Wydarzyło się właśnie coś niesłychanego, absolutnie bez precedensu. Minister zdrowia Andrzej Niedzielski samozwańczo wziął w ręce miecz przeznaczenia. Postanowił podzielić chorych na tych, którzy mają prawo do leczenia i na tych, którym tego prawa można odmówić.
Znane w literaturze są sytuacje, kiedy lekarz musi podjąć dramatyczną decyzję: na porodówce ratować życie dziecka czy matki? W prowizorycznym frontowym szpitalu walczyć o życie sierżanta czy jego kolegi z łóżka obok. Tego typu dylematy przechodzą potem w literackiej formie do eposów bitewnych, do medycznych legend, do koszmarów spowiedników. Tymczasem polski minister zdrowia (?!) usiadł i po prostu napisał, kogo nie leczyć, komu dać umierać, a koło kogo warto chodzić. Niebywałe!
To brzmi jak ponury żart, ale naprawdę tak się stało. Ze względu na to, że koronawirus jest w aktualnej hierarchii ważności ministra zdrowia na samej górze, centrala instytucji o przewrotnej nazwie Narodowy Fundusz Zdrowia wydała na piśmie zalecenia, których pacjentów należy poświęcić na ołtarzu walki z rzekomą pandemią. Urzędowi sędziowie przeznaczenia domagają się niniejszym, żeby pacjentów oczekujących czasem długimi miesiącami na termin zabiegu wystawić do wiatru. I nie chodzi o żadne drobne sprawy mogące czekać w nieskończoność. Chodzi o endoprotezoplastykę dużych stawów, duże zabiegi korekcyjne kręgosłupa, zabiegi naczyniowe na aorcie brzusznej i piersiowej, pomostowanie naczyń wieńcowych, zabiegi torakochirurgiczne, wewnątrzczaszkowe, nefrektomię. Naprawdę poważne sprawy. Coś strasznego.
Można odnieść wrażenie, że dotknęła nas jakaś poważna katastrofa porównywalna z inwazją obcych. A z czym mamy do czynienia tak naprawdę? Każdego dnia około tysiąca Polaków umiera z przyczyn, które można i należy leczyć między innymi zabiegami, których minister niniejszym Polakom odmawia, żeby leczyć tych, którzy rzekomo umierają. Tyle tylko, że koronawirusa znajduje się u około trzydziestu zmarłych dziennie. Z czego prawie wszyscy są w podeszłym wieku i mają dramatycznie poważne „choroby współistniejące”. Trzydziestu kontra tysiąc. I minister wybiera trzydziestu.
Problem jest też taki, że osoby potrzebujące zabiegów, o których wyżej mowa, same nie wyzdrowieją. To nie są dolegliwości, które same przejdą. To nie mija. To trzeba wyciąć, naprawić, skalpelem, w szpitalu. Naprawdę.
A po drugiej stronie co mamy? Żadnych leków, żadnej sprawdzonej terapii antykowidowej, nawet lekarstwo stosowane z ogromną skutecznością przez podkarpackiego doktora Bodnara jest wciąż ignorowane przez rząd (złośliwi twierdzą, że jest po prostu zbyt tanie, a grubo ponad tysiąc osób wyleczonych to złudzenie i przypadek). Po prostu wszystkie koncerny rzuciły się półtora roku temu do wyścigu na wynalezienie szczepionki, a praktycznie nikt nie szukał i nie szuka leku. Dziwne? No może trochę, ale w rządowej statystyce widzimy też liczbę ozdrowieńców, którzy nie czekając na cudowną szczepionkę ani na certyfikowane lekarstwo po prostu… ozdrowieli. Nie są to liczby homeopatyczne, trudno doszukiwać się palca Bożego, bo mowa do dzisiaj o prawie półtora milionowej rzeszy Polaków.
Uporządkujmy: minister zamyka szpitale dla tych, którzy koniecznie potrzebują zabiegów i czekają na nie miesiącami, żeby przygotować łóżka dla tych, którzy zdrowieją sami z siebie, bez pomocy rządu. Dzisiaj takich osób było w Polsce ponad 11 tysięcy. Mogę się założyć, że dzisiaj tak wielu nie wyzdrowiało z cukrzycy, nadciśnienia, raka.
Głos zabrał Michał Dworczyk, pełnomocnik rządu do spraw szczepień. „Sytuacja pandemiczna wymusza różne działania takie radykalne i mamy do czynienia z tego rodzaju sytuacją” – powiedział w imieniu własnym, premiera Rzeczypospolitej i śmietanki intelektualnej doradzającej rządowi w sprawach ochrony zdrowia Dworczyk Michał.
Sprawa jest śmiertelnie poważna. Daliśmy ster polskiej ochrony zdrowia w ręce szaleńców, którzy bawią się bogów i próbują z pozycji wygodnego fotela przy ulicy Miodowej decydować, kto ma prawo żyć, a przynajmniej walczyć o życie ze wsparciem współczesnej medycyny za którą całe życie płacił horrendalne składki, a komu tego prawa lekarze powinni odmówić. To nie mieści się w głowach lekarzy pamiętających co przysięgali. I ci lekarze już coraz głośniej szepczą, że nie będą przestrzegać zalecenia NFZ. Oni przejdą do historii jako ci dobrzy. A z jakimi przymiotnikami historia zapamięta takich ludzi jak Andrzej Niedzielski czy Michał Dworczyk?
Paweł Skutecki
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie Redakcji.