22 grudnia 1990 r. na Zamku Królewskim w Warszawie odbyła się wielka uroczystość. Wielka, ale z biegiem lat coraz bardziej ukrywana – zarówno przez zwolenników, jak i krytyków tego wydarzenia. Otóż prezydent Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia legalnej, prawowitej, konstytucyjnej władzy nowo wybranemu pierwszemu prezydentowi nowej Polski Lechowi Wałęsie.
Były to: chorągiew RP, pieczęć Kancelarii Prezydenta, oryginał Konstytucji z 1935 r. oraz Order Orła Białego. Bo Wałęsie – ani reszcie okrągłostołowej „elity”– nie zależało na tym, aby wracać do jakiejś przedwojennej Polski, jej prawodawstwa i tradycji. Chcieli budować PRL bis. Dlatego doszło tylko do symbolicznego gestu.
Ale najpierw słowo o Ryszardzie Kaczorowskim, bo o Lechu Wałęsie nie będę się tu rozpisywał.
Urodzony 26 listopada 1919 r. w Białymstoku, harcerz, komendant Szarych Szeregów w tym mieście, więzień sowieckich łagrów, uczestnik bitwy pod Monte Cassino.
Do historii Kaczorowski przeszedł przede wszystkim jako ostatni prezydent II Rzeczypospolitej na uchodźstwie. Po 1989 r. wrócił do ojczyzny, zginął w katastrofie smoleńskiej, po czym podmieniono Jego zwłoki.
Wracając do wstydliwie pomijanego dziś wydarzenia. Scenariusz powinien być zupełnie inny – nie tylko symboliczny. Należało najpierw przywrócić obowiązującą niezmiennie od dziesięcioleci konstytucję kwietniową z 1935 r. w miejsce konstytucji stalinowskiej, napisanej w Moskwie (z osobistymi poprawkami Stalina) i ogłoszonej przez komunistów nigdy niewybranych przez Polaków w żadnych wyborach. Bo dzisiejsza konstytucja – tak zażarcie broniona przez ludzi chorujących wciąż na homo sovieticus – jest kontynuacją stalinowskiej ustawy z 1952 r.
I druga fundamentalna sprawa. Po przywróceniu polskiego – zamiast komunistycznego – prawa automatycznie władzami Polski stawał się Rząd RP na uchodźstwie i prezydent. Ta władza, która funkcjonowała po 17 września 1939 r. najpierw w Rumunii, potem we Francji, a wreszcie przetrwała dekady w Wielkiej Brytanii, zachowała ciągłość II RP – prawdziwie niepodległego państwa polskiego. W przeciwieństwie do tzw. Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, która była sowiecką kolonią, zależną od Moskwy.
A przynajmniej należało Polaków z Londynu: prezydenta, ministrów, przedstawicieli partii politycznych – prawowitych reprezentantów Rzeczypospolitej (w przeciwieństwie do komunistów) – dopuścić do współrządzenia.
Stało się inaczej: komuniści dogadali się z koncesjonowanymi, starannie wyselekcjonowanymi przez siebie solidarnościowcami (kluczową rolę w tej swoistej „rekrutacji” odgrywał pierwszy milicjant PRL towarzysz generał Czesław Kiszczak). I całkowite odrzucili dorobek II Rzeczypospolitej, wyrzucając do kosza rząd londyński i konstytucję kwietniową.
Niestety, z Polską Piłsudskiego, Dmowskiego, Paderewskiego, Daszyńskiego, a potem Kaczorowskiego, Sabbata, Andersa – wolną Polską wolnych Polaków, przy Okrągłym Stole wygrała Polska „ludowa” funkcjonariuszy, agentów i poddanych Kremla: Bieruta, Gomułki, Jaruzelskiego, Kiszczaka i Urbana. Ten stan w wielu aspektach – przez brak powszechnej dekomunizacji – trwa do dziś.
I w prawdziwie wolnej, niepodległej RP nie stałby Pałac Stalina.
Tadeusz Płużański
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.
Tadeusz M. Płużański
previous
Odporność po przechorowaniu niższa niż po szczepionce?
next