Możliwe, że w ciągu najbliższych dni czeka nas drastyczny wzrost liczby zakażeń koronawirusem, raportowanych codziennie przez Ministerstwo Zdrowia. Ale nie dlatego, że nagle będzie więcej chorych. Tylko dlatego, że rząd zmienił sposób raportowania – informuje Onet.
Od 26 października laboratoria nie muszą już donosić o liczbie wykonanych testów odpłatnych. Jednak od 5 listopada będą musiały codziennie raportować o tym, ile zakażeń wykryto w ich wyniku. Wcześniej, przypomnijmy, nie miały obowiązku podawać takich danych.
Jaki może być efekt? Dane te – dotąd nieuwzględniane w codziennych statystykach MZ – „zasilą” ogólną liczbę zakażonych. W konsekwencji przy mniejszej liczbie wykonanych każdej doby testów – ze statystyk odpadną te komercyjne – red. – liczba zakażonych będzie większa. Statystycznie, bo realnie większa była już wcześniej, tylko przypadki wykryte w komercyjnych testach nie były raportowane do ogólnopolskiego systemu.
W rozporządzeniu z 23 października czytamy, że: „medyczne laboratorium diagnostyczne wykonujące diagnostykę zakażenia wirusem SARS-CoV-2 wprowadza do systemu teleinformatycznego, o którym mowa w ust. 3 pkt 1, informację o pozytywnym wyniku testu diagnostycznego w kierunku SARS-CoV-2 finansowanego ze środków innych niż środki publiczne oraz informacje o osobie, której dotyczy badanie diagnostyczne, w tym informację o numerze telefonu do bezpośredniego kontaktu z tą osobą”.
Ta zmiana weszła w życie 5 listopada. To dokładnie dwa tygodnie po tym, jak zaczęły się protesty tzw. Strajku Kobiet. Natomiast 14 dni to ogólnie przyjęty i utrwalony w świadomości społecznej okres, w którym następuje zakażenie koronawirusem. 14 dni od wyroku Trybunału Konstytucyjnego mija właśnie 5 listopada. Przypadek?
Po co rząd w szczycie pandemii zmienia sposób zliczania tak testów, jak zakażonych? Tego resort dokładnie nie wyjaśnił. Czemu ma ta zmiana służyć? I czy ma jakikolwiek związek z trwającymi w całej Polsce protestami osób oburzonych wyrokiem TK w sprawie aborcji? – pyta Onet.
– Nie podejmuję się odpowiedzieć na to pytanie, bowiem lekko mnie ta informacja zaszokowała – mówi Onetowi wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowski z Katedry Mikrobiologii Lekarskiej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. – Nie mieści mi się w głowie, że rządzący mogliby świadomie i celowo coś takiego zrobić. W takim przypadku należałoby zadać sobie pytanie, po co Ministerstwo Zdrowia takie kombinacje robi? – zastanawia się dr Dzieciątkowski. – W mojej opinii takie działanie byłoby swoistym politycznym makiawelizmem i rodzajem inżynierii społecznej. Problem w tym, że takie przypadki kreatywnej księgowości już się w różnych krajach podczas pandemii COVID-19 zdarzały – mówi wirusolog.
– W ogóle działania i wypowiedzi rządzących dotyczące pandemii coraz częściej wprawiają mnie w osłupienie. – podkreśla wirusolog. – W sobotę, przykładowo, premier Mateusz Morawiecki stwierdził, że szczepionka na koronawirusa może pojawić się w styczniu. Skąd takie przekonanie, skoro szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wprost powiedziała kilka dni wcześniej, że kwiecień lub maj 2021 r. to najwcześniejszy moment dla krajów Unii Europejskiej? Nie wiem, ale wiem, że rozbudzanie takich nadziei bez żadnych podstaw nie jest działaniem wiarygodnym. Tym bardziej że również kilka dni wcześniej pojawiły się doniesienia prasowe, że nawet gdyby szczepionka pojawiła się już wiosną przyszłego roku, to wyszczepienie większości mieszkańców UE nastąpić może nawet dopiero w 2022 roku. Po co więc takie słowa premiera? Nie potrafię sobie odpowiedzieć – kwituje dr Dzieciątkowski.
Więcej tutaj.