Wszystkich, którzy liczyli w ostatnim czasie na poważny reset polityczny, a być może nawet na wcześniejsze wybory parlamentarne spotkał srogi zawód. Ale przecież naiwnością było sądzić, że dojdzie do takiego właśnie rozwiązania. Z prostego względu – żadnej ze stron to się nie opłacało.
To co oglądaliśmy przez ostatni tydzień, było tak naprawdę promocją serialu „Dobra zmiana”, a więc serialu, który widzowie polubili na równi z „Ojcem Mateuszem”, „Plebanią”, „Ranczo” czy „Na dobre i na złe”.
„Dobra zmiana” ma wszystko, co powinien mieć dobry serial. Przede wszystkim świetny scenariusz, pełen zwrotów akcji i wyrazistych postaci, z którymi widz może się utożsamiać lub szczerze nienawidzić. Jest osadzony w realnym życiu, praktycznie na wyciągnięcie ręki. Co równie istotne, skrzy się smaczkami spoza planu filmowego, elektryzującymi gapiów i media – afera podkarpacka, skruszony agent, zakamuflowane orientacje seksualne, nepotyzm, łapówki czy kochanki.
Mamy więc do czynienia z serialem doskonałym, istnym perpetuum mobile, żyjącym nie tylko z widzów, ale tych widzów karmiącym – pięćset plus, trzynasta emerytura czy wyprawka szkolna. Stopień przenikania serialu do naszego życia nie ma sobie równych. Otwierasz telewizor – „Dobra zmiana”, włączasz radio – to samo, idziesz na imprezę rodzinną – nie inaczej. Wszędzie „Dobra zmiana”.
Co jakiś czas starannie przygotowana eksplozja napięcia. Dogadają się, czy się nie dogadają? Co zrobi reżyser? Pogoni hamulcowych, czy zostawi ich na planie? Ogłosi koniec dotychczasowej edycji i rozpisze casting na serial w nowej odsłonie, czy zapętlona akacja nagle nabierze nowej wartkiej narracji z wszystkimi bohaterami na swoich miejscach? Kto kogo zdradzi, a kto trzaśnie drzwiami i przejdzie z jednej garderoby do drugiej? Istny Hitchcock.
Mamy do czynienia z majstersztykiem. Obserwujemy autentycznych aktorów i prawdziwie utalentowanych naturszczyków. W tle całość spina niczym nieograniczony budżet oraz nie mająca sobie równej wajcha promująca serial praktycznie we wszystkich tzw. mediach narodowych. Codziennie. Od rana do nocy. Nawet Netflix i Hollywood nie dałyby rady zrobić tego lepiej.
Jako Polscy kochamy seriale. Ale kochamy przede wszystkim seriale o nas. Dostajemy więc to, co lubimy. A że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy, to i serial jest jaki jest. Bo jak to szło w ukochanym przez Polaków „Rejsie”?
„Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No… To… Poprzez… No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę”.
No właśnie, czyż podobnie nie jest z serialami? Czyż nie wybieramy tych które znamy?
Maciej Eckardt
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.