Tomasz Cukiernik, autor właśnie wydanej biografii redaktora Stanisława Michalkiewicza, opowiada, jak powstawała książka i z jakimi przeciwnościami musiał się zmagać.
– Skąd pomysł na napisanie biografii redaktora Stanisława Michalkiewicza?
– Wiele osób uważa, że to wybitna postać i – mimo że nadal żyje – to już dawno powinna mieć swoją biografię. Jestem podobnego zdania, tym bardziej że życie Stanisława Michalkiewicza obfitowało w wydarzenia, które warto zachować dla potomności. Na dodatek wszystko działo się na tle zmieniających się czasów, co miało na niego niebagatelny wpływ. Jako jego biograf nie jestem osobą „z ulicy”. Od lat piszemy do tych samych periodyków i zdarzało się, że braliśmy udział w tych samych konferencjach jako prelegenci. Pan Stanisław mnie znał dużo wcześniej, zanim zaproponowałem mu napisanie biografii, a mimo to początkowo nastawiony był sceptycznie do tego pomysłu. Na szczęście udało mi się go jakoś przekonać. Mało tego – z efektu sam jest bardzo zadowolony.
– Skoro jest zadowolony, to czy czasem nie wyszła z tego nie biografia, a hagiografia?
– Zdecydowanie nie! Po pierwsze, pisząc ją, starałem się być obiektywny, choć nie zawsze było to łatwe z uwagi na postać samego bohatera, który jest osobą raczej przyjazną i charakteryzującą się wielką pogodą ducha. Mimo to znaczną część książki zarezerwowałem dla jego adwersarzy. Cytuję sporo ich niewybrednych wypowiedzi i opinii na temat Michalkiewicza, jak na przykład Jasia Kapeli czy Konrada Dulkowskiego, prezesa Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych oraz oczywiście słynnej pani Kasi. Przedstawiam ich punkt widzenia na wiele spraw spornych. Jednym z moich rozmówców był śp. dr Jerzy Targalski, który choć szanował Michalkiewicza za jego walkę o lustrację, to sam zarzucał mu, że jest ojcem duchowym orientacji prorosyjskiej w Polsce. Bo Pan Stanisław to także postać kontrowersyjna, która wywołuje emocje. Po drugie, choć przekazałem mu całą książkę do autoryzacji, to poza poprawieniem drobnych błędów nie ingerował w treść, nawet tę najbardziej mu nieprzychylną. W efekcie nie musiałem usuwać żadnego z wątków. To pokazuje, że człowiek, który już ponad pół wieku walczy z cenzurą, jest w tym konsekwentny, także kiedy chodzi o jego osobę.
– W jaki sposób powstawała książka? Skąd źródła? Jak długo to trwało?
– Pomysł pojawił się na początku 2020 roku. Redaktora udało mi się do niego przekonać na wiosnę, ale z uwagi na koronawirusa po raz pierwszy w tej sprawie spotkaliśmy się w połowie czerwca. Materiały do biografii zbierałem cztery miesiące: w archiwach IPN, UPR czy w domowych archiwach Janusza Korwin-Mikkego, Andrzeja Czumy i Mariana Miszalskiego. Wszyscy oni przyjęli mnie bardzo serdecznie, chętnie pomagając. W bibliotekach przeglądałem archiwalne numery „Zielonego Sztandaru” i „Najwyższego Czasu!”, w których to pismach redaktor pracował przez lata. Udało mi się dotrzeć nawet do ksiąg parafialnych na Wileńszczyźnie z czasów carskich, gdzie znajduje się informacja o urodzeniu i chrzcie ojca Stanisława – Stefana Michalkiewicza. Korzystałem też z wcześniej niepublikowanych wywiadów z Michalkiewiczem, przeprowadzonych przez dziennikarza Marka Dłużniewskiego oraz prezesa KoLibra Karola Handzla. Ten ostatni napisał książkę, która nigdy nie została wydana, a dzięki biografii jej fragmenty ujrzały światło dzienne. Ponadto przeprowadziłem rozmowy z ponad setką osób, które blisko go znają prywatne, z działalności publicystycznej czy politycznej. Następnie książkę pisałem przez dwa i pół miesiąca. Skończyłem w sylwestra 2020 roku. Najwięcej czasu (dużo więcej niż planowałem) zajęło mi przygotowywanie jej do wydania – głównie z powodu niesłowności niektórych ludzi, z którymi współpracowałem. Sami sobie wyznaczali terminy, a potem ich nie dotrzymywali. Jeden ze składaczy umówił się na termin przygotowania okładki i do dzisiaj nie odbiera ode mnie telefonu. Nie rozumiem, jak tacy ludzie prowadzą swoje małe biznesy. Teraz mam problem z terminowym zrobieniem e-booka. W międzyczasie oczywiście wprowadzałem dodatkowe poprawki i uzupełnienia, a także postarałem się o zilustrowanie książki ponad 200 zdjęciami, najczęściej nigdzie wcześniej niepublikowanymi. Sam – mimo olbrzymiej jej objętości (prawie 500 stron) – przeczytałem książkę kilkanaście razy, za każdym razem korygując jakieś błędy.
– Bo Pan nie tylko napisał, ale i sam wydał tę biografię…
– Tak. Wydaje mi się, że właśnie z powodu braku doświadczenia w wydawaniu książek, a przez to braku właściwych kontaktów, miałem te problemy. Dobrymi radami pomógł mi natomiast mój znajomy Stanisław Pisarek z wydawnictwa Stapis. Ale nie żałuję, bo dzięki temu od początku do końca jestem w całości sam odpowiedzialny za efekt w postaci tego dzieła, dostępnego w sprzedaży od 1 września. Książka ma dokładnie taki kształt, jakiego oczekiwałem. A zależało mi na tym, by była dopracowana w każdym szczególe także jeśli chodzi o formę – gruba okładka, biały papier, kolorowe zdjęcia i z pierwszych opinii czytelników wynika, że także im się podoba. A to jest najważniejsze.
– Czy były jakieś inne problemy przy zbieraniu materiałów i pisaniu książki? Czy wszystkie osoby były chętne do rozmowy?
– Większość rozmówców chętnie udzielała odpowiedzi, ale nie zawsze tak było. W związku z tym mam co najmniej trzy rozczarowania. Po pierwsze, nie chciał ze mną rozmawiać i bez podania przyczyny rzucił telefonem jeden z pierwszych wydawców Stanisława Michalkiewicza Józef Jakubowski, właściciel rzeszowskiego wydawnictwa Dextra. Po drugie, mimo wielokrotnych prób kontaktu telefonicznego i mailowego nie udało mi się porozmawiać z nikim z Radia Maryja, z którym Pan Stanisław związany był przez kilkanaście lat, więc jest to istotny wątek. Ojciec Tadeusz Rydzyk poprzez swojego sekretarza odmówił. Szkoda, bo mógłby wyrazić swoje stanowisko na temat redaktora i ich kilkunastoletniej współpracy. Bez tego – pozostały domysły. Podobnie nie odbierał ode mnie telefonu, nie odpowiadał poprzez sekretariat ani nie odpisywał na maile dr ojciec Zdzisław Klafka, rektor Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, gdzie Michalkiewicz wykładał przez wiele lat. A mi chodziło jedynie o jakikolwiek komentarz na temat współpracy uczelni z redaktorem. Oczywiście osoby wymienione nie musiały udzielać mi wywiadu, a mogły to zrobić wyłącznie ze swojej dobrej woli, jednak inaczej było w trzecim przypadku. Otóż Ministerstwo Sprawiedliwości – wbrew ustawie o dostępie do informacji publicznej – nie udzieliło mi odpowiedzi na moje zapytanie prasowe. Chodziło o słynny list Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, o którym wielokrotnie wspominał Stanisław Michalkiewicz, a jego oponenci twierdzili, że taki list nie istnieje. W szczególności dr Zbigniew Kękuś – na podstawie w pewnym sensie zmanipulowanej odpowiedzi Ministerstwa Sprawiedliwości (co wyjaśniam w książce) – niezgodnie z prawdą utrzymywał, że żaden list od Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego do resortu nie wpłynął. To nie jest prawda. List wpłynął, tylko nieco wcześniej, o czym resort nie raczył dra Kękusia uczciwie poinformować. W biografii Michalkiewicza czytelnicy znajdą skany całego listu, bo udało mi się do niego dotrzeć inną drogą. Z czego wynikało takie zachowanie biura prasowego ministerstwa? Nie wiem.
– Pisząc książkę, musiał Pan sporo podróżować…
– Ponieważ nie mieszkam w Warszawie, kilka razy musiałem jechać do stolicy, choćby po to, by rozmawiać ze Stanisławem Michalkiewiczem, ale i z innymi osobami. Latem 2020 roku wraz z redaktorem udałem się też na Lubelszczyznę, gdzie się urodził, spędził dzieciństwo, młodość i czasy studenckie. Archiwum UPR znajduje się z kolei w rękach obecnego prezesa tej partii Bartosza Józwiaka, więc musiałem jechać do Wrześni pod Poznaniem. Z kolei dzięki uprzejmości dra Grzegorza Waligóry z IPN Wrocław, udało mi się dotrzeć do Adama Wojciechowskiego, który był jednym z liderów Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. To właśnie w tej jednej z największych organizacji antykomunistycznych i niepodległościowych Michalkiewicz rozpoczynał w 1977 roku swoją przygodę z konspiracją. Byłem w jego domu w jednej z podkieleckich wsi, gdzie gospodarz ze szczegółami opowiedział mi o tamtych czasach i działalności redaktora. W biografii opublikowałem zdjęcie, na którym trzyma swoją książkę pt. Alfabet 44. Jednym z jej bohaterów jest Stanisław Michalkiewicz.
– Czy był Pan czymś pozytywnie zaskoczony przy pisaniu książki?
– Ludzie, których o to poprosiłem, chętnie i za darmo udostępniali mi swoje zdjęcia do książki. Dzięki temu czytelnik nie tylko przeczyta, ale i zobaczy, jak wyglądały wojaże redaktora po USA, Kanadzie, Australii czy Europie, ale i po Polsce. Chciałem też umieścić fotografię klubu nocnego Chez Raspoutine w Paryżu, w którym w młodości pracował Stanisław Michalkiewicz. Bo jeden z rozdziałów biografii opisuje jego wyjazdy na saksy do Francji w latach 70. i 80. W związku z tym napisałem do tego nadal istniejącego klubu maila z pytaniem, czy mogę wykorzystać jedno z ich zdjęć zamieszczonych na ich FB. Nie robiłem sobie dużych nadziei, więc zaskoczeniem była dla mnie bardzo szybka odpowiedź z prośbą, żebym przesłał fragmenty książki dotyczące klubu, co niezwłocznie zrobiłem. Wkrótce uzyskałem odpowiedź, że to fajna historia i dostałem nie tylko darmową zgodę na wykorzystanie zdjęć, ale także ofertę przesłania kilku fotografii w wysokiej rozdzielczości do wyboru. Jedna z nich została opublikowana w biografii. Nie udało mi się natomiast zdobyć zdjęć z protestów feministek, które trzymały transparent „Przeproś Kasię!”. Trzy osoby, do których się o to zgłosiłem, nie reagowały na mój kontakt. Ostatecznie Anna Wilowska za darmo udostępniła mi świetne zdjęcie z takiego protestu pod księgarnią Surcum Corda w Poznaniu. Nie ma na nim co prawda transparentu „Przeproś Kasię!”, ale ta pięknie wykadrowana fotografia, która została opublikowana w książce, przedstawia kilka zacietrzewionych feministek, co również jest znakiem czasów, w których przyszło żyć Stanisławowi Michalkiewiczowi.
Książkę Tomasza Cukiernika pt. Michalkiewicza. Biografia można kupić tutaj.