Przyzwyczailiśmy się do ciszy wyborczej tak samo jak do innych głupotek narzucanych nam przez państwo. Traktujemy ją identycznie jak zagrożenie karą dla tych, którzy głośno przedstawią tezę, że zioła leczą (naprawdę to jest w Polsce przestępstwo, proszę sprawdzić!). Koncepcja jest następująca: jesteśmy tak podatni na sugestie, że nie można dopuścić do namawiania nas na określone głosowanie tuż przed wyborami, ale równocześnie nasz rozum regeneruje się relatywnie szybko: wystarczy doba oddechu od kampanii wyborczej.
Najlepsze jest to, że cisza wyborcza to – podobnie jak rzekoma konieczność szczepienia wszystkich dzieciaków tuż po urodzeniu – nasza rodzima specyfika. W normalniejszych nieco krajach, takich jak choćby Stany Zjednoczone czy Niemcy – nie ma żadnej ciszy wyborczej. W 1992 roku Sąd Najwyższy USA orzekł, że faktycznie nie powinno się agitować w samej komisji wyborczej, ale tuż za jej progiem – proszę bardzo! Podobnie to działa m.in. w Wielkiej Brytanii, Danii, Finlandii, Irlandii, Estonii, Portugalii, Słowacji, Austrii, Szwecji, Holandii, Belgii i wielu innych krajach. Ale my nie możemy wzorować się na tak ułomnych demokracjach, gdzie debata trwa do chwili, gdy karta z krzyżykiem wpada do urny. My idziemy drogą takich potęg demokracji jak Honduras, Nikaragua, Brazylia, Egipt, Chiny i Meksyk.
Najgorsze jest to, że sami się nakręcamy. My media i my obywatele. Bo gdyby czytać dosłownie i nie wpadać w paranoję, to cisza wyborcza oznacza zakaz agitacji. Czy agitacją jest podawanie konkretnych informacji na temat kandydatów? Moim zdaniem nie jest. Nie namawiam do głosowania na Kowalskiego, mówię tylko, że Iksiński nigdy uczciwie nie pracował, a Nowak miał zarzuty korupcyjne. A informacja, że będę głosował na Kowalskiego, to agitacja, czy informacja?
Oczywiście Polacy sobie radzą. Jutro na bank pojawią się w przestrzeni publicznej notowania „długopisów” i statystyki wyborców bez butów. Tylko po co? Może byśmy wreszcie zaczęli traktować się poważnie? Mam prawo decydować o tym, kto będzie głową państwa, ale jestem tak chwiejny, że ulotka czy nowy plakat (nowy, bo wczorajszy przestaje działać o północy!) zmieni moje poglądy i decyzje?
Paweł Skutecki