Gwałtowne protesty w USA nie są już tak masowe, ale od czasu do czasu wracają. Pod lupę wzięli je badacze z Uniwersytetu w Princeton w New Jersey. Analizując ponad 10 tys. wiosennych i letnich demonstracji stwierdzili, że w co dwudziestej były przypadki przemocy.
Do największych protestów w ostatnich tygodniach dochodziło w Portland w Oregonie oraz w Kenoshy w Wisconsin.
W Waszyngtonie organizowane są przejazdy rowerowe, a sprzeciw wobec rasizmu wyrażany jest na muralach. Nie zawsze jest jednak tak spokojnie. Demonstranci w amerykańskiej stolicy często krzyczą na stołujących się w ogródkach piwnych, wzywając ich do dołączenia się do nich. Gdy słowne argumenty nie wystarczają, dochodzi do aktów agresji. Przewracane są stoliki klientów i tłuczone talerze.
„To idzie za daleko. Właścicielka restauracji koło mnie dostaje pogróżki i jest wyzywana od rasistek tylko dlatego, że jeden z jej klientów pokłócił się z demonstrantami. Mówią, że zniszczą jej biznes, a ona jest przerażona” – opowiada PAP mieszkający w dzielnicy Adams Morgan Samir.
Protesty, w których podnoszony jest temat „systemowego rasizmu”, wybuchają w USA regularnie, a przypadek śmierci czarnoskórego George’a Floyda nie był pierwszy. Dlaczego więc wywołał tak wielki wybuch społeczny?
Dziennik „Wall Street Journal” – oprócz oburzenia na to, jak policja traktuje czarnoskórych – wskazuje na obostrzenia związane z pandemią, spowolnienie gospodarcze i wzrost bezrobocia oraz gorący okres kampanijny w spolaryzowanym amerykańskim społeczeństwie. Swoją rolę – jak podkreśla „WSJ” – odegrały też media społecznościowe.
Skala tegorocznych manifestacji, które objęły większość miast w kraju, była wyjątkowa; wielu demonstrantów mówiło o „historycznej chwili”.
„Jesteśmy silniejsi. Już dokonaliśmy wielu zmian, a dokonamy jeszcze więcej” – tłumaczy PAP czarnoskóry aktywista ruchu Black Lives Matter, Anthony Craig. Wskazuje na to, że w lecie praktycznie bez żadnego głosu sprzeciwu obalano pomniki Konfederacji, w sprawę walki z rasizmem jeszcze mocniej zaangażowały się wielkie koncerny i celebryci, a prezydent Donald Trump podpisał reformę policji.
O protestach – jak wynika z badania ośrodka Pew Research – słyszało 80 proc. Amerykanów. Ruch Black Lives Matter w czerwcu cieszył się poparciem 67 proc. obywateli USA. We wrześniu odsetek ten spadł jednak do 55 proc. Część mediów ten spadek łączy z przypadkami przemocy i niszczenia mienia, a także z widocznymi na demonstracjach grupami o radykalnie lewicowych poglądach. Federalne Biuro Śledcze (FBI) uspokaja jednak, że większość przestępstw popełniali ludzie chcący wykorzystać chaos, a nie grupy polityczne. Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)