Wracam z Mińska z pełnym przekonaniem, że to Swiatłana Cichanouska jest prezydentem Republiki, a Alaksandr Łukaszenka jest uzurpatorem i chciałbym, żeby społeczność międzynarodowa tak traktowała tę sytuację – mówi w rozmowie z PAP poseł KO Michał Szczerba.
Był on jedynym parlamentarzystą z krajów UE, który obserwował wybory prezydenckie na Białorusi. Według Szczerby, tych wyborów w rzeczywistości nie było, bo do protokołów obwodowych komisji wpisywano wcześniej zaplanowane wyniki.
PAP: Jak pan się znalazł na Białorusi?
Michał Szczerba: Białoruska opozycja zna mnie od lat, byłem też obserwatorem OBWE podczas wyborów parlamentarnych. Zostałem poproszony przez białoruski Ruch o Wolność i Dom Białorusi w Warszawie, żeby pomimo tego, że nie ma obserwacji międzynarodowej, pojawić się Mińsku, monitorować dzień wyborów jak i wydarzenia powyborcze. Bo to dla nich ważne. Bez wahania kupiłem bilet, spakowałem bagaż podręczny i bezpośrednio po sobotnim wiecu solidarności w Warszawie, poleciałem do Mińska. Na miejscu okazało się, że jestem nie tylko jedynym obecnym w tych dniach parlamentarzystą z Polski, ale też jedynym z krajów Unii Europejskiej. Odbyłem szereg spotkań, zebrałem informacje i dokumentację fotograficzną i filmową, dotyczącą zdarzeń, spotkałem się też z wieloma środowiskami politycznymi. Rozmawiałem ze Swiatłaną Cichanouską, Marią Kalesnikową, z różnymi środowiskami od Zielonych do Ruchu o Wolność. Widziałem się z Alesiem Bialackim, który na bieżąco informował mnie o skali zatrzymań i represji.
PAP: Jeśli chodzi o same wybory, nie ma pan wątpliwości, że zostały sfałszowane?
M.Sz.: Przede wszystkim należy powiedzieć, że na Białorusi nie ma uczciwego procesu wyborczego. Nieważne jest to, co znajduje się w urnie i jak ludzie głosują, tylko kto wypełnia protokół. Osobą, która fałszuje jest sekretarz komisji, który wpisuje do protokołu wyniki, które wcześniej zostały ustalone dla danej komisji obwodowej.
PAP: Nie ma liczenia głosów?
M.Sz.: Jest fikcja polegająca na tym, że te głosy są w milczeniu przeliczane i jakieś wyniki podawane są sekretarzowi. Ale to, co wpisuje sekretarz do protokołu jest poza wszelką kontrolą. Białoruś jest jedynym krajem, gdzie nie dosypuje się głosów do urn, nie fałszuje się kart, ponieważ to, co jest w urnie nie ma żadnego znaczenia. Musi się zgadzać plan, który jest wcześniej przez władze ustalony, jak mają wyglądać wyniki. Ten system obowiązuje od 1996 roku. Poza tym tegoroczne wybory były szczególne, ponieważ nie było obserwatorów międzynarodowych, a ze względu na Covid została ograniczona także liczba obserwatorów krajowych do trzech. Wszystkich zgłosiła władza. Choć inne środowiska zgłosiły swoich kandydatów na obserwatorów, nie zostali oni dopuszczeni.
PAP: Czy te protesty, które wybuchły po tych wyborach, mogą przynieść jakiś efekt?
M.Sz.: Wracam z Białorusi z pełnym przekonaniem, że to Swiatłana Cichanouska została wybrana prezydentem Republiki. Alaksandr Łukaszenka jest w tej chwili uzurpatorem. Chciałbym, żeby społeczność międzynarodowa tak traktowała tę sytuację. Podany przez Centralną Komisję Wyborczą wynik to bezczelna zmiana woli społeczeństwa.
PAP: Jest możliwość, żeby powtórzyła się sytuacja z Pomarańczowej rewolucji na Ukrainie w 2004 roku i żeby te wybory odbyły się jeszcze raz lub żeby realnie przeliczyć oddane głosy?
M.Sz.: Najbardziej uraziły Białorusinów wyniki exit polls, które podała po zakończeniu wyborów władza. Wynikało z nich, że Alaksandr Łukaszenka otrzymał 80 procent poparcia, a jego kontrkandydatka niecałe 7 procent. To wywołało burzliwy protest obywatelski nie tylko w Mińsku, ale w całym kraju. To największe protesty obywatelskie w tym kraju od 1991 roku. Protesty wzięli na siebie głównie młodzi ludzie, którzy po raz pierwszy głosowali, ale odbywało się to z pełną aprobatą pokolenia ich rodziców i dziadków. Zresztą, jak zaobserwowałem, na wybory szły całe rodziny. Wszyscy mieli też na rękach zawiązane białe wstążki, które były publicznym potwierdzeniem dokonanego wyboru. Wszyscy wiedzieli, że głosy nie będą policzone, ale wymyślono taką właśnie wizualną metodę policzono się. Protesty nie ustają, mimo że Swiatłana Cichanouska została zmuszona do opuszczenia Białorusi, po trudnych do wyobrażenia groźbach i szantażu dotyczących jej najbliższych.
PAP: Dobrze zrobiła, że wyjechała?
M.Sz.: Nie chciałbym być w jej sytuacji. Wzięła na siebie ciężar prowadzenia tej kampanii w imieniu swojego męża Siarhija a także innego więzionego kandydata Wiktara Babaryki. To dzięki niej pojawiła się społeczna nadzieja. Głównym celem Cichanouskiej była wygrana w celu doprowadzenia do uczciwych wyborów. Została zatrzymana w Centralnej Komisji Wyborczej, przez kilka godzin zajmowało się nią KGB, według moich informatorów pokazano jej straszliwe obrazy, dotyczące sytuacji jej męża w więzieniu. Nie jest wykluczone, że białoruskie KGB zastraszyło ją informacjami, z których wynikało, że dokładnie wiedzą, gdzie przebywają jej dzieci. Zmuszono ją do wyjazdu na Litwę. Jest ofiarą tego nieludzkiego systemu. W kampanii wykonała doskonale swoją pracę, budząc społeczeństwo obywatelskie do aktywnej postawy i za to należy jej się szacunek.
PAP: Czego domagają się protestujący?
M.Sz.: Są trzy podstawowe postulaty. Po pierwsze uznanie Swiatłany Cichanouskiej za prawowitego prezydenta Białorusi. Po drugie uwolnienie wszystkich więźniów politycznych i zatrzymanych, w tej chwili to jest ponad 6 tys. osób. Po trzecie, zorganizowanie uczciwych wyborów.
PAP: Są szanse na ten ostatni postulat?
M.Sz. Te wybory, żeby były uczciwe, musiałyby się odbyć pod auspicjami międzynarodowymi. Alaksandr Łukaszenka, według moich białoruskich rozmówców, nie jest w żadnej mierze gotów do oddania władzy lub nawet jej ograniczenia. Dlatego prawdopodobny jest scenariusz siłowy i represje. Ale ostatecznie o przebiegu zdarzeń może zdecydować ulica.
PAP: Są tacy, którzy twierdzą, że Łukaszenka jest co prawda dyktatorem, ale jest gwarantem suwerenności Białorusi…
M.Sz.: Naszą moralnym obowiązkiem jest wsłuchanie się w głos społeczeństwa białoruskiego, które jasno komunikuje, czego chce. Oni chcą żyć w normalnym, europejskim, suwerennym kraju, w którym to społeczeństwo decyduje, jaka jest władza. Wygodna dla niektórych formuła niezależnego dyktatora już się po prostu skończyła. Łukaszenka jest uzurpatorem i albo wolny świat pomoże społeczeństwu białoruskiemu doprowadzić do przywrócenia jego woli, albo będzie współodpowiedzialny za autoryzowane fałszerstwa.
PAP: Są na to szanse, że wolny świat coś zrobi?
M.Sz.: Polska, Europa i świat zaspali. Powinny zostać zaangażowane ONZ, OBWE, Rada Europy, Bank Światowy, EBOiR, instytucje europejskie, żeby doprowadzić do jednoznacznej presji na Łukaszenkę. Natychmiast zażądać zaprzestania używania siły i przemocy wobec protestujących. W mińskich szpitalach przebywa w tej chwili około 200 rannych, którzy mają poważne obrażenia, powstałe w wyniku użycia broni gładkolufowej, granatów i gazu. W nocy z poniedziałku na wtorek mieliśmy do czynienia z pierwszą śmiertelną ofiarą protestów – to kierowca autobusu, który w heroicznym geście, chroniąc innych, próbował podnieść wyrzucony w kierunku protestujących granat i go odrzucić. Niestety granat wybuchł, zabijając go. Dla Białorusinów ten kierowca jest dzisiaj bohaterem.
PAP: Wybiera się pan znów na Białoruś?
M.Sz.: Moim zadaniem, do którego się zobowiązałem Białorusinom, jest komunikowanie tego wszystkiego, co zobaczyłem. Zamierzam przygotować krótki raport z mojej misji, który przedstawię polskim władzom, ale także specjalnemu sprawozdawcy ONZ ds. Białorusi, komisarzowi praw człowieka Rady Europy i biuru ODHiR. Zdałem już relację z wyjazdu marszałkowi Senatu Tomaszowi Grodzkiemu, jestem też do dyspozycji marszałek Elżbiety Witek i rządu. W sprawie białoruskiej musimy działać ponad podziałami. Tak też przyjęto rezolucję Senatu. Wierzę, że Sejm też stanie na wysokości zadania. Podczas mojego pobytu w Mińsku, MSZ zapewniło mnie o gotowości wsparcia, gdyby pojawiło zagrożenie dla mojego bezpieczeństwa. To dobry znak.
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)