Nic tak nie oddaje prawdy o tamtych dniach, jak pamiętniki – nie tylko Białoszewskiego, ale ludzi, którzy je przeżyli. Nic nie zastąpi autentyzmu, świadectwa – powiedział PAP Adam Woronowicz, który w Muzeum Powstania Warszawskiego pokaże swoją interpretację „Pamiętnika z powstania warszawskiego”.
Polska Agencja Prasowa: Z okazji obchodów 76. rocznicy Powstania Warszawskiego przygotowuje pan monodram na podstawie tekstu Mirona Białoszewskiego „Pamiętnik z powstania warszawskiego”. Kto wyszedł z inicjatywą tej realizacji?
Adam Woronowicz: Z inicjatywą wyszło Muzeum Powstania Warszawskiego, które się do mnie zgłosiło z propozycją przygotowania przedstawienia. To był początek. Postanowiłem powiedzieć „Pamiętnik” Białoszewskiego w tym szczególnym czasie, gdy mamy jeszcze obostrzenia związane z pandemią koronawirusa. Chcę w sposób nienarzucający się, nieepatujący, uczcić ludzi, którzy przeżyli Powstanie Warszawskie. Zresztą sam „Pamiętnik” nie ma w sobie nic z epatowania tym wydarzeniem. Z czułością opowiada o ukochanym jego mieście, które na jego oczach ginie.
Chciałem pokazać to bardzo skromnie, delikatnie.
PAP: Rozumiem, że gdy Muzeum Powstania Warszawskiego zgłosiło się z propozycją zrealizowania przedstawienia – pan był od razu zdecydowany na wybór „Pamiętnika” Białoszewskiego?
A. W.: Nic mi lepszego na myśl nie przyszło. To wielka literatura i myślę, że świetnie się nadaje do tego, żeby oddać cześć i pamięć tym, którzy i walczyli, i pozostali w Warszawie. Ludziom, którzy ginęli wraz z tym miastem, kamienicami, murami, piwnicami. Mówi się często, że w Warszawie chodzimy po grobach.
Przyznam, że jestem przeciwnikiem wszelkich form robienia przedstawień przy tego typu wydarzeniach, bo wydaje mi się to po prostu nie na miejscu. To jest, rzecz jasna, moje prywatne zdanie. Jestem za tym, by jak co roku wspólnie śpiewać na placu Piłsudskiego piosenki, gdyż to jest piękna idea. Natomiast jestem przeciwnikiem urządzania akademii, wystawiania efektownych przedstawień, w których próbuje się rekonstruować grozę Powstania.
Moim zdaniem, nic tak nie oddaje prawdy o tamtych dniach, jak pamiętniki – nie tylko Mirona Białoszewskiego, ale ludzi, którzy je przeżyli. Nic nie zastąpi autentyzmu, świadectwa.
PAP: Co pana zaintrygowało w tekście Białoszewskiego: czy to jest ta perspektywa miasta opisywanego przez cywila, czy może ów „nieheroiczny heroizm” jego mieszkańców?
A. W.: Przede wszystkim jest to arcydzieło literackie. Rzecz bez precedensu, która w ogóle nie wpisuje się w kategorie i takie hasła jak pamiętnik. Konkretna, namacalna forma, w której Białoszewski zapisał coś, co jest nie do opisania, to znaczy zapisał sposób mówienia, tworzenia na bieżąco. Sam, jak mówił, nosił w sobie ten „Pamiętnik” przez 20 lat, aż go wreszcie przelał na papier, zapisując linearnie i nielinearnie. Jak sam mówił: „będę starał się być szczegółowy w pewnych punktach, pewne mi gdzieś uciekają”.
Rzeczywiście, nosił go w sobie. Co ważne, oddaje też miejsce, wraca w tym „Pamiętniku” do wydarzeń związanych z gettem warszawskim. Bardzo przeżywa i wraca myślami do powstanie w getcie w 1943 r., do obrazów płonącego getta. Jest taki fragment, który usunęła cenzura w czasach komunistycznych, zdanie mówiące o tym, że po aryjskiej stronie stała jakaś publiczka, która biła brawa niemieckiemu żołnierzowi, który strzelał w kierunku muru getta. Zdjął hełm, bo tak się zmęczył, a ta publiczka klaskała. Białoszewski umieścił w swoim „Pamiętniku” rzeczy kontrowersyjne, które cenzura usunęła, ale właśnie w tym Miron jest bardzo szczery i uczciwy.
Czy on jest w tym heroiczny? Tak samo heroiczny, jak ludzie, którzy zdecydowali się zostać w tym mieście. Nie opuścili go – tylko zeszli do piwnic, w których toczyło się życie. Modlili się tam, pomagali sobie nawzajem, gotowali, leczyli rannych.
Miron przechodzi szlak od Woli, poprzez Stare Miasto, potem kanałami ewakuuje się do śródmieścia, gdzie zastaje go kapitulacja Powstania. Pięknie zapisuje swoje ukochane miasto, jego ulubione miejsca, np. kościoły Starego Miasta i Woli, które na jego oczach giną. Jest tu fenomenalny fragment, w którym opisuje, jak wychodzi z ul. Miodowej 14, gdzie się ukrywają, w kierunku Kolumny Zygmunta, która jest zburzona przez Niemców. Mówi wtedy słynne zdanie: „Nie uchronili nas nasi królowie, ani myśmy nie uchronili naszych królów”.
To wręcz genialne, że Białoszewski czasami jednym lub dwoma zdaniami zabiera nas w przestrzeń historyczną, duchową, która jest nieprzetłumaczalna na żaden język.
Przyznam, że ten tekst we mnie tkwi – i to jeszcze od momentu, kiedy zrealizowaliśmy w 2004 r. „Pamiętnik z powstania warszawskiego” z Marią Zmarz-Koczanowicz w Telewizji Polskiej.
Jest to przepiękny tekst. Jak sobie pomyślę, że można go powiedzieć o północy 1 sierpnia – to mam głębokie poczucie, że to jest godna forma oddania pamięci tym ludziom, którzy ginęli, walczyli. Tym, którzy przeżyli Powstanie, a potem mieli odwagę wrócić do Warszawy i tu żyć.
PAP: Czy może pan opowiedzieć o formie tego przedstawienia? To będzie monodram?
A. W.: Będę ten „Pamiętnik” po prostu czytać, a w trakcie lektury będą wyświetlane zdjęcia i fragmenty filmów. To jest zamknięta forma, po to, by każdy z nas, z widzów, którzy przyjdą – mógł towarzyszyć wieczorem w tym przypadku Mironowi Białoszewskiemu, wspominającemu swoich bliskich, znajome miejsca. Chciałbym, żebyśmy zdołali na chwilę zatrzymać się, posłuchać, wejść w siebie, pomilczeć.
Te słowa są na tyle mocne, że same wystarczą. Jeszcze raz powtórzę, że uważam, iż w takich momentach ludzie potrzebują raczej czegoś, co pozwoli im się zatrzymać.
PAP: Premiera pańskiego „Pamiętnika z powstania warszawskiego” odbędzie się 1 sierpnia o północy w Sali pod Liberatorem w Muzeum Powstania Warszawskiego. Zaplanowano transmisję na profilu Muzeum Powstania Warszawskiego na Facebooku. Wiem, że zamierza pan wykonać go także 2 i 3 sierpnia.
A. W.: Pokażę go również 2 i 3 sierpnia o godz. 20 – w cyklu takim, jaki co roku organizuje Muzeum Powstania Warszawskiego. Będzie można po prostu kupić bilet i przyjść do Muzeum, by posłuchać „Pamiętnika” Białoszewskiego. To będą trzy wieczory skupienia z Mironem.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)