Prawo i Sprawiedliwość do perfekcji opanowało zasadę dziel i rządź. To naprawdę jest tak proste: wystarczy przekonać tych z widłami, że tamci z pochodniami chcą im zabrać ich widły. Tym razem jak bezwolne matoły dali się złapać w pułapkę dyrektorzy szkół.
Bo tak po prawdzie: nauczyciele i dyrektorzy (nie wszyscy, oczywiście, ale ogromna, przytłaczająca większość) to nie są samodzielni pedagodzy, ale małorefleksyjni wykonawcy poleceń. Stowarzyszenie Umarłych Poetów w naszych realiach by umarło jeszcze przed wrześniem.
Ministerstwo zrobiło coś, czego funkcjonariusze oświatowi nie tylko się nie spodziewali, ale czego nawet sobie nie wyobrażają. Dostali wolną rękę. Ogólne – zdroworozsądkowe – wytyczne i brak szczegółowej instrukcji. Przyzwyczajeni do skrupulatnego wykonywania poleceń, po prostu spanikowali. Efekt? Chaos…
Od wczoraj w przedszkolach i szkołach trwa wojna nerwów. Nie wszędzie, podkreślam – są, istnieją naprawdę dyrektorzy, których nie trzeba prowadzić za rękę, którzy mają rozum i nie do końca amputowaną zdolność podejmowania decyzji – ale są w mniejszości. Błyskawicznie stają się bohaterami miejskich legend.
W większości placówek trwa wojna. Ci z widłami uwierzyli, że ci z pochodniami chcą im je zabrać. Szkoły i przedszkola wyglądają jak oblężone twierdze, choć nic, absolutnie nic z tych kretyńskich pomysłów nie zostało dyrektorom narzuconych „z góry”. To ich własna inicjatywa. Tyle tylko, że choć nauczyciele i reszta funkcjonariuszy oświatowych przez lata przywykła do niezadawania pytań i wykonywania poleceń, to rodzice wręcz przeciwnie. Znają swoje prawa i prawa swoich dzieci. I mówią wprost, deklarują na piśmie: odmawiają mierzenia temperatury, zakrywania ust i nosa, używania płynu dezynfekcyjnego zamiast wody z mydłem, przeprowadzania jakichkolwiek testów, badań przesiewowych, pobierania wymazów, zamykania w izolatce. I mają rację!
Dyrektorzy panikują jeszcze bardziej. I biegną na skargę na policję, do kuratorium, do ministerstwa, a wtedy ich świat ostatecznie wali się w gruzy. Bo wszyscy potwierdzają banalną prawdę: rodzic ma prawo odmówić badania temperatury, ma prawo odmówić procedur medycznych – badań przesiewowych, pobierania wymazów itp, uczeń ma prawo być w szkole i na lekcjach bez maseczki. Nie ma obowiązku używania płynu do dezynfekcji. MEN mówi to głośno i wyraźnie. Tak samo jak to, że podsuwanie rodzicom do podpisu oświadczeń o „świadomości ryzyka i zrzeczeniu się ewentualnych roszczeń” jest nielegalne.
12 września znowu Polacy wyjdą na ulice w proteście przeciwko obostrzeniom. Znowu będą głośno mówić o tym, że paranoicy nie powinni mieć wpływu na kluczowe decyzje dotyczące życia gospodarczego, społecznego i żadnego innego. Na pewno pojawią się żądania radykalnej, głębokiej reformy systemu oświaty. Bo nasze dzieciaki nie potrzebują w szkołach funkcjonariuszy oświatowych, tylko nauczycieli i pedagogów, którzy potrafią samodzielnie myśleć.
Paweł Skutecki
Felietony i komentarze nie zawsze odzwierciedlają poglądy i opinie redakcji.