówił, że przez nasze teksty poznaniacy mu plują pod nogi. Był z tego bardzo niezadowolony” – podkreślił.
Zeznania składał także emerytowany policjant Marek M., który pod koniec lat 90. został kierownikiem sekcji poszukiwań i identyfikacji osób KWP w Poznaniu. „Przejmując sekcję przejąłem także nadzór nad czynnościami wykonywanymi ws. Ziętary. To było kilka lat po zgłoszeniu jego zaginięcia. Czynności zostały już w większości wykonane, a moja rola ograniczała się do sprawdzenia nowych informacji które się pojawiały, czy są wiarygodne. Te informacje spływały z różnych źródeł, też anonimowo na komendę” – zaznaczył. Dodał, że każda wykonywana czynność policyjna była dokumentowana, a „teczka dotycząca poszukiwań powinna być w archiwum KWP”.
Świadek pytany przez prokuratora, czy w sprawie Ziętary, którą przejął, był jakikolwiek ślad zainteresowania tą sprawą ze strony UOP, odpowiedział, że „dość charakterystyczne było, że były komendant wojewódzki nieopatrznie, nie wiem z jakiego powodu powiedział, że coś takiego miało mieć miejsce, że Ziętara w tej chwili jest zatrudniony w UOP-ie (…) nie wiem na jakiej podstawie on to mówił, bo żadnych przesłanek ku temu nie było”.
Wskazał, że w czasie, kiedy nadzorował sprawę Ziętary on sam „nie miał żadnej wiedzy o zainteresowaniach UOP-u Jarosławem Ziętarą”. „Zwracaliśmy się z pytaniem do UOP, czy coś takiego miało miejsce, ale odpowiedź była negatywna, że im nic nie wiadomo na temat tego, aby Ziętara w jakikolwiek sposób był w ich zainteresowaniu” – zaznaczył.
Dodał, że na emeryturze jest od 2009 roku. Jak mówił, „ta sprawa przez cały czas była w możliwości podjęcia, z końcem służby jak gdyby sprawa przeszła do archiwum. Przy czym, im dalej było od daty zaginięcia, tym mniej było informacji i mniej się zajmowaliśmy samymi czynnościami z tym związanymi” – podkreślił świadek. (PAP)
autor: Anna Jowsa