Włoscy kibice wychodzący ze stadionu Wembley nie mieli wątpliwości, że choć finałowy mecz z Anglią był wyrównany, to ich reprezentacja była w przekroju całych mistrzostw Europy najlepszym zespołem i zasłużyła na końcowy triumf.
„Oczywiście to fantastyczne uczucie. Przed mistrzostwami mało kto we Włoszech spodziewał się, że możemy zdobyć mistrzostwo. W fazie grupowej graliśmy całkiem przekonująco, ale w półfinale Hiszpania zrozumiała, w jaki sposób gramy i było ciężko. Natomiast dziś miałem już dość dużą pewność, że możemy wygrać” – mówił PAP Gennaro, który pochodzi z Neapolu, choć jak zdecydowana większość obecnych na Wembley włoskich kibiców mieszka na stałe w Wielkiej Brytanii.
„Ale po tym, jak Anglicy strzelili bramkę w drugiej minucie i jak grali przez pierwsze dziesięć, pomyślałem sobie: +oni nas zniszczą+. Potem na szczęście zaczęliśmy grać po swojemu, natomiast Anglicy próbowali grać we włoski sposób i na szczęście to nam się udało. Szczerze – to żaden z zespołów nie zasłużył dziś na wygraną, my po prostu mieliśmy trochę więcej szczęścia” – dodał.
Statystyki finału wskazują, że to jednak Włosi zrobili więcej, by zwyciężyć. Mieli przewagę, o czym może świadczyć 62 procent posiadania piłki, 20 strzałów na bramkę przy sześciu próbach Anglików, sześć celnych strzałów wobec tylko jednego ze strony reprezentacji Anglii.
„To piękne, wspaniałe uczucie. Graliśmy bardzo dobrze, to w pełni zasłużone zwycięstwo. To prawda, że przed mistrzostwami nikt się tego nie spodziewał, ale przez cały turniej graliśmy dobrze. Przed finałem nie byłem pewny wygranej, biorąc pod uwagę, że Anglia grała u siebie, byłem zaniepokojony. Raczej uważałem, że szanse są 50 do 50. Ale mniej więcej od 10. minuty czułem, że to wygramy” – mówił z kolei Ludo.
„Jestem teraz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jak jechałem na stadion przed meczem, z powodu tej koszulki byłem szturchany i popychany. Teraz idę jako zwycięzca” – zaznaczył ubrany, jak zresztą większość Włochów na stadionie, w koszulkę swojej reprezentacji Marco.
O ile przed meczem faktycznie było wśród kibiców sporo napięcia, a nawet były przypadki agresji – oraz poważny incydent z wdarciem się na stadion sporej grupy osób bez biletów, to po jego zakończeniu wśród Anglików, przynajmniej tych wychodzących z Wembley, więcej było rozczarowania, smutku i poczucia niewykorzystanej szansy. Zarówno przed stadionem, jak i później w metrze w drodze powrotnej włoscy i angielscy kibice swobodnie mieszali się ze sobą – i z całą pewnością z również z koronawirusem – i nie było widać zbyt wielu negatywnych emocji.
Po części mogło to być też efektem dość obficie padającego deszczu, który sprawił, że Anglicy woleli wracać do domu niż przyglądać się zwycięzcom. Gdy po meczu włoski kapitan Giorgio Chiellini odbierał puchar za zdobycie mistrzostwa Europy, zajmowane przez Anglików trybuny były już niemal opustoszałe.
Deszcz jednak nie przeszkadzał Włochom w świętowaniu wygranej. A najważniejszym elementem tej fety było śpiewanie „Football’s Coming Rome”, co jest przeróbką angielskiego przeboju „Football’s Coming Home”.
Włosi po raz drugi zostali mistrzami Europy; pierwszy tytuł zdobyli w 1968 r., dwa lata po tym, jak Anglicy zostali mistrzami świata jedyny raz w swojej historii wygrywając jakikolwiek wielkim turniej. Ich marzenia o tym, że po 55 latach znów coś wygrają, muszą poczekać przynajmniej do przyszłorocznego mundialu w Katarze.
Z Londynu – Bartłomiej Niedziński (PAP)