Dyskusje o polityce i gospodarce można sprowadzić do dwóch rodzajów. Pierwszy, płytki i niewarty trzeźwego uczestnictwa, polega na dyskusji, kto kradł więcej, a kto lepiej wypada w telewizji. Drugi sposób polega na podjęciu próby udowodnienia, że istnieje alternatywa dla tego co widzimy wokół, ale realna – a nie polegająca wyłącznie na innym opakowaniu tego samego podejścia do człowieka, państwa i gospodarki. O ile krytykować status quo umie z większym czy mniejszym wdziękiem każdy Polak, to zaproponować realną, konkretną alternatywę umie już garstka. Jednym z takich rodzynków jest Tomasz Cukiernik, który położył na stół solidne argumenty za „Wolnorynkową koncepcją państwa”.
Wydaje mi się, że jestem w naturalny – nie intelektualny – sposób zwolennikiem wolnorynkowej wizji świata, ale przyznaję: argumenty Cukiernika w wielu przypadkach były dla mnie nowe. Nie miałem potrzeby ich wcześniej gromadzić, ale dzisiaj, zwłaszcza dzisiaj w czasach agresywnego państwa zabierającego resztki wolności w imię rzekomego i w rzeczywistości kompletnie fikcyjnego bezpieczeństwa, warto mieć te argumenty i dowody pod ręką. Pod tym względem książka jest nie do przecenienia.
Nam, ludziom wychowanym na Najwyższym Czasie, wydaje się, że oczywistych oczywistości nie należy mówić, ani tym bardziej dowodzić. Jesteśmy w błędzie. Żyjemy w pewnej językowej i światopoglądowej bańce. Patrząc przez okienko zauważymy, że świat jest inny niż był jeszcze chwilę temu. Dzisiaj takie tematy jak wolność – ta elementarna, polegająca na prawie do dysponowania własnym ciałem, w czasach obowiązkowych szczepień – jest już passe. Dzisiaj prawie nikt nie kwestionuje obłędnej zachłanności fiskalnej państwa, odbierania nam wolności zgromadzeń, wprowadzania de facto cenzury – wszystko to oczywiście pod przykrywką dbałości o nasze bezpieczeństwo. W efekcie, wolnorynkowcy nie mają złudzeń, ten system musi po prostu zbankrutować. Nie ma innej możliwości. A wtedy wróci pytanie: jeśli nie neokomuna, ukrywana pod nazwami solidaryzmu społecznego i innymi tego typu etykietami, to co?
I wtedy wchodzi Cukiernik, cały na biało i przynosi „Wolnorynkową koncepcję państwa”. Książkę solidną, blisko czterystustronicową, w której tłumaczy z cierpliwością libertariańskiego mnicha o co tak naprawdę chodzi. Zaczyna od podstaw, szukając odpowiedzi na elementarne pytanie o to, po co jest państwo? Naprawdę to jest klucz, punkt wyjścia. Czym państwo powinno się zajmować, jakie są jego zadania. O ile wszyscy się zgadzają, że takim „must be” jest bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne, ochrona środowiska i infrastruktura na skalę ogólnopaństwową, to czy jaka powinna być relacja między państwem a… kościołami?
Cukiernik poddaje na samym początku krytyce państwo opiekuńcze. Nie dlatego, że buduje swoją wolnorynkową koncepcję na jego negacji. Początkowe zdziwienie minęło mi szybko: przecież dzisiaj nie da się rozmawiać o koncepcji państwa bez zrozumienia tego, co przez dzisiejsze elity jest uznawane za dogmat! Dlatego należało się czym prędzej rozprawić z rzekomą koniecznością zajmowania się przez państwo opieką socjalną, edukacją, opieką zdrowotną, systemem emerytalnym, kulturą i sztuką.
Dwa dużo rozdziały autor poświęta na finanse – publiczne i rynkowe. Bez zrozumienia mechanizmów takich jak krzywa Laffera czy specyfika monopoli można oczywiście zostać posłem, urzędnikiem czy ministrem finansów, ale trudno uświadomić sobie, że ignorowanie praw fizyki i ekonomii bez najmniejszych wątpliwości doprowadzi do tragedii.
Od lat słyszymy w odpowiedzi na postulaty wolnorynkowców, liberałów jeden i ten sam rzekomy kontrargument: a niby gdzie to się sprawdziło? No to Cukiernik poświęcił cały rozdział na pokazanie, gdzie to działa i jak działa. A przynajmniej: gdzie działało, zanim się… zepsuło.
I tu przechodzimy płynnie do uwag: moim zdaniem w tej naprawdę dobrej, solidnej, konkretnej, przekonującej książce brakuje próby odpowiedzi na pytanie: skoro to takie oczywiste, to dlaczego? Komu zależy na tym żeby było jak było? Samo wyliczenie listy beneficjentów to za mało. Tu by trzeba było używać nazw, których używanie może skutkować reakcją administracji większości serwisów społecznościowych…
Dobra, prowokująca do dyskusji, do przemyśleń książka naładowana od okładki do okładki faktami, informacjami, liczbami, cytatami. Z pewnością jedna z ważniejszych książek o wolnym rynku.
Książkę kupić możesz w księgarni NaszaPolska.pl