– Nasze dzieci są niewidoczne dla pewnych środowisk. Ich się po prostu nie widzi, ich łez, budzenia się po nocach. Bo przecież mają dom, ciepło i sucho, to już wystarczy. Proszę, niech mi ci wszyscy mądrzy powiedzą jak mam tłumaczyć swojemu 4,5 rocznemu synkowi, że jego tata na pewno wróci do domu, że jego tata pojedzie z nim do sklepu po ten policyjny samochód, który razem widzieli ileś tam czasu temu. Bo tata mu obiecał, że jak będzie dzielny w szpitalu, to razem pójdą i kupią ten samochód. Był dzielny, wróciliśmy ze szpitala po kilku dniach, ale taty nie było. Bo był na granicy. Następnego dnia wrócił tylko na parę godzin i dostał nagle pilne wezwanie i znów nie było go wiele godzin. Synek czekał na tatę w sumie kilka dni, a jak tata wrócił, to z synkiem znów musiałam jechać do szpitala. Wróciłam kolejny raz do pustego domu. Bo mąż i tata znów pojechał na granicę – opowiada Karolina, żona policjanta.
Inna z kobiet, także żona policjanta, powiedziała że ciężko jej rozmawiać z córką, która wróciła ze szkoły zapłakana, bo ktoś nazwał jej tatę psem. Dziewczynka była dumna ze swojego ojca, był dla niej bohaterem. Chciała się pochwalić rówieśnikom, że ma w domu bohatera, który ją obroni i wszystkie inne dzieci też. Ale ktoś w klasie powiedział, że to nie żaden bohater, tylko pies.
– Przecież takich rzeczy kilkuletnie dziecko nie wie. U nas w domu nigdy nie mówiło się nic o psach w kontekście policjantów. W ogóle prawie o tym, co i jak było na służbie nie rozmawialiśmy. Chcemy prowadzić normalne życie. Ale w rodzinie tego chłopca, który nazwał mojego męża, a ojca naszej córki psem, tak musi się mówić. Nie wiem, nie mam pojęcia, jak można tak wychowywać dzieci. Bez żadnego szacunku dla innego człowieka. Skoro nazywa się jakiegokolwiek człowieka psem, to jaki to dziecko będzie miało szacunek do ludzi, gdy już dorośnie? Niepojęte. To straszne, że tak się dzieje. Ale widzę też, że nastawienie ludzi powoli się zmienia. I to jest budujące – przekazała naszej redakcji Anna, żona policjanta.
– Nie jest łatwo, naprawdę. Może tam tym kobietom, co są na miejscu, mieszkają gdzieś w tym Michałowie, czy w Białymstoku, jest lżej. Tam mąż czy ojciec to jedzie i po kilku godzinach wraca. My czekamy tydzień, dwa, albo trzy, aż wróci. Mamy z mężem dwoje dzieci. Syn szczególnie zanim tęskni. Córka starsza lepiej sobie radzi. Nie dzwoni do taty, nie chce mu przeszkadzać. Przychodzi do mnie i pyta, czy u taty wszystko w porządku, czy dzwonił, albo pisał. Syn jest młodszy. Bardzo tęskni i strasznie się denerwuje, że tato telefonu nie odbiera. Ja sama siedzę tu daleko, nie wiem co się dzieje. Śledzę tylko wszystko w internecie, albo w telewizji. Dla nas to duży czas próby nerwów. Szkoda, że naszych dzieci się nie widzi w tym wszystkim, co my przeżywamy, jak się czujemy, ile nerwów nas to kosztuje – opowiada z kolei Aneta, która mieszka w województwie podkarpackim i jest żoną żołnierza.
Więcej na stronach Kuriera Porannego.